Chcesz oszukać Faceborga? Voldemorting: trend, który narodził się z buntu internautów

Zamiast imienia i nazwiska Donalda Trumpa piszą o nim Cheeto (od chrupków serowych), na Twittera mówią „birdsite” (ptakostrona). Będąc człowiekiem, łatwo się domyślić, ale dla sztucznych inteligencji to już kłopot i o to właśnie im chodzi. Nowy trend został nazwany od imienia postaci z cyklu książek o Harrym Potterze: Voldemorting.

Zjawisko naukowo opisała Emily Van der Nagel z Monash University’s School of Media, Film and Journalism w Australii. Internauci pisząc do siebie korzystają z synonimów i metafor. Nazwa tego procesu pochodzi od ukrywania się „pod samą latarnią”. W książkach o przygodach młodego czarodzieja bohaterowie najbardziej bojący się Voldemorta określali go mianem „Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać” oraz „Sam-Wiesz-Kto”. Praktyka ta zrodziła się ze strachu przed tym, że imię złego może go sprowadzić lub osłabić działanie dobrej magii.

Niewymawianie imienia może być także karą. Szewc Herostratos, mieszkający w Efezie w IV w. p. n. e. podpalił świątynię bogini Artemidy, uznawaną za jeden z siedmiu cudów świata. Swój czyn argumentował tym, że tylko w ten sposób może zapisać się w historii i liczyć na sławę – poprzez spektakularne przestępstwo. Oprócz kary śmierci miał zostać także wymazany ze wszystkich kronik i dokumentów, a ludzie mieli przestać wymawiać jego imię. To się nie udało, wzmianka o nim przetrwała u Teopompa z Chios. Do dziś imię Herostratos kojarzone jest z terroryzmem i chęcią zdobycia sławy za wszelką cenę oraz skazaniem na zapomnienie.

W świecie internetu praktyka niewymawiania imion może być powiązana z hasłem „don’t make stupid people famous” – nie czyńmy sławnymi głupich ludzi. Badaczka trafiła na określenie „voldemorting” u jednego z użytkowników, który na pewną wiadomość odpisał, że nie jest zainteresowany „śmieciowymi celebrytami” i „voldemortuje” je, co oznacza, że nie zamierza o nich mówić, pisać, ani wymieniać ich imion. Wymazuje je ze swojego życia i słownika.

Choć w naszej rzeczywistości nie istnieją zaklęcia potrafiące nas wyśledzić, mamy coś innego – algorytmy wyszukujące w sieci. Można powiedzieć, że to trochę zaklęcia naszych czasów (cóż, to słowa z mocą, ale zamiast energii magicznej wykorzystują informacje). Wystarczy w odpowiednie miejsce wpisać imię, nazwę, nazwisko i wcisnąć „szukaj”. Po chwili coś się znajdzie, a jeśli nie, możemy ustawić nawet powiadomienie na później, jakby coś nowego wychynęło w sieci.

 

W przypadku internetu ukrywanie prawdziwych nazw niekoniecznie ma związek ze strefą tabu. To raczej metoda ukrycia się przed wszędobylskimi cyber-nosami algorytmów. Tworzenie neologizmów, metafor i ciekawych zbitek wyrazowych staje się kamuflażem i pozwala dyskutować spokojnie na tematy, które mogłyby się nie spodobać administratorowi albo działającemu automatycznie programowi. W książkach J.K. Rowling postać Dumbledore’a mówi „Strach przed imieniem potęguje strach przed nazwanym”. Jednak Van der Nagel odwraca to zdanie: „W mediach społecznościowych vlodemorting pozwala na odwrócenie tej gry.”

Internauci od początku istnienia tego medium pokazują ogromną kreatywność, tu nie jest inaczej. Produkują setki synonimów i metafor. Przykładem może być porównanie prezydenta USA do serowego chrupka Cheeto (zapewne z powodu koloru cery po wizytach w solarium) czy faceborg (połączenie słowa „twarz” z „borg” – nazwą rasy cyborgów z serialu „Star Trek”).

Przez ostatnie lata zachęcano nas do tworzenia treści z hasztagami, oznaczeniami, słowami łatwymi dla przeglądarek po to by optymalizować ich wyszukiwanie. Voldemorting to rodzaj buntu przeciwko temu trendowi, chodzi o to by móc komunikować się bez cienia w postaci algorytmu. Anty-SEO, anty-hasztag – to sposoby na zamianę naszego komunikatu ze zrozumiałego dla maszyny w nielogiczne werbalne błoto.

Skąd ten trend?

Przykłady można mnożyć, ale wystarczy, że w mediach społecznościowych napiszesz negatywny komentarz odnośnie jakiegoś produktu czy firmy. Nie musisz nawet odnosić się do niej bezpośrednio osadzając ją w poście z pomocą znaku @.

Wystarczy, że wymienisz nazwę i już po chwili możesz spodziewać się przygotowanej i gładko odsyłającej cię do Pernambuco odpowiedzi ich działu PR, który ma ustawione powiadomienia i alarmy na jakiekolwiek użycie ich nazwy. To samo tyczy się z innymi podmiotami, z którymi niekoniecznie chcesz się dzielić każdą swoją myślą. Chcesz po prostu pogadać ze znajomym i nie martwić się czy „ktoś tego słucha” – używasz voldemortingu maskując temat wypowiedzi.

Innym sposobem jest modyfikacja pisowni wyrazu, wstawianie cyfr zamiast liter lub znaków. Przykład? Zamiast „Błażej” można napisać „8ł@ż3j”. Polski język zresztą może okazać się genialną bronią w walce z wszechobecnym Wielkim Bratem Algorytmem. Wystarczy tłumaczenie nazw popularnych serwisów: „twarzoksiążka”, „ćwirek”.

 

 

Ukrywanie się za inną pisownią czy metaforą może się przydać, gdy chcemy poruszyć drażliwy temat, ale obawiamy się inwazji internetowych wojowników sprawiedliwości (nie ważne, której strony politycznych sporów) na nasz profil.

Z początku internet łudził nas zachowaniem anonimowości i możliwością tworzenia własnych środowisk. Szybko jednak okazało się, że przenosząc do niego swoją aktywność oddajemy się zupełnie w ręce właścicieli, administratorów, zarządców i algorytmów badających treści. Anonimowość w sieci obecnie jest dawno pogrzebanym mitem, a jeśli mamy ochotę pogadać tylko z tymi, których chcemy – można skorzystać z werbalnego kamuflażu.

Źródło: Wired