W brzuchu olbrzyma

8 maja 1945 r., kiedy radzieckie wojska miały zaledwie trzy godziny drogi do Walimia, oficerowie SS jedli jeszcze spokojnie w miasteczku obiad. Na ulicach wciąż stały amfibie, nikt się nie spieszył. Kiedy wieczorem Rosjanie dotarli w Góry Sowie, zastali już tylko cywili. Podziemia, które Niemcy drążyli niemalże do ostatnich dni wojny, straszyły pustką.

Riese to po polsku olbrzym. To też kryptonim jednego z najbardziej tajemniczych przedsięwzięć nazistowskich Niemiec. Kiedy alianckie naloty zaczęły w 1943 r. przynosić coraz większe straty, Hitler zdecydował o przeniesieniu produkcji zbrojeniowej pod ziemię. Tak rozpoczął się bezprecedensowy w historii program budowy kilkudziesięciu gigantycznych obiektów, które powstawały we wnętrzu gór. Część z podziemi została wydrążona w Górach Sowich na Dolnym Śląsku. Więźniowie ryli je w morderczych warunkach, otrzymując głodowe porcje jedzenia, nękani przez choroby. Prace trwały 24 godziny na dobę, robotnicy posuwali się o 2 m dziennie.

Niemcy założyli w okolicy ponad 20 filii obozu koncentracyjnego Gross Rosen. Przebywało w nich prawie 40 tys. więźniów. Umierało tam około 60 osób tygodniowo. Centrum dowodzenia pracami mieściło się w pałacu w Jedlince. Od 1944 r. działało w nim biuro Organizacji Todta, której zadaniem było kierowanie budową.

Równocześnie w pobliskim zamku Książ koło Wałbrzycha trwały prace nad utworzeniem nowej kwatery głównej wodza III Rzeszy. Architekci Hitlera w pośpiechu zmieniali komnaty rezydencji w surowe gabinety, zaś podziemia zamku przystosowywali do potrzeb przyszłego dworca. Führer miał dojeżdżać tutaj ukrytym przed wścibskimi oczami pociągiem.

Dolny Śląsk wciąż był bezpieczną przystanią. Nie docierały tu samoloty nieprzyjaciela. Na obszarze 200 km kw. rosło więc wielkie podziemne miasto. Miasto, które wciąż pozostaje jedną z największych tajemnic II wojny światowej.

Znikające tunele

Do dziś nie udało się ustalić, jak wielkie są podziemia „Olbrzyma”. Niemcy kazali wyryć 7 wielkich kompleksów, wejścia do nich znajdowały się na tym samym poziomie, wewnątrz usytuowano ogromne hale. Największy z kompleksów wydrążony został we wnętrzu Włodarza i ma ok. 9 tys. m kw. powierzchni. W zalanej częściowo hali mogłoby się zmieścić kilka domków jednorodzinnych. Druga pod względem wielkości jest Osówka w Głuszycy. Pozostałe, nieco mniejsze podziemia znajdują się w Walimiu, w górze Soboń, koło Jugowic i Sokolca. Pod zamkiem Książ powstały dwa poziomy chodników.

Zestawiona długość wszystkich znanych sztolni wynosi prawie 9 km, powierzchnia 26 tys. m kw., a objętość około 100 tys. m sześc. Ale te liczby trudno uznać za rzetelne dane. Prawdopodobnie również pod pałacem w Jedlince Organizacja Todta poszerzała i rozbudowywała piwnice.

„Ciągle pojawiają się informacje o sztolniach i tunelach, które z całą pewnością powstały, a dzisiaj ich po prostu nie możemy znaleźć”– mówi Piotr Kałuża z Sowiogórskiej Grupy Poszukiwawczej, zajmującej się badaniem tajemnic II wojny światowej. Możliwe, że te nieznane dziś fragmenty podziemi kryją odpowiedź na pytanie o faktyczne przeznaczenie „Olbrzyma”. Co prawda wiemy, że te wielkie hale miały służyć produkcji zbrojeniowej, krążą jednak opowieści o pozostałościach tajnych laboratoriów, a nawet o produkowanych tu niemieckich UFO. Najdziwniejsze jest jednak to, że po tak wielkim przedsięwzięciu nie została żadna dokumentacja. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.

Hitler wjeżdża pod zamek

„Te brakujące podziemia to jedna z najbardziej frapujących zagadek Gór Sowich” – przyznaje Jerzy Rostkowski, badacz i autor kilkunastu książek poświęconych tajemnicom II wojny światowej. Czesław S. z Bytomia, więzień pracujący przy rozbudowie „Olbrzyma”, wspominał, że esesmani rozmawiali przy nim o betonowym tunelu, który łączył Góry Sowie z zamkiem Książ. Jeździła nim kolejka z wagonikami. Ich szefowie mieli korzystać z tego pociągu, kiedy przyjeżdżali na inspekcję. Choć to wszystko brzmi dość nieprawdopodobnie, esesmani twierdzili, że do zamku Książ jest daleko jedynie drogami, tunelem zaś to zaledwie kilkanaście kilometrów.

Podziemia zamku Książ leżą 15 i 55 metrów poniżej dziedzińca. Pierwszy poziom udostępniono turystom, w drugim znajduje się stacja sejsmograficzna. Przed wejściem do zamku wydrążony został piętnastometrowy szyb, którym miała kursować winda. Przypuszcza się, że Hitler zamierzał przemieszczać się nią po opuszczeniu podziemnego dworca.

Świadkowie, którzy pracowali przy rozbudowie podziemi pod zamkiem, twierdzą, że ich część została zamaskowana po wojnie. Najbardziej żądni sensacji badacze sugerują, że w tunelu pomiędzy górami a zamkiem (o ile rzeczywiście powstał) ciągle czeka pociąg wypełniony platyną przemysłową albo depozytami ludności.

„Od szefa jednej z grup poszukiwawczych działających w czasach tzw. późnej komuny dowiedziałem się, że został zmuszony do współpracy przez służby, powszechnie określane jako specjalne” – opowiada Jerzy Rostkowski. Eksplorator nie rozumiał, na co może się przydać. Przesłuchujący go oficer wyjaśnił to z rozbrajającą szczerością. „Widzisz – powiedział – tam w tunelach nie jest bezpiecznie. Można »wylecieć« na niemieckiej pułapce, mogą zginąć ludzie. Kiedyś, jak wysyłaliśmy wojsko, to żołnierz w takich wypadkach »ginął na poligonie podczas ćwiczeń«. Teraz jest inaczej. W razie śmierci żołnierza mamy kłopoty. Jak do podziemi pójdą poszukiwacze i coś się stanie, to ogłosimy, że wariaci poleźli tam, gdzie nie trzeba. Trudno – wypadek. Żadnej sensacji. Interes mamy wspólny, my dajemy informacje, a wy wchodzicie pod ziemię i dajecie dokładne sprawozdanie z działań”.

„Mój rozmówca pokazał mi potem zdjęcie. Był na nim piękny, ceglany, niewątpliwie poniemiecki, jednotorowy tunel kolejki z ciekawymi, podobnymi do pantografów elementami pod sufitem. Myślę, że to był właśnie tunel prowadzący pod zamek Książ” – mówi Rostkowski. „Moje przekonanie o możliwości budowy takiego tunelu potwierdziły badania pracy wałbrzyskich kopalń w okresie międzywojennym i wojennym. Eksperci górniczy twierdzą, że takich podziemnych połączeń komunikacyjnych może być więcej. Ale jak trafić na ich ślad?”.

Gdzie leży tajemnica?

„Niemcy maskowali podziemia niemal do ostatniej chwili. Kiedy weszli tu Rosjanie, znaleźli już niewiele. Podobno przejęli część dotyczących podziemi dokumentów, ale do tej pory nikt nie miał szansy ich przejrzeć” – mówi Łukasz Kazek, kustosz zamku Grodno i badacz tajemnic. „W Górach Sowich pozostało kilku Niemców, którzy przyjęli polskie obywatelstwo. Myślę, że zostali specjalnie. Stali na straży tajemnicy”. „Istnieje grupa ludzi, która doskonale wie, czym był »Olbrzym« i do czego miały służyć podziemia” – dodaje Piotr Kałuża. „To ci ludzie mogą mieć dokumentację dotyczącą podziemnych kompleksów. Jak wytłumaczyć to, że po największym przedsięwzięciu III Rzeszy nie pozostał żaden znaczący dokument? Zastanawiam się, czy rzeczywiście dokumentacja nie została wywieziona do Argentyny, jak sądzi np. Igor Witkowski, czy może jest ukryta bardzo blisko, jednak nie w samym kompleksie podziemi. Może w zamku Książ? A może w pałacu w Jedlince?”.

Prace w „Olbrzymie” trwały do samego końca wojny i być może Niemcy mieli zbyt mało czasu na ewakuację całej dokumentacji. Każdy uważny obserwator zauważy, że podziemia pałacu są niesymetryczne.

Powojenne dokumenty dotyczące działalności Wehrwolfu zawierają informację, że kryjówka jednej z grup znajdowała się niedaleko pałacu. Osierocone dzieci, które mieszkały w Jedlince między 1948 a 1954 rokiem, opowiadały, że z piwnic wychodziło jakieś podziemne przejście. Łączyło się z czymś w rodzaju bunkra, w którym dzieci widziały po wojnie skrzynie z bronią. Być może było to jakieś pomieszczenie wybudowane jeszcze przez Organizację Todta i zaadaptowane na skrytkę Wehrwolfu. „Może kryje jakąś niespodziankę?” – zastanawia się Piotr Kałuża. Jakiego sekretu do dzisiaj strzegą Niemcy? I czy w ogóle strzegą? Pomysłów jest tyle, ilu badaczy. Mieczysław Mołdawa, były więzień Gross Rosen, który z racji inżynierskiego wykształcenia miał w obozie dostęp do części dokumentacji projektowej kompleksu „Riese”, twierdzi, że Niemcy pracowali nad specjalnymi broniami elektronicznymi – wysokiej częstotliwości oscylatorami oraz podzespołami do rakiet, a zwłaszcza elektronicznych systemów naprowadzania. Niektórzy sugerują, że w podziemiach mogły być produkowane startujące pionowo obiekty.

„Stawiałbym raczej na zaawansowane prace badawcze nad nowym typem napędów” – mówi Piotr Kałuża. „Znam historię Niemca, który szukał zaginionego podczas wojny ojca. Ojciec był cywilnym pracownikiem w firmie niemieckiej i pracował na terenie Gór Sowich. Ostatnia wiadomość, jaką przekazał, brzmiała: »Pracujemy tu nad czymś co zmieni świat..«” – kontynuuje. A Łukasz Kazek dodaje: „Te podziemia, które dziś znamy, niewiele nam powiedzą. To, co najciekawsze, znajduje się na nieznanych poziomach”.