Wpadki tajnych służb

Fragment książki “Wpadki tajnych służb” Andrzeja Krajewskiego która właśnie ukazuje się nakładem Wydawnictwa G+J

W służbie króla i Imperium

 Tak depresyjnego początku nowego roku Londyn nie pamiętał od końca I wojny światowej. Gospodarcza zapaść kraju nie nastrajała obywateli optymistycznie. Zwłaszcza że wywołana została na własne życzenie.

Oto trzy lata wcześniej w 1926 roku Kanclerz Skarbu Winston Churchill wymyślił sprytny fortel, jak funtowi przywrócić parytet złota. Ogłosił, że brytyjska waluta jest w pełni wymienialna na cenny kruszec, ale tylko na złote sztabki ważące po 400 uncji (ok. 31,1 grama). Miało to zniechęcać ludzi do takiej operacji, bo wymuszało posiadania sporej kwoty. Za sprawą niezwykłego tricku, kurs funta błyskawicznie poszedł w górę i nagle brytyjskie towary okazały się za drogie dla zagranicznych odbiorców, co przyniosło krajowi załamanie gospodarcze. Zaczęły się masowe strajki, zwłaszcza w kopalniach, aż wreszcie wybuchł strajk generalny, paraliżując Wielką Brytanię. Churchill chciał nawet, by wydano rozkaz strzelania do zbuntowanych robotników, ale premier Stanley Baldwin nie wyraził na to zgody.

Frustracja społeczna narastała z każdym dniem. Jakby tego było nie dość, 5 stycznia 1929 roku media doniosły o międzynarodowym skandalu. Lewicowy dziennik „Daily Herald” doniósł czytelnikom, że przyjaciel Churchilla, sławny agent służb specjalnych Thomas Edward Lawrence, znany wszystkim jako „Lawrence z Arabii” sprokurował w Afganistanie przewrót polityczny: „Władze afgańskie oskarżają Lawrence’a z Arabii o pomaganie rebeliantom i chcą go aresztować” – informowała gazeta. Na posiedzeniu Izby Gmin 17 stycznia 1929 roku konserwatywny premier Baldwin musiał się tłumaczyć posłom z partii pracy, co w Afganistanie robi przyjaciel znienawidzonego Kanclerza Skarbu. Oficjalna odpowiedź szefa rządu brzmiała: „jest zwykłym mechanikiem w stacjonującej tam jednostce RAF-u”. Wywołało to powszechną wesołość. Jedynie pikietujący budynek parlamentu komuniści zareagowali wściekłością, paląc kukłę Lawrence’a i dopominając się powrotu na tron afgańskiego króla Amanullaha Chana, który trzy dni wcześniej został zmuszony do abdykacji.

I był to dopiero początek prawdziwych kłopotów Imperium.

I

Brytyjski rząd miał aż nazbyt wiele powodów, żeby nie lubić króla Amanullaha Chana. Chociażby za sprawą jego ojca emira Habibullaha Chana, który rozpoczął wprowadzać w Afganistanie nowoczesne reformy i umocnił władzę centralną, czym sprawił Anglikom sporo kłopotów. Kiedy w 1919 roku został podczas polowania zamordowany, wydawało się, że położy to kres problemom. Ale tak się nie stało. Amanullah Chan okazał się bowiem jeszcze mniej wygodnym emirem. Wkrótce po przejęciu władzy postanowił uwolnić swój kraj spod brytyjskiej dominacji.

W dziewiętnastym stuleciu Anglicy stoczyli z Afgańczykami kilka krwawych wojen, ale nigdy nie udało im się całkowicie podporządkować niepokornych plemion z górzystego państwa. Zbrojne powstanie, które w 1919 roku wzniecił Amanullah, szybko zakończyło się sukcesem, bo po zakończeniu I wojny światowej Imperium Brytyjskie nie miało sił na kolejne, wyczerpujące starcie. Londyn postanowił więc poszukać kompromisu z ambitnym emirem.

W Rawalpindi podpisano traktat, który gwarantował Afganistanowi pełną niepodległość, wymuszał jedynie na emirze zgodę, by tuż za granicą jego kraju, w Pakistanie, powstała lotnicza baza RAF. Ten gest nieco złagodził poczucie urażonej dumy narodowej Anglików. Szybko jednak została ona wystawiona na kolejną ciężką próbę.

Amanullah Chan postanowił zostać królem i uczynić z Afganistanu lokalne mocarstwo. Realizacje tego planu rozpoczął od nawiązania bliskiej przyjaźni z sowiecką Rosją. W 1921 roku odwieczny wróg Wielkiej Brytanii w tym rejonie świata chętnie podpisał z feudalnym władcą układ o przyjaźni i współpracy. Pakt zapewniał Afganistanowi dostawy uzbrojenia dla wojska, pomoc przy tworzeniu własnego lotnictwa oraz pieniężne dotacje.

Rosjanie już od stulecia próbowali otworzyć sobie drogę przez Afganistan do Indii, by wypędzić stamtąd Brytyjczyków i zająć ich miejsce. Nic dziwnego, że Londyn poczuł się zaniepokojony faktem, iż na Kremlu powrócono do starych planów, nawet jeśli tym razem mają być realizowane przez komunistów pod wodzą Włodzimierza Lenina.

Tymczasem ambitny Amanullah Chan próbował radykalnie zmienić swój kraj, tak aby stał się podobny do nowoczesnych, zachodnich mocarstw. Z jego inicjatywy w 1923 roku parlament przyjął postępową konstytucję, która gwarantowała wszystkim obywatelom równe prawa. Małżonka władcy zaś zaczęła publicznie głosić potrzebę wprowadzenia przepisów gwarantujących równouprawnienie kobiet. Zabroniono im nawet nosić czadory.

Uczynienie z Afganistanu monarchii konstytucyjnej (wkrótce Amanullah nadał sobie tytuł padyszacha, czyli króla) stało się początkiem głę-bokich reform w sądownictwie, administracji i oświacie. Prawdziwą rewolucją było zwłaszcza wprowadzenie świeckich szkół i modelu edukacji wzorowanego na europejskim. To wywołało coraz większe niezadowolenie w konserwatywnym społeczeństwie.

Szybkie zmiany, niektóre wbrew wielowiekowej tradycji, wzbudziły opór afgańskich plemion. Pierwsza rebelia wybuchła w 1924 roku w mieście Chost, ale wojska rządowe rychło ją zdławiły. Jednak twardzi afgańscy górale nie przywykli, by ktokolwiek narzucał im coś wbrew ich woli. Wkrótce więc doszło do kolejnych buntów.

Te sygnały ostrzegawcze nie ostudziły reformatorskiego zapału króla. Postanowił jednak nieco spowolnić zmiany i dokładniej przyjrzeć się państwom stworzonym przez Europejczyków.

 

W 1927 roku wyruszył w długą podróż. Rozpoczął ją od Turcji i Wielkiej Brytanii, po czym pociągiem przez Francję i Niemcy dotarł do Polski. Z prezydentem Rzeczpospolitej spotkał się po raz pierwszy w listopadzie 1927 roku w Ankarze, gdzie podpisano traktat o współpracy i przyjaźni polsko-afgańskiej. Kiedy więc wiosną następnego roku król Amanullah Chan zawitał do Warszawy, czekało na niego przywitanie godne monarchy egzotycznego mocarstwa. Prezydent Mościcki wydał na cześć gościa raut na Zamku Królewskim i udekorował Orderem Orła Białego. Plotkarskie czasopismo „Światowid” donosiło też, że aby zabawić króla: „magistrat m. stoł. Warszawy zorganizował sztuczny pożar Opery i ściągnął do gaszenia ognia straż pożarną”. Potem po stolicy obwoził władcę w swej limuzynie Józef Piłsudski. Wedle rozpowszechnianej przez adiutanta Marszałka płk. Wieniawę-Długoszowskiego anegdoty, Amanullah sądził, że zdobiące sklepy reklamy to transparenty wywieszone specjalnie na jego cześć. Ponoć w pewnym momencie z entuzjazmem wykrzyknął: „E. Wedel Polska!”, chcąc sprawić przyjemność gospodarzowi. Niezmieszany tym Piłsudski odpowiedział: „Tungsram, Osram, Afganistan!”.

Po udanym zacieśnieniu przyjaźni między narodami, Amanullah Chan pojechał do Moskwy, by tam z kolei negocjować warunki bliższej współpracy ze swym oddanym sojusznikiem.

Do jego wizyty władze ZSRR przywiązywały należytą wagę. Na stacji kolejowej w Kłosowie znajdującej się przy granicy Polski z ZSRR Sowieci postawili niegdyś bramę z wielkim napisem „Pozdrowienia robotnikom Zachodu”. Na przyjazd króla specjalnie zmieniono treść napisu. Nowy brzmiał: „Pozdrowienia dla Szacha Afganistanu” (Priviet Szachu Afganistanu).

Amanullah Chan nie tylko beztrosko bawił się w Europie, szukając inspiracji do dalszych reform. W Paryżu zawarł porozumienie otwierające francuskim firmom drogę do eksploatacji afgańskich bogactw naturalnych. Niedługo potem w Kabulu pojawili się inżynierowie i doradcy z Francji. Ale wcześniej dotarł tam mechanik z bazy RAF w Waziristanie, John Hume Ross. Być może afgańskie służby specjalne zaczęłyby coś podejrzewać, gdyby wiedziały, że pan Ross był najsłynniejszym archeologiem świata, ochrzczonym przez gazety przydomkiem „Lawrence z Arabii”. A także najzdolniejszym agentem MI6.

II

Brytyjskie służby specjalne od momentu powstania w 1909 roku – wówczas pod nazwą Obrony Imperium (Committee of Imperial Defence, CID) – imponowały swym profesjonalizmem i inwencją twórczą. Dość powiedzieć, że jednym z większych sukcesów, którym mogły się pochwalić, była akcja przeprowadzona w 1916 roku wśród niemieckich żołnierzy na froncie zachodnim. Brytyjskiemu wywiadowi udało się wówczas rozkolportować sfałszowany numer pisma „Strassburger Post”, w którym informowano, że wchodząca w skład Rzeszy katolicka Bawaria pragnie zawrzeć separatystyczny pokój z Aliantami, co poważnie podkopało morale walczących. Jesienią tego samego roku archeolog, naukowiec, a zarazem agent Biura Arabskiego MI6 (wywiadu wojskowego) Thomas Edward Lawrence przyłączył się do arabskich powstańców, prowadzących walki na Bliskim Wschodzie z tureckim okupantem. Wkrótce zdobył sobie takie wielkie zaufanie szarifa Mekki, że sam planował operacje powstańcze, a nawet nimi dowodził. Dzięki niemu i arabskim partyzantom armia brytyjska zdołała obronić Kanał Sueski przed turecką ofensywą, a w październiku 1918 roku arabscy rebelianci pod wodzą Lawrence’a zdobyli Damaszek.

Nieprawdopodobny sukces agenta brytyjskiego wywiadu uczynił z niego gwiazdę mediów. Przystojny naukowiec był prezentowany jako samotny bohater, który niemal w pojedynkę odebrał Imperium Osmańskiemu cały Bliski Wschód. Arabskich partyzantów w tej historii szybko zaczęto traktować jako niekonieczny i mało istotny dodatek. Lawrence polemizował z tym podejściem w napisanej przez siebie i wydanej w 1922 roku autobiograficznej powieści Siedem filarów mądrości. Sukces książki uczynił z niego jeszcze popularniejszego celebrytę tamtych czasów. Żeby uciec od nękających go dziennikarzy, zmienił wtedy nazwisko na John Hume Ross i zaciągnął się do służby w RAF-ie.

Do wojskowego fortu Miransh, na północy Pakistanu w Waziristanie, zawitał w styczniu 1927 roku. Zastał tam pięciu brytyjskich oficerów, 20 lotników i 700 indyjskich żołnierzy spędzających czas głównie na nicnierobieniu. Jego przełożonych poinformowano, kim jest i wiedzieli, iż przyjaciele pana Rossa, to nie tylko sławni pisarze George Bernard Shaw czy Thomas Hardy, ale też były minister wojny Winston Churchill oraz premier Baldwin.

Oficjalnie Lawrence ukrył się na końcu świata, by mieć spokój i czas na przełożenie homerowskiej Odysei z greki na angielski. Prowadził nawet na ten temat korespondencję z Churchillem, który wielokrotnie podkreślał, jak bardzo ceni sobie dorobek twórczy Lawrence’a. „Poczułem się upokorzony kontrastem między moim dziennikarskim pisaniem a twoim wielkim i trwałym wkładem do literatury angielskiej” – kadził Churchill przyjacielowi, po przeczytaniu Siedmiu filarów mądrości, w liście datowanym na 16 maja 1927 roku.

Jednak poza zdolnościami literackimi, „Lawrence z Arabii” miał jeszcze jeden talent, zapewne zdecydowanie wyżej ceniony przez kierownictwo MI6 – potrafił znakomicie podsycać plemienne waśnie wśród prostych ludów lub jednoczyć plemiona, by wzniecić powstanie. Poza tym był lingwistą, biegle władającym językami Wschodu. Żaden inny agent w służbie wywiadu Jego Królewskiej Mości nie nadawał się lepiej do przeprowadzenia dyskretnej misji, której efektem miało być odsunięcie od władzy zbyt ambitnego króla Afganistanu.

To, że Amanullah Chan nawiązywał coraz bliższą współpracę z Francją, konkurującą zawsze z Wielką Brytanią, oraz zacieśniał sojusz z ZSRR, niepokoiło Londyn. Kierownictwo MI6 nie mogło biegu zdarzeń zostawić zrządzeniom losu. Przerażała zwłaszcza wizja podporządkowania Afganistanu stalinowskiej Rosji, co otworzyłoby Sowietom drogę do Indii. A tam brytyjskie panowanie chwiało się coraz mocniej. Na czele Kongresu Narodowego reprezentującego hinduskie dążenia niepodległościowe stał charyzmatyczny przywódca Mahatma Gandhi. Podczas ogólnokrajowego zjazdu w Kalkucie w 1928 roku Kongres uchwalił petycję żądającą od Londynu przyznania Indiom statusu dominium, czyli de facto niepodległości. Gdyby tak się stało, to jedynie brytyjski król Jerzy V pozostawałby nadal formalnie głową indyjskiego państwa. W razie odrzucenia postulatu Gandhi groził masowymi akcjami biernego oporu wobec urzędników i wojsk Imperium. Dla rządu premiera Baldwina utrata kontroli nad „perłą w koronie” oznaczałaby przegrane wybory, a dla samego Imperium początek nieuchronnego rozpadu.

W tej sytuacji stało się jasne, że Amanullah Chan musi stracić tron, najlepiej w taki sposób, by nic nie wskazywało, że stoi za tym Londyn.

Idealnym kandydatem do przeprowadzenia dyskretnych działań na terenie Afganistanu był oczywiście specjalista od przewrotów Thomas Edward Lawrence.

 

Gdy Amanullah Chan wyruszył w podróż do Europy, Lawrence w przebraniu poganiacza wielbłądów zaczął penetrować Afganistan, nawiązując przyjazne kontakty z wodzami plemion mieszkających nieopodal pakistańskiej granicy. Potem urządzał coraz dalsze eskapady, wiążąc nici spisku, obejmujące cały kraj. Gwałtowne reformy i ograniczanie roli islamu nie podobało się sporej części mieszkańców kraju, podobnie jak coraz bardziej zeuropeizowany król, co tylko ułatwiało Lawrence’owi działanie.

Kiedy król bawił w Moskwie z wizytą u Stalina, w Kabulu wyleciał w powietrze budynek sowieckiej misji handlowej. To była jednoznaczna zapowiedź, czego należy się wkrótce spodziewać. Pomimo to Amanullah nie zareagował i nadal zachowywał się w typowo dla siebie beztroski sposób. Dopiero w grudniu 1928 roku, kiedy zbuntowały się plemiona na całym pograniczu, próbował coś przedsięwziąć.

Oficjalnie przywódcą rebelii był tadżycki nosiciel wody Baczcza-i-Sakau. Ale przebywający w Kabulu rezydent francuskiego wywiadu, a także wydelegowany przez Kreml przedstawiciel Kominternu Paweł Dybenko donieśli królowi, że za bunt odpowiada „Lawrence z Arabii”. Wiadomość ta trafiła natychmiast do sowieckich gazet, a wkrótce potem powtórzyła ją angielska prasa. Samemu władcy już niewiele to pomogło. Wojska rebeliantów łatwo poradziły sobie z niewykazującą chęci do walki armią rządową. Kiedy 14 stycznia 1929 roku stanęły u bram Kabulu, Amanullah Chan abdykował i natychmiast wyjechał do Europy.

Uzurpator Baczcza-i-Sakau wkrótce anulował wszelkie reformy i zerwał współpracę ze Związkiem Radzieckim. To jednak nie przyniosło spokoju w Afganistanie. Kraj pogrążył się w trwającej cztery lata wojnie domowej. Dopiero po kolejnych przewrotach nowy król Mohammed Zahir Szah przywrócił trwały pokój.

III

Zdestabilizowanie Afganistanu zdawało się wielkim sukcesem brytyjskich tajnych służb, a ściślej mówiąc, kolejnym triumfem niesamowitego Thomasa Edwarda Lawrence’a. Obalono niewygodnego króla, zablokowano ekspansję Związku Radzieckiego na teren Indii, wypchnięto Francję z Afganistanu. Jednak w kalkulacji kierownictwa MI6 zapomniano uwzględnić jeden czynnik, na pierwszy rzut oka całkowicie drugorzędny: „Lawrence z Arabii” okazał się medialną gwiazdą na miarę współczesnego Jamesa Bonda, co więcej, był osobą realną, z krwi i kości. Przyciągał więc zainteresowanie gazet z całego świata. Wystarczyły pogłoski o wyczynach sławnego agenta w Afganistanie, by całe tabuny dziennikarzy natychmiast ruszyły w pogoń za brytyjskim szpiegiem. Nic nie pomogło ukrywanie się pod tożsamością pana Rossa, zwykłego mechanika RAF-u.

Lawrence opuszczał fort Miransha w takim pośpiechu, że zapomniał zabrać nawet swój ulubiony gramofon. Ale zdążył wyjechać przed najazdem amerykańskich i angielskich dziennikarzy. Ścigający go reporterzy urządzili więc zasadzkę w Bombaju, ale i tam się im wymknął. Podobnie przechytrzył swych prześladowców czających się w kairskim porcie. Wreszcie, już w angielskim Plymouth, oficer MI6 dostarczył mu cywilne ubranie i dyskretnie sprowadził go na ląd. Lawrence przemknął niepostrzeżenie obok wielkiej grupy reporterów, koczujących w okolicach doków. Tak dotarł do Londynu.

Udana ewakuacja szpiega i utrzymanie go z dala od prasy tak naprawdę nie rozwiązały problemu.

Aura tajemniczości jedynie zwiększała ekscytację dziennikarzy i czytelników. Pozwalała też snuć najróżniejsze spekulacje na temat tego, w jakim stopniu brytyjski rząd przyczynił się do wybuchu wojny domowej w Afganistanie. Pół biedy, gdy informacje o tym docierały do czytelników w USA czy Związku Radzieckim. Gorzej, że o wyczynach Lawrence’a głośno zrobiło się w Indiach.

Wieść o brytyjskiej tajnej operacji, natychmiast uznanej za szczyt angielskiej bezczelności oraz imperializmu, wznieciła wielką falę zamieszek. Co gorsza, śmiertelni dotąd skłóceni hindusi i muzułmanie utworzyli wspólny front. W Anglii skandal wokół sprawy Lawrence’a także przelał czarę goryczy i w wiosennych wyborach 1929 roku sukces odniosła Partia Pracy. Stanley Baldwin i jego konserwatyści musieli zadowolić się rolą parlamentarnej opozycji. A oskarżony o realizowanie samobójczych planów politycznych Winston Churchill musiał wycofać się z polityki i utrzymywać z pisania artykułów do gazet.

Zmiany polityczne w Anglii postanowili wykorzystać hindusi, działając po raz pierwszy wspólnie z muzułmanami. Mahatma Gandhi i nowy przewodniczący Kongresu Narodowego Jawaharlala Nehru 26 stycznia 1930 roku przekazali brytyjskiemu rządowi ultimatum, w którym żądali niepodległości dla swojego kraju i to najdalej za dwanaście miesięcy. Londyn nie ugiął się i walka mieszkańców Indii o własne państwo zaczęła się na dobre.

Masowe demonstracje i powszechny bierny opór coraz skuteczniej łamały wolę walki wśród Anglików. Nawet wsadzenie do więzień 60 tys. opozycjonistów niczego nie zmieniało. Wiosną 1931 roku rząd brytyjski po raz pierwszy zaprosił Gandhiego do negocjacji. Toczyły się one ze zmiennym szczęściem przez prawie 15 lat, w międzyczasie przywódca duchowy Hindusów nie raz trafiał do aresztu. Ale zmierzchu kolonialnego panowania Anglii nad Indiami nie udało się już zatrzymać.

Thomas Edward Lawrence – człowiek, który rzucił pierwszy kamyczek, powodując lawinę – nie dożył dnia ogłoszenia niepodległości Indii. Zginął w wypadku motocyklowym 19 maja 1935 roku. Dla brytyjskiego wywiadu, w przeddzień nowej, światowej wojny, była to strata nie do powetowania.