Zwyczajny, wydawałoby się, wypad, doprowadził do zlokalizowania wraku, który okazał się pozostałością statku z XIX wieku. Niestety, historia związana z jego zatonięciem jest wyjątkowo brutalna. Zanim jednak przejdziemy do wyjaśnienia, w jakich okolicznościach doszło do tragedii, warto byłoby wspomnieć o tym, jak czterolatka stała się bohaterką poszukiwaczy podwodnych skarbów.
Czytaj też: Lubisz poranne pobudki? Prawdopodobnie masz w sobie coś z neandertalczyka
Henley Wollack i jej ojciec mieli 13 sierpnia obserwować ryby, lecz paradoksalnie ten dzień (choć nie piątkowy) okazał się wyjątkowo szczęśliwy. Uwagę ojca i córki zwróciły w pewnym momencie odczyty wyświetlające się na ekranie urządzenia FishFinder. Początkowo uznali je za niewarte uwagi, lecz po bliższym przyjrzeniu się doszli do wniosku, iż sprawa może być znacznie ciekawsza niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka.
Ciekawym aspektem całej historii jest to, że być może odkrycie w ogóle nie miałoby miejsca, gdyby nie… zawarty kompromis. Dziewczynka nie chciała bowiem łowić ryb, na co nalegał jej ojciec. Szukając złotego środka, dwójka zgodziła się na aktywność w postaci śledzenia ławic z wykorzystaniem elektroniki. W takich właśnie okolicznościach, podczas pływania łodzią po wodach jeziora Michigan, uczestnicy wyprawy zwrócili uwagę na wspomniane odczyty.
Wrak statku został znaleziony przez ojca i jego 4-letnią córkę w czasie wyprawy po wodach jeziora Michigan
Jak wyjaśnia Tim Wollack, jego łódź jest wyposażona w FishFinder, czyli urządzenie sonarowe, które emituje fale. Te rozchodzą się w wodzie, odbijają od napotkanych obiektów i powracają, tworząc obrazy wyświetlane później na ekranie. Gdy pojawił się na nim zagadkowy kształt, przeprowadzili dokładniejsze oględziny miejsca, z którego pochodził sygnał. Dostrzegli kadłub statku, który sfotografowali, a po kilku miesiącach Tim podzielił się zdjęciami w internecie, twierdząc, że chodzi o wrak Erie L. Hackley.
O sprawie dowiedzieli się przedstawiciele Towarzystwa Historycznego Wisconsin, informując znalazcę, że wcale nie chodzi o tę jednostkę. Wykorzystując zdalnie sterowaną łódź podwodną, eksperci zauważyli wrak trójmasztowego żaglowca. Biorąc pod uwagę jego lokalizację oraz dotychczas zgromadzone dane, uznali, że mogą to być pozostałości statku George L. Newman, który powstał w 1855 roku.
Czytaj też: Coś dziwnego wydarzyło się z polem magnetycznym Ziemi. Dowody znaleziono w niespodziewanym miejscu
Długa na 37 metrów i szeroka na 8 metrów jednostka ruszyła w pechowy rejs 8 października 1871 roku. Na pokładzie znajdowało się drewno, a do katastrofy w postaci osadzenia statku na mieliźnie doprowadził… pożar. Nie miał on jednak miejsca na pokładzie, lecz w mieście Peshtigo. Ogień rozprzestrzenił się tak szybko i rozlegle, że zginęło wtedy niemal 1200 osób, co sprawia, że pożar Peshtigo jest uznawany za najbardziej śmiercionośny w historii Stanów Zjednoczonych. Załoga George L. Newman miała natomiast więcej szczęścia. Najpierw do katastrofy doprowadził dym z pożaru, lecz osoby płynące statkiem wyszły z kłopotów cało dzięki pomocy okolicznego latarnika.