Wróg “Polski zdziecinniałej”

100 lat temu zmarł Stanisław Brzozowski, chyba najbardziej jadowity krytyk tradycji Polski katolicko-szlacheckiej, postać kontrowersyjna i do dziś pomawiana o zdradę.

O Stanisławie Brzozowskim ze Sławomirem Sierakowskim, red. nacz. „Krytyki Politycznej”, rozmawia Tomasz Diatłowicki

100 lat po śmierci Brzozowskiego okazuje się, że czytają go nie tylko maniacy i historycy idei, ale również środowisko „Krytyki Politycznej”, któremu pan przewodzi. Wydajecie jego książki, obraliście go sobie nawet za patrona. Dlaczego właśnie jego?

„Skończcie z tym mesjanizmem estradowym!”. Czy coś to panu przypomina? Stanisław Brzozowski jest niesłychanie aktualny, ponieważ jak rzadko kto wnikliwie opisał „duszę polską” na tle problemów współczesnego świata. Biorąc pod uwagę, kiedy tego dokonał, jawi się dziś niemal jako prorok. Stanisław Brzozowski w swoim bardzo krótkim życiu – umarł nie skończywszy 33 lat – wykonał niespotykaną pracę. Takim dorobkiem można by obdzielić wiele osób. Należę do lewicowego środowiska, które lewicowość definiuje jako walkę o podmiotowość człowieka, tak żeby nie musiał ograniczać się do biernego odbioru tego, co daje mu rynek, tradycja, Kościół, polityka. To były zagadnienia fundamentalne dla myśli Brzozowskiego.

Spektrum zainteresowań Brzozowskiego było bardzo duże, od działalności stricte politycznej po pracę krytycznoliteracką, filozoficzną.

Między innymi dlatego wybraliśmy sobie Brzozowskiego jako patrona. Był filozofem kultury, krytykiem literackim i teatralnym, aktywistą politycznym, a także oknem na świat nowoczesnych idei. To są właśnie obszary, w których działamy. Za każdym razem, sięgając po Brzozowskiego, dostrzegam zbieżności jego działań z obszarami zainteresowań „Krytyki Politycznej”. W przedmowie do wydanej przez nas powieści „Płomienie” wskazałem na trzy główne. Po pierwsze krytyka naukowych przesądów w ekonomii politycznej, czyli przekonania, że życiem społecznym rządzą naukowe prawa.

Kiedyś był to jeden z powodów zwyrodnienia marksizmu w zbrodniczy komunizm. Dziś takie przesądy można znaleźć w neoliberalizmie, któremu towarzyszą rzekomo naukowe uzasadnienia konieczności urynkawiania kolejnych sfer życia człowieka. Po drugie bliska jest nam idea sztuki zaangażowanej, którą Brzozowski rozwinął w swojej kampanii przeciwko Zenonowi Przesmyckiemu (Miriamowi) i młodopolskiej „sztuce dla sztuki”. My także sądzimy, że nie sposób wyabstrahować sztuki z życia społecznego. I po trzecie fascynacja wczesnym chrześcijaństwem i poważne traktowanie religii jako matrycy, na której zbudowane są wszelkie światopoglądy emancypujące człowieka.

Gdyby sięgnąć do najciekawszych współczesnych filozofów lewicy, Żiżka, Agambena czy Badiou, wszyscy napisali książki poświęcone św. Pawłowi i chrześcijaństwu. Nie oznacza to dla nas – podobnie jak u Brzozowskiego – afirmacji polskiego katolicyzmu. Brzozowski słynął zresztą z celnych i ostrych krytyk Kościoła i ludowego katolicyzmu. Zauważał aktualne i dziś dziwne zafascynowanie agnostycznych elit ludowym katolicyzmem. Pisał: „I tak nie wiedząc, czym jest ta wiara, nie chcąc o tym myśleć, lub lekceważąc ją o ile idzie o nią samą, nasza inteligencja ochrania w »katolicyzmie«  jakiś skarb ludowy”.

Brzozowski to również bardzo ciekawy życiorys. Na czym polegała „sprawa Brzozowskiego”? Porównywano je ze słynną sprawą Dreyfusa, kapitana francuskiej armii, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Prus.

Były tak naprawdę dwie „sprawy Brzozowskiego”: fałszywe oskarżenie o agenturalną współpracę z ochraną, które zostało niestety uprawdopodobnione wyjściem na jaw wcześniejszej sprawy sprzeniewierzenia przez studenta Brzozowskiego pieniędzy samopomocowej organizacji studenckiej „Bratniak”. Brzozowski „pożyczył” sobie te pieniądze, żeby ratować umierającego w nędzy ojca. Został za to skazany przez sąd koleżeński i poniósł karę okresowego wykluczenia z życia towarzyskiego i publicznego. Upubliczniono także jego nazbyt wylewne, choć po prawdzie nikogo konkretnego nieobciążające, zeznania na temat środowiska studenckiego, jakie złożył w Cytadeli po uwięzieniu za uczestnictwo w „ziłowszczyźnie”. Był to protest przeciwko powstaniu w Wilnie pomnika Murawjowa-Wieszatiela i wiernopoddańczej wobec tego faktu postawie profesury.

Na ile tzw. sprawa Brzozowskiego jest rozstrzygnięta? Czy może w ostatnim czasie wypłynęły jakieś nowe dokumenty?

Po analizie faktów, sporządzonej przez Mieczysława Srokę przy okazji publikacji listów Brzozowskiego w 1970 roku, można przyjąć, że sprawa została rozstrzygnięta na korzyść autora „Płomieni”. W swoim czasie jednak, czyli właściwie od 1908 roku do powojnia, polaryzowała ogromną część elity intelektualnej. Podsumujmy: w 1898 roku Brzozowski popełnił błąd, ratując ojca, za co odpokutował. Po kilku latach staje się słynnym publicystą, narażając się przede wszystkim środowiskom endeckim. W czasie kiedy endecja przypomina jego grzech defraudacji i złamanie się w śledztwie za czasów studenckich, stał się już niewygodnym publicystą także dla strony socjalistycznej, w związku z krytycznym stosunkiem do postaw polskiej inteligencji podczas rewolucji 1905 roku.

Za co jej szczególnie nie lubił?

Pisał na przykład: „Wobec śmiertelnej walki, w której giną najszlachetniejsze jednostki, inteligencja polska odgrywa rolę w togę sędziowską udrapowanego widza. Lecz tajemnicą jej sędziowskiego spokoju jest jej bierność, bierność wyrażająca prawdziwy, najistotniejszy stan jej ducha”. Brzozowski uważał, że celem inteligencji jest właściwie przestać być inteligencją, czyli podnieść poziom społeczeństwa tak, aby niepotrzebna była grupa wybranych oświeconych. Jak jednak nie ulec „abstrakcyjnemu buntowi”, jak „zrosnąć się z duszą społeczeństwa”, jak zwyciężyć nie „w imię ludu”, „dla ludu”, „przeciw ludowi”, ale „z ludem”? Brzozowski nie znalazł odpowiedzi na te pytania, ale zdemaskował wiele złudzeń. Etap „filozofii czynu” zostanie u niego zastąpiony przez program „filozofii pracy”, postulujący zbiorowy „heroizm pracy”. Nie akceptował sytuacji, w której, jak pisał: „Pierwszym punktem wyjścia była ta obłudna nicość, która nadaje sobie miano zachowawczo-narodowego światopoglądu u nas. Żyć bez troski w ciele olbrzymiego, kulturalnego organizmu nowoczesnego świata, starać się jak najmniej ustąpić ze swoich nałogów, nawyknień, nie zadać sobie ani jednego głęboko pomyślanego zagadnienia, życie swe użyć na dopełznięcie do takiej lub innej kariery, na jej podstawie założyć ognisko domowe i trwanie tego całego upokarzającego, zabójczego stanu rzeczy – nazywać Polską, ładem społecznym. (…) Życie nie związane z żadną odpowiedzialnością, samoistną gałęzią odpowiedzialności, przemysł rozpatrywany jedynie jako źródło pensji, polityka jako środek kariery, nauka jako przywilej uwalniający od wysiłku i dający dostęp do mniej lub więcej chlebodajnych zawodów, a więc brak jakiegokolwiek szczerego stosunku do wielkich prac ludzkości (…)”. Przeraża mnie aktualność tych ponadstuletnich wywodów…

Wracając jeszcze do oskarżeń o współpracę z carską policją polityczną, czy to nie była prowokacja samej ochrany?

Tego nie wiemy, ale nazwisko Brzozowskiego znalazło się na liście współpracowników tajnej policji, którą do „Czerwonego Sztandaru” – pisma Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy rzeczywiście dostarczył były funkcjonariusz ochrany Bakaj, chcąc się wkupić w łaski tego lewicowego środowiska. Brzozowski przebywał wtedy we Florencji, bo był bardzo chory na gruźlicę i dzięki składce przyjaciół mógł się tam leczyć. Mając na utrzymaniu żonę i dzieci, żył w straszliwej nędzy. Postanowił się bronić i walczyć o dobre imię.

 

W najważniejszych pismach galicyjskich ogłosił, że nie był agentem ochrany, i że domaga się sądu partyjnego. Sędziami zostali znani działacze różnych partii socjalistycznych: Herman Diamand, Feliks Perl, Emil Bobrowski, Feliks Kon, Stanisław Żmigrodzki, zaś mężami zaufania Brzozowskiego Rafał Buber i Jędrzej Moraczewski. Na proces ściągnięto specjalnie Bakaja, który się skompromitował, bo nie poznał Brzozowskiego, a miał mu rzekomo przez trzy lata wypłacać pieniądze. Dowody obalono, niemniej rozprawa została odroczona i miała już się nigdy nie odbyć. Brzozowski do końca życia nie będzie miał okazji, żeby się ostatecznie oczyścić.

Brzozowski był w PPS. Podobno z inicjatywy partyjnej wydano na niego wyrok za zdradę, ale zamach nie doszedł  do skutku.

Jeżeli ktoś czytał „Historię jednego pocisku” Andrzeja Struga lub oglądał „Gorączkę” Agnieszki Holland, wie, że oskarżenia, prowokacje, konfrontacje bojówek nie były rzadkością. Nie jest pewne, czy rzeczywiście zaplanowano zamach.

Powstał nawet film inspirowany „sprawą Brzozowskiego” z Krystyną Jandą, Jerzym Radziwiłowiczem, Zbigniewem Zapasiewiczem i Gustawem Holoubkiem pt. „W biały dzień”.

Szkoda, że jest tak mało znany, bo przyczyniłby się do spopularyzowania postaci Brzozowskiego.  A to autor, który wyprzedzał epokę. Przez kolejne dziesięciolecia najwybitniejsi polscy intelektualiści będą powracać do dyskusji o tym, kim właściwie był: filozofem czy krytykiem literackim, autorem myśli genialnych czy odtwórczych, głównym ideologiem polskiej inteligencji czy jej nieprzejednanym krytykiem i przeciwnikiem, twórcą jakiejś spójnej koncepcji czy może tylko chaotycznym eklektykiem. Oczywiście spierano się też o to, czy był agentem. Zajęcie stanowiska w sprawie autora „Legendy Młodej Polski” stało się na dekady niezbędnym warunkiem inicjacji dla każdego polskiego inteligenta. Sam Czesław Miłosz napisał o Brzozowskim świetną książkę „Człowiek wśród skorpionów”.

Myśl Brzozowskiego była niejednorodna i ewoluowała. Czy mógłby pan pokrótce przybliżyć jej meandry i powiedzieć, co dla pana jest w niej najważniejsze?

Obserwowanie ewolucji jego poglądów jest pasjonujące. Jako nastolatek Brzozowski miał już za sobą lekturę polskiej klasyki romantycznej, a także wielkiej literatury rosyjskiej XIX wieku. W dorosłość wchodził z darwinowskim materialistycznym światopoglądem, by potem zafascynować się już na poważnie Nietzschem i przyjąć światopogląd, który sam nazwie „bezwzględnym indywidualizmem”. Następnie na krótko zainspiruje go filozofia neokantowska, aż dojdzie do poważnych studiów nad Marksem i stworzy swoją „filozofię pracy”, którą najkrócej można scharakteryzować przez założenie, że człowiek poznaje i tworzy świat nie poprzez czystą myśl, ale za pomocą pracy. Swoje poglądy skonkretyzuje pod wpływem Sorela w bardziej syndykalistyczne kształty, ale także zainspirowany Bergsonem przyzna pewną rolę intuicji jako metodzie poznania. Aż na koniec zainteresuje się modernizmem katolickim. Brzozowski zaczynał od fascynacji wczesnym Marksem, tym prometejskim, rzucającym wyzwanie zastanej rzeczywistości społecznej. W odróżnieniu od późniejszego Marksa, mówiąc w uproszczeniu, piewcy „konieczności dziejowej”. Chłonął całą współczesną sobie myśl europejską, a również amerykańską. Był także ukształtowany w olbrzymim stopniu przez wybitną i charyzmatyczną rosyjską myśl polityczną, czyli kolejne pokolenia kontestatorów carskiego reżimu. Mam na myśli Radiszczewa i Czadajewa, przez Gogola, Bielińskiego i Hercena aż do Czernyszewskiego, Dobrolubowa i pokolenie Michajłowskiego i Pisariewa. Koncepcje wczesnego Marksa przez aktywizm Nietzschego, ideę sztuki zaangażowanej aż po radykalną myśl rosyjską, a nawet uznanie dla wiary i krytykę instytucji Kościoła – to dziś znów, według mnie, inspirujące idee.

Stanisław Brzozowski krytykował Sienkiewicza i nazwał Polskę „zdziecinniałą”. Proszę przypomnieć, co mu się tak w ojczyźnie nie podobało i czym mu się nasz noblista naraził?

Brzozowski był krytykiem tradycji spiskowo-szlacheckiej. Dostrzegał fakt bezsporny, choć rzadko uświadamiany, że klęska powstań polegała na tym, że pojęcie narodu obejmowało bardzo wąską grupę ludzi – szlachtę, czyli ok. 10 proc. społeczeństwa. Nadzieje upatrywano w spisku zbrojnym, a nie w uobywatelnieniu mas. Symptomatyczne jest, że poddaństwo chłopów zniósł w roku 1864 car. Gdyby chcieć napisać historię Polski po „sienkiewiczowsku”, byłaby to opowieść o przodkach niewielkiej części dzisiejszego społeczeństwa, bo nie byliby jej bohaterami przecież ani chłopi, ani mieszczanie. Po drugie jego krytyka dotyczyła Polski dworkowo-milusińskiej, która niespecjalnie trudzi się intelektualnie, wystarcza jej religijny pusty rytuał, nie kształci się i niechętnie czyta.

I jak wynika z opublikowanego niedawno raportu o stanie czytelnictwa, nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia.

Właśnie. Polska ceniąca obrazki sielankowej szlacheckiej codzienności denerwowała Brzozowskiego. On doskonale przecież wiedział, co wtedy działo się na zachodzie Europy, że buduje się drogi, mosty, pracuje się w miastach, dużo łatwiej przekracza się bariery klasowe, a wolności nie utożsamia się z samowolą, tylko z zaangażowaniem w sprawy publiczne. Ta krytyka wydaje się niestety nadal aktualna.

STANISŁAW BRZOZOWSKI

Urodził się 28 czerwca 1881 roku we wsi Maziarnia koło Chełma. Pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej. W młodości zapadł na gruźlicę, z której nigdy się nie wyleczył. Od pisarzy (a więc także od siebie) wymagał zaangażowania w największe problemy narodu i społeczeństwa.
Cyprian Kamil Norwid i jego twórczość były dla Brzozowskiego wzorem takiej właśnie postawy.  Szczególnie Norwidowskie spojrzenie na rolę pracy w życiu człowieka przekonywało Brzozowskiego o wielkości tego poety.
Wyjechał z kraju ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Na rok przed śmiercią opublikował dwa swoje najważniejsze dzieła „Legendę Młodej Polski” i „Idee. Wstęp do filozofii dojrzałości dziejowej”. Czesław Miłosz pisał o Brzozowskim: „W literaturze polskiej XX wieku nie znajdzie się pisarza o takiej skali i powadze zainteresowań. Górował on nad wszystkimi sławami swoich czasów i to przesądza o jego wyjątkowości”. 30 kwietnia 1911 roku zmarł we Florencji.