Zagadkowy podpis chemiczny z młodego Wszechświata. To może być przełom

Najpierw była ciemność, potem pierwszy błysk. Tyle że w kosmologii to nie metafora, tylko realny etap historii Wszechświata, kiedy nie świeciła jeszcze żadna gwiazda. I właśnie dlatego każda próba namierzenia tak zwanych pierwszych gwiazd brzmi, jak polowanie na duchy.
...

Tym razem trop jest wyjątkowo konkretny: w bardzo odległej galaktyce badacze znaleźli chemiczny ślad, który pasuje do czegoś, co dziś wydaje się wręcz niewyobrażalne. Gwiazd tak ogromnych, że w obecnym Wszechświecie praktycznie nie mają prawa powstawać.

Co właściwie zauważono i dlaczego to nie jest zwykła sensacja?

W odległej galaktyce o nazwie GS 3073 widzianej w stanie sprzed ponad miliarda lat, po Wielkim Wybuchu, zespół badaczy przeanalizował skład chemiczny gazu i gwiazd za pomocą danych z Teleskopu Jamesa Webba. Najmocniej wybił się jeden szczegół: relacja azotu do tlenu okazała się ekstremalnie wysoka, na poziomie około 0,46, i nie pasuje do typowych scenariuszy ewolucji gwiazd, które znamy z późniejszych epok kosmicznych.

Tu warto ostudzić emocje: nikt nie zrobił zdjęcia pojedynczej pierwszej gwiazdy. To nadal astronomia śladów po ognisku, a nie oglądanie płomienia. Ale w tej dziedzinie to właśnie ślady liczą się najbardziej, bo na tym etapie odległości i czasu kosmicznego każdy foton jest już opowieścią po przejściach.

Co ciekawe, w samym jądrze GS 3073 widać też aktywną czarną dziurę, co dodaje całej historii drugie dno. Jeśli ten scenariusz się obroni, będziemy mieć jednocześnie trop do pochodzenia nietypowej chemii i do tego, skąd tak wcześnie wzięły się potężne czarne dziury.

Gwiezdne potwory: skąd azot i dlaczego liczy się skala

Model, który ma wyjaśnić nadmiar azotu, zakłada istnienie tak zwanych gwiazd potworów o masach rzędu 1000 do 10 000 mas Słońca. W takim układzie w jądrze zachodzi spalanie helu prowadzące do powstawania węgla, a później węgiel przedostaje się do warstwy, gdzie spala się wodór. Tam uruchamia się mechanizm, który produkuje duże ilości azotu, a konwekcja rozprowadza go po gwieździe i pozwala zanieczyścić otoczenie, zanim obiekt zniknie.

Najbardziej frapuje mnie to, że w tym pomyśle wszystko jest na styk. Z obliczeń wychodzi tak zwane okno mas: poniżej około 1000 mas Słońca i powyżej około 10 000 wzór chemiczny przestaje pasować. To nie jest opowieść o dowolnie wielkiej gwieździe, tylko o bardzo konkretnym zakresie, który zostawia równie konkretny podpis.

A skoro mowa o tempie: takie obiekty miały żyć zaledwie około 250 tysięcy lat. W ludzkiej skali brzmi to, jak długo, w kosmicznej to mgnienie. Tyle że mgnienie wystarczy, żeby nasycić galaktykę pierwiastkami i uruchomić efekt domina.

Dlaczego to może tłumaczyć zagadkę młodych supermasywnych czarnych dziur?

Od lat astronomowie głowią się nad tym, jak mogły powstać supermasywne czarne dziury, które widzimy już bardzo wcześnie w historii Wszechświata. Klasyczna ścieżka, czyli czarna dziura rośnie powoli z resztek po supernowych, bywa zbyt wolna, gdy czasu jest mniej niż miliard lat. W tym kontekście gwiazda, która zapada się bez wybuchu i od razu daje czarną dziurę o masie tysięcy Słońc, działa jak kosmiczny skrót.

W proponowanym scenariuszu te potężne gwiazdy nie kończą życia widowiskową eksplozją, tylko bezpośrednim kolapsem. Zostaje masywny zalążek czarnej dziury, a potem wystarczy już tylko karmienie gazem, żeby szybko dojść do poziomu kwazarów.

Koronalny wyrzut masy z gwiazdy innej niż Słońce – wizja artystyczna /Fot. Olena Shmahalo/Callingham et al.

Jeżeli do tego GS 3073 rzeczywiście ma aktywną czarną dziurę w centrum, to robi się to podejrzanie spójne. Nie jako dowód koronny, ale jako scenariusz, który zaczyna łączyć punkty bez wpychania na siłę egzotyki.

Jak to sprawdzić i gdzie najłatwiej się pomylić?

W praktyce kluczowe będzie znalezienie większej liczby galaktyk z podobnym przegiętym stosunkiem azotu do tlenu. Jeśli JWST zacznie seryjnie wyciągać takie przypadki z wczesnego Wszechświata, chemiczny podpis przestanie być ciekawostką, a zacznie być wzorcem.

Jest też druga strona medalu: w astronomii wczesnego Wszechświata różne zjawiska potrafią wyglądać podobnie. Emisje, linie widmowe i ich interpretacje bywają zdradliwe, bo mieszają się tu wpływy gwiazd, czarnych dziur i warunków w gazie. Dlatego najzdrowsze podejście brzmi dziś tak: bardzo mocna poszlaka, jeszcze nie ostateczny werdykt.

I to jest w sumie dobra wiadomość. Bo najlepsze odkrycia to te, które nie zamykają tematu jednym nagłówkiem, tylko otwierają cały nowy rozdział obserwacji.

Wizja artystyczna gwiazdy WDJ2147-4035 i WDJ1922+0233 /Fot. University of Warwick

Po co nam ta kosmiczna archeologia?

Nie oglądamy pierwszych gwiazd jak na zdjęciu z wakacji. Wydzieramy je z liczb, proporcji i fizyki, która musi się spinać, nawet jeśli brzmi jak science fiction. I właśnie dlatego takie doniesienia są ważniejsze, niż sugeruje clickbaitowa otoczka.

Jeśli te gwiezdne kolosy faktycznie istniały, to zmienia nam intuicję o tym, jak szybko Wszechświat potrafił przejść od prostego wodoru i helu do bardziej złożonej chemii, struktur i potężnych czarnych dziur. To trochę jak odkrycie, że na samym początku ktoś nie tylko zapalił świeczkę, ale od razu rozpalił hutniczy piec.

A najbardziej mnie cieszy perspektywa, że to nie jest jednorazowy strzał. JWST dopiero się rozkręca w polowaniu na najdalsze obiekty. Jeśli za chwilę zobaczymy kolejne galaktyki z podobnym podpisem, pierwsze gwiazdy przestaną być mitem z podręcznika, a staną się serią obserwacyjnych faktów, z którymi trzeba będzie ułożyć nową, ciekawszą opowieść o dzieciństwie kosmosu.