Zamach majowy to nie stan wojenny. Kto odegrał najważniejszą rolę?

12 maja 1926 r. rozpoczął się przewrót majowy. Marszałkowi Piłsudskiemu udało się przeprowadzić ten zamach stanu, bo miał za sobą poparcie Polaków. O wydarzeniach sprzed 95 lat opowiada prof. Tomasz Nałęcz, specjalista od dziejów II Rzeczypospolitej

Czy nie za mało uczyniono w Polsce dla upamiętnienia ofiar zamachu majowego?

To, że nie ma np. tablic w miejscach walk, to rzecz zrozumiała, ponieważ upamiętniamy wydarzenia, z których jesteśmy dumni. Zamach majowy do takich nie należy. Ale jest w Warszawie miejsce zadumy nad tym wydarzeniem: mogiła na Powązkach. Piłsudski (który był mistrzem politycznego PR-u) wiedział, jak głęboko ta wojna, na szczęście ograniczona do jednego miasta, podzieliła Polaków. To były przecież kilkudniowe krwawe walki. Zginęło kilkaset osób, jeszcze więcej zostało rannych. Po wygranej Marszałek starał się szybko zasypać podziały. Taką manifestacją jedności miał być wspólny pogrzeb na Powązkach, gdy pochowano ofiary, które padły po obydwu stronach. Obecnie byłby kłopot z upamiętnieniem tego starcia, ponieważ musielibyśmy zacząć ryć w kamieniu ocenę tego wydarzenia i pisać rzeczy, których chcielibyśmy uniknąć. Bo Piłsudski nie przeszedł do historii tylko jako autor zamachu majowego.

Polacy są skłonni więcej mu wybaczyć?

Historycy są bardzo wyrozumiali. Marszałek wypowiedział wojnę legalnemu rządowi RP. Nie planował jednak starcia zbrojnego. Miała to być tylko demonstracja zbrojna, w której wyniku przestraszony rząd ustąpi. Mimo to pułki, które kierował do Warszawy, nie dostały ślepej amunicji, ale ostrą. I kiedy było trzeba, to jej użyły. Marszałek doprowadził do wojny domowej, jednak narodowa legenda pamięta go przede wszystkim jako wskrzesiciela niepodległości Polski. Stąd jesteśmy dla niego tolerancyjni nawet w zachowaniach, których łatwo usprawiedliwić się nie da: zamach majowy, proces brzeski, brutalne rozprawienie się z opozycją. Trzeba też pamiętać, że zamach był efektem wielkiego rozczarowania milionów Polaków stanem własnego państwa. Wolna Polska jawiła się im jako recepta na szybką i powszechną szczęśliwość. Winą za całe zło przed 1918 r. obarczano tylko zaborców. Tymczasem to zło zostało. Pojawiło się pytanie, dlaczego. Mówiono, że to ludzie władzy źle służą Polsce. Piłsudski te nastroje wzmacniał. Przeciw sobie miał jednak najpotężniejszy obóz polityczny II RP, czyli obóz narodowy.

Cichym bohaterem dni zamachu był prezydent Stanisław Wojciechowski…

Piłsudski sądził, że ze względu na długoletnią przyjaźń Wojciechowski poprze przewrót, zdymisjonuje rząd i powierzy tworzenie nowego Marszałkowi. Przecież to Piłsudski wspierał jego kandydaturę już podczas pierwszych wyborów, gdy zwyciężył Narutowicz. Jednak w 1926 r. Wojciechowski stanął na straży ładu konstytucyjnego, nie po stronie Piłsudskiego. Po stronie rządu, chociaż dzieliło go z nim praktycznie wszystko. Zorientował się jednak, że rząd nie da za wygraną, a krajowi może grozić długa i krwawa wojna domowa. Taka jak później w Hiszpanii, która pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar. A Niemcy i Rosja Sowiecka niechybnie wykorzystałyby to dla przeprowadzenia rozbioru Polski. Dlatego prezydent abdykował, wtedy musiał też poddać się rząd, a Piłsudski wygrał. Wojciechowski zaoszczędził Polsce tragedii. Dla mnie to wzór prezydenta kierującego się dobrem państwa, a nie własnymi sympatiami.

Ze strony „obrońców” gen. Jaruzelskiego słychać czasem, że sprawę stanu wojennego z 1981 r. rozdmuchuje się, zapominając o ofiarach maja 1926 r., których było kilka razy więcej.

Znam ten sposób argumentacji i uważam go za absolutnie nieuzasadniony. Zamach majowy to było wydarzenie związane z dramatycznym, ale tylko polskim zmaganiem się o kształt niepodległości. Stan wojenny to było działanie narzuconego Polsce reżimu, opierającego się na sile ZSRR. Przecież Piłsudski występował w przekonaniu, że ma po swojej stronie miliony Polaków. Jaruzelski, ogłaszając stan wojenny, nie miał najmniejszej wątpliwości, że naród jest przeciw niemu. Po to przecież wyprowadzał czołgi na ulice! W przypadku stanu wojennego mieliśmy do czynienia z długo planowaną operacją, która miała sparaliżować społeczeństwo, stąd ofiar nie było tak dużo. Ale to nie jest zasługa ludzi wprowadzających stan wojenny, lecz ludzi „Solidarności”, którzy zrezygnowali z konfrontacji. A przecież gdyby na nią poszli, to Jaruzelski nie zawróciłby czołgów do koszar. One zaczęłyby strzelać.