
I właśnie w tym momencie na scenę wchodzi północno-zachodnia Tanzania. Pod ziemią ma leżeć złoże, które w branżowych zestawieniach regularnie ląduje w kategorii największych i najwyżej ocenianych projektów niklowych na świecie – Kabanga. To temat, który ma potencjał wykraczać daleko poza górnictwo: od lokalnych miejsc pracy i infrastruktury, po geopolitykę łańcuchów dostaw dla baterii i motoryzacji.
Kabanga: liczby, które robią wrażenie
W uproszczeniu: mówimy o złożu rudy niklu w rejonie Kabanga, w północno-zachodniej Tanzanii. Szacunki przytaczane w publicznych opracowaniach mówią o rzędu 64 mln short ton rudy, czyli ok. 58 mln ton metrycznych w samym złożu, co ustawia projekt w ścisłej czołówce globalnej.
W lipcu 2025 r. opublikowano też studium wykonalności, które porządkuje temat od strony: co realnie da się zbudować i wydobyć. Dokument opisuje plan podziemnej kopalni i zakładu przeróbczego o wydajności 3,4 mln ton rudy rocznie oraz 18-letni okres eksploatacji. Wskazano łącznie 52,2 mln ton rudy w planie wydobycia przy średnich zawartościach ok. 1,98% niklu, 0,27% miedzi i 0,15% kobaltu.
To ważne rozróżnienie: jedne liczby opisują skalę złoża, inne – to, co wchodzi do realnego planu kopalni. I dopiero zestawienie obu perspektyw pokazuje, dlaczego projekt jest tak głośny: skala jest duża, a przy tym mówimy o parametrach, które w niklu, zwłaszcza siarczkowym, potrafią być złotem… tylko że w kolorze szarometalicznym.
Nikiel dla baterii: nie chodzi już o sam pierwiastek
Nikiel jest jednym z kluczowych składników wielu nowoczesnych katod w akumulatorach litowo-jonowych, szczególnie tam, gdzie producenci chcą wycisnąć większą gęstość energii i realny zasięg. W teorii brzmi prosto: więcej niklu, lepsze parametry. W praktyce liczy się jeszcze jego czystość, domieszki i ślad środowiskowy całego procesu.

Dlatego projekty, które obiecują nikiel klasy bateryjnej i sensowną ścieżkę od wydobycia do metalu, zyskują dodatkowe punkty. W dokumentach projektowych Kabanga jest opisywana jako inicjatywa typu mine-to-metal, nastawiona na produkcję niklu, miedzi i kobaltu dla rynków „bateryjnych”. I to jest moment, w którym Tanzania przestaje być tylko „miejscem wydobycia”, a zaczyna grać o większą stawkę: ile wartości doda się lokalnie, a ile wypłynie w koncentracie do innych krajów.
Tanzania chce czegoś więcej niż kopalni
Wokół projektu od początku przewija się wątek przetwarzania surowca na miejscu i budowania łańcucha wartości w kraju. To typowa reakcja państw bogatych w zasoby: skoro świat potrzebuje metali, to niech zostawi też część know-how, podatków i miejsc pracy, zamiast tylko wywozić rudę.
Formalnie widać to także w strukturze własności. Rząd Tanzanii ma 16% udziałów w projekcie poprzez spółkę joint venture, a reszta jest po stronie partnera przemysłowego (w dokumentach mowa o 84% udziałów ekonomicznych).
To układ, który z jednej strony daje państwu wpływ i udział w zyskach, ale z drugiej wymaga od inwestora większej cierpliwości, transparentności i umiejętności dogadania się z lokalną polityką. A to bywa trudniejsze niż samo wiercenie otworów.

Rynek niklu potrafi zepsuć nawet najlepszą opowieść
Tu robi się mniej romantycznie. Nikiel w ostatnich latach żyje w cieniu gigantycznej podaży, m.in. z Indonezji i dużych wahań nastrojów: raz jest „metalem przyszłości”, raz „problemem nadpodaży”. I to bezpośrednio wpływa na to, jak wielkie firmy patrzą na nowe kopalnie.
W lipcu 2025 r. głośno było o ruchu kapitałowym wokół projektu: jeden z globalnych graczy zdecydował się wyjść z udziałów, a partner projektu przejął pakiet, argumentując to zmianą priorytetów i warunków rynkowych. Jednocześnie w tych samych informacjach pojawiają się twarde liczby: koszty przedprodukcyjne rzędu 942 mln dolarów, docelowa produkcja ok. 50 tys. ton niklu rocznie po pełnym rozruchu oraz perspektywa kilku lat dochodzenia do pełnej skali.
To pokazuje brutalną prawdę: nawet jeśli złoże jest świetne, projekt górniczy musi się spinać w cyklach koniunktury. A cykle surowcowe mają to do siebie, że nie przejmują się prezentacjami inwestorskimi.
Co może zadecydować o sukcesie: infrastruktura, społeczności, tempo
Są dwa scenariusze, które zwykle rozstrzygają takie historie. Pierwszy: projekt staje się symbolem nowej industrializacji, bo wokół kopalni powstaje infrastruktura, usługi, szkolenia i realna baza kompetencji. Wtedy złoże pracuje na kraj, a nie tylko na wykres eksportu.
Drugi: projekt grzęźnie w opóźnieniach, rosnących kosztach, napięciach społecznych albo w sporach o to, kto ma największy kawałek tortu. W górnictwie wystarczy kilka lat poślizgu i jedna gorsza faza cenowa, żeby narracja „największe złoże świata” zamieniła się w „kolejny projekt, który utknął”.

Kabanga wygląda na przypadek, gdzie wynik rozstrzygnie się nie w geologii, tylko w konsekwencji realizacji: czy uda się dowieźć inwestycję, utrzymać akceptację społeczną i zmieścić się w budżecie w czasach, gdy nikiel bywa kapryśny.
Najciekawsze jest to, że złoże niklu w Tanzanii nie jest już tylko opowieścią o kopalni. To test na to, czy Afryka potrafi wyrwać się z roli dostawcy surowca i zagrać o wyższy poziom: przerób, kompetencje, lokalne łańcuchy dostaw. Jeśli to się uda, Kabanga stanie się argumentem, że transformacja energetyczna może naprawdę przestawiać akcenty gospodarcze na świecie, a nie tylko zmieniać typ silnika w samochodzie.
Z drugiej strony, rynek niklu jest dziś na tyle „niewdzięczny”, że każdy wielki projekt będzie musiał udowodnić swoją odporność: kosztową, technologiczną i polityczną. I może właśnie dlatego ta historia tak przyciąga uwagę – bo nie jest pewniakiem. To bardziej partia szachów niż sprint.
Jeśli Kabanga dowiezie parametry i terminy, stanie się jednym z tych projektów, które po latach będą opowiadane jako punkt zwrotny. Jeśli nie – dołączy do długiej listy „największych złóż świata”, które okazały się większe w nagłówkach niż w rzeczywistości.