Życie po śmierci. O gniciu, i co można z tym zrobić.

Fragment książki „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”.

Na tyłach Kliniki Medycznej Uniwersytetu Tennessee znajduje się uroczy zagajnik pełen śpiewu ptaków i buszujących w gałęziach drzew wiewiórek, oraz wyścielony zieloną trawą, na której ludzie wylegują się w słońcu, a czasami w cieniu, zależnie od tego, gdzie naukowcy zdecydują się ich położyć. 

Czytaj więcej: Jak umiera człowiek?

To przeurocze wzgórze w Knoxville jest poletkiem doświadczalnym, jedynym na świecie, wykorzystywanym do badań nad ludzkim rozkładem. Ludzie leżący w słońcu są martwi. Są to darowane ciała, które przyczyniają się na swój milczący, wonny sposób, do rozwoju medycyny sądowej. Im więcej wiesz na temat rozkładu martwych ciał – następujących po sobie fazach biologicznych i chemicznych, czasu ich trwania, wpływu środowiska – z tym trafniejszym prawdopodobieństwem możesz określić, kiedy dane ciało przestało żyć. Innymi słowy, chodzi o dzień albo nawet przybliżoną godzinę, w której zostało zamordowane. Policja nieźle sobie radzi z określaniem przybliżonego czasu śmierci osób niedawno wysłanych na tamten świat. Poziom zawartości potasu w żelu w gałkach ocznych pomaga podczas pierwszych dwudziestu czterech godzin, tak jak algor mortis – ochładzanie się martwego ciała: jeśli temperatura otoczenia nie jest ani zbyt wysoka ani zbyt niska, ciała tracą około 0,8 stopnia Celsjusza (1,5°F) na godzinę, aż do osiągnięcia temperatury środowiska, w którym się znajdują. (Stężenie pośmiertne jest bardziej zmienne: zaczyna się kilka godzin po śmierci, zwykle od głowy i szyi, i postępuje w dół, kończąc się i zanikając zupełnie między dziesiątą a czterdziestą ósmą godziną po zejściu).

Czytaj więcej: Nieboszczyk pachnący poziomkami. Kulisy pracy słynnego balsamisty

Jeśli ciało jest martwe ponad trzy dni, badacze zaczynają korzystać ze wskazówek entomologicznych (np. jak dojrzałe są larwy), a także określać fazę rozkładu. Rozkład w wysokim stopniu zależy od czynników środowiskowych i sytuacyjnych. Jaka jest/była pogoda? Czy ciało było zakopane? W czym? Usiłując lepiej zrozumieć skutki jakie powodują wszystkie te czynniki, Zakład Badań Antropologicznych, jak go beznamiętnie i ogólnikowo nazwano, na Uniwersytecie Tennessee (UT), zakopuje ciała w płytkich grobach, zalewa betonem, zamyka w bagażnikach, topi w sztucznych sadzawkach oraz zawija w plastikowe worki. Badacze z UT robią wszystko, co jest w stanie wymyślić morderca, aby pozbyć się ciała ofiary.

Żeby zrozumieć wpływ wszystkich tych zmiennych na czasowy postęp rozkładu, nieodzowne jest niemal intymne, zmysłowe poznanie całego tego procesu w warunkach kontrolnych: czystego, niczym niezakłóconego ludzkiego gnicia. I dlatego tutaj się znalazłam. To jest to, czego chciałabym się dowiedzieć: jeśli pozwoli się naturze działać zgodnie z jej rytmem, to jaki to będzie rytm?

Moim przewodnikiem po świecie ludzkiego rozpadu jest cierpliwy, pogodny człowiek o nazwisku Arpad Vass. Vass zajmuje się nauką o ludzkim rozkładzie od ponad dziesięciu lat. […] Tego poranka siedzimy z Arpadem w furgonetce prowadzonej przez czarującego i przemiłego Rona Walli, jednego z pracowników ORNL zajmujących się kontaktem z mediami. Ron zatrzymuje się na parkingu znajdującym się na końcu terenu należącego do Kliniki Medycznej UT, oznaczonym literą G. W gorących, letnich dniach zawsze można znaleźć tam miejsce do zaparkowania, nie tylko z powodu znacznej odległości od szpitala. Sektor G z jednej strony ograniczony jest wysokim drewnianym płotem, na szczycie którego kłębią się zwoje drutu kolczastego; po drugiej stronie płotu leżą ciała. Arpad wysiada z samochodu.

 – Zapach dzisiaj nie jest taki zły – mówi.

To „nie jest taki zły” powiedziane jest stłumionym, niby to optymistycznym tonem, jakim pocieszamy się, gdy cofając samochód rąbnęliśmy w kwietnik, albo gdy kolor włosów farbowanych domowym sposobem okazał się nieco inny od oczekiwanego.

– Zaczniemy tam – Arpad pokazuje okazałą postać mężczyzny, oddaloną od jakieś 6 metrów.

Z tej odległości, mężczyzna wygląda jakby spał, chociaż jest coś w ułożeniu rąk i ogólnym bezruchu, co mogłoby sugerować stan bardziej permanentny. Podchodzimy bliżej. Ron zostaje przy bramie, udając zainteresowanie szczegółami konstrukcyjnymi szopy na narzędzia.

Jak wiele brzuchatych osób w Tennessee, martwy mężczyzna ma sobie wygodne ubranie – szare spodnie od dresu i białą koszulkę z kieszonką. Arpad wyjaśnia, że studenci testują wpływ ubrania na proces gnicia. Zwykle ciała są nagie.

Trup w dresie znalazł się tu niedawno. Ilustruje pierwszy etap ludzkiego rozkładu, fazę „świeżą”. („Świeżą” w sensie świeżej ryby, ale nie świeżego zapachu. Świeże zwłoki niekoniecznie stanowią miły obiekt do wąchania). Markerem fazy świeżej jest proces nazywany autolizą, albo samotrawieniem. Ludzkie komórki przy pomocy enzymów rozbijają molekuły, sprowadzając złożone związki do postaci, w których mogą je wykorzystać. Gdy człowiek żyje, komórki kontrolują poziom tych enzymów, nie pozwalając im trawić swoich własnych błon. Po śmierci, enzymy urywają się spod kontroli, wżerają się w strukturę komórki pozwalając płynom wydostać się na zewnątrz.

– Spójrz na skórę na jego opuszkach palców – mówi Arpad.

Na dwóch palcach zauważam coś, co wygląda jak gumowe nakładki, podobne tych, jakich używają czasem księgowi czy urzędnicy.

– Płyn komórkowy dostał się między warstwy skóry i rozluźnił je. W kolejnym etapie skóra zaczyna schodzić.

Ludzie od pogrzebów mają na to inną nazwę. Nazywają to „ześlizgiem”. Czasami schodzi skóra z całej dłoni. Ludzie od pogrzebów nie mają na to nazwy, ale ludzie od medycyny sądowej mają. Nazywają to „rękawiczkowaniem”.

 – W miarę jak proces postępuje, można zobaczyć jak z ciała schodzą wielkie płaty skóry – mówi Arpad. Unosi brzeg koszulki leżącego mężczyzny, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście wielkie płaty skóry schodzą mu z ciała. Nie schodzą i jest OK.

Dzieje się za to coś innego. W pępku mężczyzny kłębią się stłoczone ziarenka ryżu. Stłoczone jak dzieciaki pod sceną podczas koncertu. Tylko że ziarenka ryżu zwykle się nie ruszają. Więc to chyba jednak nie może być ryż. I nie jest. To młode muchy. Entomologowie mają nazwę na młode muchy, ale to brzydka nazwa, obraźliwa. Nie będziemy więc używać słowa „czerw”. Zamienimy je na ładniejsze. Na przykład „hacjenda”.

Arpad tłumaczy, że muchy składają jaja w miejscach, przez które można przeniknąć w głąb ciała: oczach, ustach, otwartych ranach, genitaliach. Małe hacjendy, w przeciwieństwie do starszych i większych, nie są w stanie przegryźć się przez skórę. Nierozważnie pytam Arpada w co zamieniają się małe hacjendy.

Arpad obchodzi ciało, zatrzymując się przy lewej stopie. Jest sina, pokryta przeźroczystą skórą.

– Widzisz te [hacjendy] pod skórą? Żerują na podskórnym tłuszczu. Uwielbiają tłuszcz.

Widzę je. Są luźno rozmieszczone, poruszają się powoli. Jest w tym coś pięknego – przeźroczysta skóra człowieka i cienkie, białe płatki zanurzone tuż pod jej powierzchnią. Wygląda to jak ekluzywny japoński papier ryżowy. Wmówić sobie można wszystko.

Fragment tekstu pochodzi z książki:  „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”

Autor: Mary Roach
Liczba stron: 296
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-1302-9
Okładka: broszurowa
Wymiary: 14.5×20.5