Dlaczego radziecki dziennikarz zadzwonił do Goebbelsa?

Telefony w Berlinie działały nawet podczas oblężenia w 1945 r. Dzięki temu korespondent wojenny Roman Karmen mógł zadzwonić do niemieckiego ministra propagandy, żeby zapytać, ile jeszcze wytrzyma III Rzesza…

W zamkniętym przez radzieckie (i polskie) jednostki Berlinie toczyły się zażarte walki uliczne, a obszar utrzymywany przez hitlerowców stawał się coraz mniejszy. Jednak prawie do końca funkcjonowały niemieckie cywilne centrale telefoniczne, umożliwiając – jak w czasie pokoju – połączenia. I to nawet w poprzek linii frontu!

Zdarzały się przypadkowe rozmowy między żołnierzami obu stron. Rosjanie wykręcali numery z książek telefonicznych znalezionych w zdobytych miejscach i słyszeli rozmówców po niemieckiej stronie. Niekiedy oficerowie sztabów jednostek Wehrmachtu czy SS dzwonili na radziecką stronę, by na bieżąco określić, gdzie dokładnie znajdują się nacierający! Telefonujący hitlerowcy mieli bowiem przed sobą plan Berlina i książkę telefoniczną z adresami wywoływanych numerów.

Specyficzną próbę wykorzystania telefonu w zdobywanym Berlinie podjął radziecki reżyser Roman Karmen (zm. 1978). Był wtedy korespondentem wojennym, towarzyszącym czołgom gen. Bogdanowa w walkach ulicznych w stolicy Niemiec. Karmen i jego tłumacz Wiktor Bojew wykręcili numer centrali telefonicznej po drugiej stronie linii walk. Kilka sekund później odezwał się kobiecy głos z pytaniem, z kim połączyć. Wymienili ministerstwo propagandy. „Bitte sehr” – usłyszeli zaskoczeni. I faktycznie, po kolejnych sekundach odezwała się centrala Propagandaministerium! Tam, na pytanie z kim łączyć, Bojew wrzasnął najczystszą niemczyzną: „Z gabinetem ministra Josepha Goebbelsa!”.

Karmenowi, jak wspominał potem w pamiętnikach, sytuacja wydawała się wręcz niewiarygodna. Jednak po krótkiej przerwie w słuchawce rozległ się głos dyżurnego oficera: „Tu sekretariat Reichsministra Josepha Goebbelsa”. Instruowany przez Karmena Bojew odpowiedział z dużą pewnością siebie: „Tu oficer radziecki, proszę połączyć z dr. Goebbelsem”.

Czy sprawił to ton Bojewa, czy też dyżurny oficer nie zrozumiał, z kim ma do czynienia, w każdym razie połączył czerwonoarmistę z ministrem propagandy. W słuchawce rozległ się władczy głos jednego z najbliższych współpracowników Hitlera:

„Słucham, kto mówi?”.

„Tu korespondent wojenny armii radzieckiej. Chciałbym zadać panu parę pytań” – odparł czerwonoarmista.

„Proszę…” – wybąkał zaskoczony minister.

„Jak długo będziecie bronić Berlina?”.

„Kilka…” – dalszego ciągu Rosjanie nie dosłyszeli, bo odpowiedź zagłuszyły wybuchające bomby.

Bojew wykrzyczał więc pod dyktando szefa: „Kilka czego: dni, tygodni?!”.

„O nie – odpowiedział gniewnie wyraźnie już zdenerwowany Goebbels – kilka miesięcy!”.

Wtedy Karmen nie wytrzymał: „Pamiętajcie, że nie uciekniecie. Czeka na was szubienica!”. W odpowiedzi Goebbels wykrztusił z siebie, że to bezczelność. „A może pan ma do mnie jakieś pytania?” – zapytał sarkastycznie Karmen.

„Nie!” – wrzasnął Goebbels, przerywając połączenie. Niebawem Karmen i Bojew znaleźli się z czołgami w centrum Berlina. Rozmowa odbyła się 26 lub 27 kwietnia. 1 maja Goebbels już nie żył. Popełnił samobójstwo wraz z żoną, uśmierciwszy wcześniej sześcioro swych dzieci.