Lebensraum Gujana – jak Niemcy chcieli stworzyć kolonie w Ameryce Południowej

Na początku wojny Niemcy rozważali osiedlenie się nie na wschodzie, ale za Atlantykiem. Obiecujący projekt odłożył na półkę Heinrich Himmler

Berlin, 26 kwietnia 1940 r. SS-Untersturmführer Otto Schulz-Kampfhenkel do Heinricha Himmlera, Reichsführera SS: „Dwa najbardziej ubogie w ludność i wyjątkowo użyteczne tereny Ziemi to Syberia i Południowa Ameryka […] tylko te tereny wchodzą w grę jako tereny wędrówki i osiedlenia dla nordyckiego narodu panów. Afryka i południowa Azja – tłumaczy dalej w liście Untersturmführer – mogłyby zostać jedynie dodatkowymi koloniami, dostarczającymi surowców tropikalnych”. Syberia – pierwszy z wielkich niezamieszkanych terenów – nie może zostać wykorzystana przez niemieckich osadników, gdyż znajduje się w sferze interesów Rosji. Tymczasem Rosja jest potrzebna jako tama dla ekspansji azjatyckiej. Ameryka Południowa ma jeszcze inną zaletę: stanie się niemieckim przyczółkiem na zachodniej półkuli, przeciwwagą dla USA. Jeśli „wyższe rasy europejskie połączone pod przewodnictwem Niemiec” nie będą miały wpływów po drugiej stronie Atlantyku, Europa stanie się dyktaturą ekonomiczną USA. Wniosek: należy w dogodnym momencie zająć Gujany – francuską, holenderską oraz brytyjską.

Herr Jones, Indiana Jones

Niemiecki Lebensraum w Ameryce Południowej nie był tworem wyobraźni fantasty, ale odpowiedzią na oficjalne zapytanie wystosowane w tej sprawie przez sztab Himmlera. Gujana stanowiła doskonały cel potencjalnej inwazji. Terytorium leżało na skrzyżowaniu morskich szlaków handlowych: z północy na południe i ze wschodu na zachód. Okręty operujące z bazy w tym miejscu mogłyby więc skutecznie kontrolować transporty z Ameryki do Wielkiej Brytanii. Oczywiście w grę wchodziły także surowce naturalne. Według Schulz-Kampfhenkela po przejęciu przez Niemców tereny te rozkwitną – wystarczy… sprowadzić czarną siłę roboczą z niemieckiej Afryki i odpowiednio przyuczyć mieszkańców. Tyle powodów oficjalnych. W cywilu Schulz-Kampfhenkel był najlepszym niemieckim znawcą tych okolic i w razie inwazji mógł liczyć na eksponowane – jeśli nie najwyższe – stanowisko w administracji nowej kolonii…

 

Młody Untersturmführer (ur. 1910) to Indiana Jones III Rzeszy. Z jedną różnicą: zamiast skarbów poszukiwał okazów zwierząt do niemieckich kolekcji oraz białych plam na mapie, których wymazanie przysporzyłoby mu sławy. Jeszcze jako student zoologii – na początku lat 30. – wyjechał do Afryki Północnej, a potem do Liberii, skąd przywiózł okazy dla berlińskiego zoo. Okazało się, że Schulz-Kampfhenkel nie tylko znalazł niszę na rynku „zoologiczno- -muzealnym”, ale także mógł pochwalić się niezwykłym talentem na polu public relations. Na podstawie swoich przeżyć napisał książkę, która stała się bestsellerem i przyniosła mu sławę. Ambitny łowca przygód wkrótce postawił sobie nowy cel: zbadać nieumieszczony na żadnej mapie górny bieg Rio Jary w północnej Brazylii, nad granicą z francuską Gujaną.

Wiosną 1935 roku przygotowania do wyprawy ruszyły pełną parą. Dzięki zdobytej popularności wiele drzwi stanęło przed Schulz-Kampfhenkelem otworem. Pozyskał całą armię sponsorów, m.in. firmy: Leica (aparaty fotograficzne), Bayer (leki), Agfa (taśmy), a nawet przekonał urzędników ministerstwa lotnictwa do użyczenia mu… samolotu. Do dyspozycji otrzymał cud niemieckiej techniki: wodolot Heinkel-Seekadett 72.

Ekspedycja była zakrojona na zbyt szeroką skalę, by pomysłodawca mógł jechać sam. Ktoś musiał chociażby zająć się samolotem czy pomóc w zbieraniu i katalogowaniu okazów. Schulz-Kampfhenkel zabrał się więc do kompletowania małego zespołu. Jego wybór padł na Gerda Kahlego: pilota, którego poznał, gdy sam uczył się latać w szkole Luftwaffe, oraz mechanika Gerharda Krausego, przysłanego przez zakłady Heinkla. Oficjalnie – jak pisał Schulz-Kampfhenkel w książce „Rätsel der Urwaldhölle” [niem. Zagadki piekielnej puszczy], która stanowiła skrócony dziennik wyprawy – ekipa miała przetestować przydatność samolotu do badań kartograficznych, zbadać faunę i florę w górnym biegu Rio Jary, zebrać okazy dla Kaiser-Wilhelm Institut oraz przeprowadzić studia geograficzne i etnograficzne. „Po godzinach” – jak wynika z protokołów przesłuchań przeprowadzonych po tym, jak Untersturmführer trafił do amerykańskiej niewoli – szef wyprawy prowadził badania nad nową metodą interpretacji zdjęć lotniczych. Metoda okazała się na tyle skuteczna, że Niemcy postanowili ją wykorzystać w czasie wojny. Schulz-Kampfhenkel otrzymał nawet do swojej dyspozycji Sonderkommando SS o kryptonimie „Dora”, które kontynuowało jego badania nad analizą zdjęć lotniczych na pustyni libijskiej.

 

WYPRAWA DO PIEKŁA

Ekipa niemiecka przybyła do Brazylii w lipcu 1935 roku. Od razu zaczęły się schody. Mimo wstępnej zgody brazylijskiej ambasady w Berlinie, na miejscu władze nie chciały zezwolić na rozpoczęcie ekspedycji. Brazylijczyków niepokoiło zwłaszcza wykorzystanie samolotu. „Zarzucano nam poszukiwanie złota i inne ciemne plany” – pisał Schulz-Kampfhenkel. Załatwianie pozwoleń trwało tygodniami. Stopniowo jednak celnicy zwalniali z aresztu sprzęt Niemców, którzy mogli rozpocząć pierwsze loty zwiadowcze nad dżunglą.

Udało się również skompletować ekipę: Niemcy nie mieli zamiaru sami – niczym zwykli tragarze – przenosić łodzi przez kolejne progi wodne, od których roiło się na amazońskich rzekach. Do tego typu „niegodnych” zadań potrzebowali pomocy Brazylijczyków. Szef ekspedycji zatrudnił więc Josefa Greinera, miejscowego marynarza pochodzenia niemieckiego, który został szefem wioślarskiej grupy caboclos [ludność Brazylii pochodzenia europejsko-indiańskiego], a przy okazji zajął się aprowizacją.

Schulz-Kampfhenkel planował, że ekspedycja w górę rzeki potrwa ponad rok. „Niemożliwe jest, aby taką grupę [21 osób] wyżywić po zużyciu zapasów – co nastąpi w ciągu kilku tygodni – tylko przez polowanie i łowienie ryb w tropikalnym lesie […] Możemy zrealizować swój program, gdy odnajdziemy Indian, zaprzyjaźnimy się z nimi i dzięki handlowi wymiennemu uda nam się zdobyć owoce ich ziemi i połowów jako podstawę egzystencji” – pisał. Problem w tym, że Niemcy nie mieli pojęcia, gdzie tych Indian szukać. Caboclos znali tylko kilkanaście pierwszych kilometrów Rio Jary, a rekonesans lotniczy nie przyniósł rezultatów. Mimo groźby klapy wiszącej nad wyprawą, w listopadzie 1935 roku Niemcy ruszyli. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia brazylijskich władz, niewinni badacze przeistoczyli się w gorliwych poddanych III Rzeszy i wywiesili na łodziach – obok brazylijskiej flagi – swastyki.

 

Początkowo wydawało się, że Niemcom dopisuje szczęście. Szybko napotkali na rzece czółno samotnego Indianina z plemienia Aparai, który zgodził się zabrać ich do swojej wioski oddalonej o 20 dni żeglugi. Na miejscu wódz zezwolił ekipie przekształcić dawną osadę Indian w obóz główny. Badacze zabrali się do pracy, polując i zbierając okazy. Wkrótce jednak zaczął prześladować ich pech. 2 stycznia 1936 roku podczas wyprawy w dół rzeki po zapasy zmarł Greiner. Były marynarz rozstał się z życiem niejako na własne życzenie – mimo wyraźnego rozkazu Schulz-Kampfhenkela nie brał środków zapobiegających gorączce. Koledzy ufundowali zmarłemu towarzyszowi godny nagrobek – krzyż z wyciętą swastyką stoi do dziś w pobliżu wodospadu Santo Antonio. Sam szef ekspedycji również o mało nie przypłacił wyprawy życiem. Podczas badania rzeki Curecuru łódź, w której siedział z trzema caboclos, wywróciła się na jednym z progów wodnych. Na dno poszedł prowiant i 200 m taśmy filmowej oraz 400 zdjęć. W dodatku Schulz-Kampfhenkel był poważnie ranny i ledwo chodził. Gdyby nie to, że zaniepokojeni koledzy wyruszyli na ratunek z obozu głównego, zapewne nie przeżyłby.

Ekipa spędziła w dżungli niemal 18 miesięcy. Podczas długich wieczorów – gdzieś w listopadzie 1936 roku – Schulz-Kampfhenkel i Kahle zaczęli tworzyć plany kolonizacyjne. W inwazji na pobliską Gujanę Niemcom mieli pomóc Indianie. Nie ma wątpliwości, że młody Niemiec podzielał rasowe przekonania nazisów – nawet zdenazyfikowana wersja „Zagadek” z 1953 roku pełna jest określeń typu „mieszaniec” i „rasa”. „Był przedstawicielem rasy panów” – przyznała jego kuzynka Jensowi Glüsingowi, gdy dziennikarz przygotowywał materiał o wyprawie nad Rio Jary. A mimo to Schulz-Kampfhenkel szanował i podziwiał Indian „czystej krwi”. „Nie należy ich porównywać z czarnymi. Jeśli ktoś chce być u nich panem, najlepiej zrobi dając dobry przykład” – pisał. Nic dziwnego więc,  że w wizjach snutych w hamaku widział już oddziały niemieckie, maszerujące za wiernymi przyjaciółmi na podbój Gujany.

 

ROMANTYCZNY, ALE WYKONALNY

Młody badacz oddawał się marzeniom zbyt długo. Dosłownie. 18 kwietnia 1940 roku na biurku SS-Untersturmführera wylądował list z SS-Hauptamt z prośbą o zaopiniowanie planu… podboju Gujany. I to nie jego autorstwa! Inwazję samemu Himmlerowi zaproponował niejaki Heinrich Peskoller. Guru badań nad amazońską dżunglą został pozbawiony palmy pierwszeństwa przez… znanego awanturnika, autora westernów oskarżanego o plagiat. Schulz-Kampfhenkel postanowił ratować co się da i zasiadł do sporządzania opinii. Przychylił się do pomysłu Peskollera, ale starał się go wykolegować z etapu realizacji. Przedstawił plan inwazji, zapewne opracowany podczas bezsennych nocy w dżungli. „Graniczące z francuską Gujaną setki kilometrów brazylijskiego północnego wybrzeża są opuszczone, niezamieszkany dziewiczy las schodzi tu do morza” – pisał. Bez obaw można więc tam lądować nocą. Przychylny Niemcom rząd Brazylii zapewne przymknąłby oko na to drobne naruszenie swoich granic, a naziści uzyskaliby przyczółek do ataku. Następnie wystarczyłoby wysłać 150–300-osobową ekspedycję na Cayenne, stolicę francuskiej Gujany. Podczas eskapady Niemcy powinni zapewnić sobie pomoc Indian, którzy mogliby pracować w charakterze myśliwych, tropicieli i tragarzy. Do realizacji planu wystarczyłoby zaledwie wsparcie kilku okrętów wojennych i 1–2 U-Bootów.

Untersturmführer sam przyznał, że jego plan jest „romantyczny, ale wykonalny”. Wszystko zależy jednak od właściwego momentu: wystarczy trzymać przygotowania w tajemnicy, aż szala zwycięstwa w Europie nieodwołalnie przechyli się na rzecz Niemiec, a hegemonia morska Francji i Wielkiej Brytanii zostanie złamana. Co więcej, inwazja na Gujanę nie naruszy głównej zasady polityki zagranicznej USA – doktryny Monroe, gdyż południowoamerykańskie terytorium zmieni tylko jednego europejskiego władcę na innego. Stany zawsze można też postraszyć japońskim sojusznikiem… Pełen entuzjazmu Schulz-Kampfhenkel obiecał dosłać Himmlerowi bardziej szczegółowy plan w późniejszym terminie.

Himmler uznał propozycję inwazji za przedwczesną, ale wyraził zainteresowanie planem młodego Untersturmführera. 14 maja Schulz- -Kampfhenkel otrzymał z biura Reichsführera ciepłą odpowiedź na swój list. Nie zrozumiał zawartej w niej delikatnej aluzji, aby zaczekać z zapędami kolonizatorskimi, i drążył temat. 25 maja zadzwonił nawet… do SS-Hauptamt i zapytał o jakieś rozstrzygnięcie, bo chce omówić plany inwazji z Wehrmachtem „w nadchodzący wtorek”. Tymczasem jednak sytuacja międzynarodowa działała na niekorzyść ambitnego badacza. III Rzesza podbiła Francję i rząd Vichy wysłał do Cayenne przychylnego nazistom gubernatora. U-Booty mogły swobodnie tankować w tamtejszych portach. Rok później, 22 sierpnia 1942 r., Brazylia wypowiedziała III Rzeszy i Włochom wojnę. Plan stał się niewykonalny. Tym bardziej że 22 czerwca 1941 roku Niemcy ruszyli na podbój wschodniego Lebensraumu.