Myślisz lepiej, niż myślisz!

W deskę wbity jest gwóźdź. Zadanie: zawiesić na nim 15 innych gwoździ. Zawiesić? I to tak, by żaden z tych 15 nie dotykał stołu? Przecież to niemożliwe!

Mija dobre półtorej godziny, a ja wciąż ślęczę przy stoliku w Majsterni w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. I jestem coraz bardziej zła, wściekła, sfrustrowana. Nie pomagają przyjazne uśmiechy animatorów i ich uwagi w stylu „o, jest pani coraz bliżej!”, „ciekawy pomysł” czy „proszę pomyśleć, jak to zrobić inaczej”. Przecież cały czas myślę! Cały czas próbuję! A gwoździe i tak co chwila z trzaskiem spadają na podłogę. Czuję się bezradna, ewidentnie kręcę się wokół jednego – jak widać, błędnego – pomysłu. „Czasami trzeba odpuścić. Pewnie rozwiązanie samo się pani przyśni” – słyszę w końcu od  jednego z animatorów. „Jeszcze tu wrócę” – mówię przez zęby na odchodnym. I tak byłam miła. Podobno są tacy, którzy w Majsterni awanturują się, że za-płacili za wstęp, a nie dostali rozwiązania.

 

OCH, CO ZA WYZWANIE!

A tak dobrze się zaczęło. Do Majsterni, nowego laboratorium/pracowni na terenie Centrum Nauki Kopernik, przyszłam naprawdę zaciekawiona. „To nowatorski format miejsca, w którym przestrzeń warsztatowa będzie służyć rozwijaniu szerokich kompetencji twórczych, ale też budować wiarę we własne możliwości” – przeczytałam na stronie www. A potem to hasło: „Myślisz lepiej, niż myślisz”, napisane odręcznie flamastrem na szybie, tuż przy wejściu. Spodziewałam się samych dzieci, ale w środku zobaczyłam też paru dorosłych – pochłoniętych budowaniem mostu ze słomek do drinków czy konstruowaniem pojazdu, który zjedzie po linie.

Przywitała mnie Monika Mazurek, jedna z animatorów, czyli osób, które towarzyszą przy eksperymentach – ich zadaniem jest dostarczenie potrzebnych materiałów, ale też naprowadzenie (bardzo delikatnie i tylko jeśli jest takie życzenie) na nowy tok myślenia.

„Majsternia to naturalny ciąg dalszy tego, co można zobaczyć w Koperniku” – mówi Monika, po czym zaznacza: „Tyle że tu się nie patrzy, ale samemu odkrywa”. Instrukcji brak, rozwiązanie nieznane, czas nieokreślony. Wszystko zależy od naszej pomysłowości, sprawności i wytrwałości. Miałam nie bać się błędów i porażek, ćwiczyć niestandardowe myślenie, odkryć przyjemność robienia czegoś własnymi rękoma.

Monika podkreśliła, że cała Majsternia jest dziełem autorskim pracowników Kopernika – od idei przez konkretne zadania po wytrzymujące najcięższe eksperymenty meble. „Tutaj odkrywamy coś dla samych siebie – zaczynamy rozumieć prawa nauki, przekonujemy się, że potrafimy myśleć nieszablonowo, ćwiczymy cierpliwość, determinację, gotowość podejmowania wyzwań”.

Podeszłyśmy do „menu”, czyli tablicy z wypisanymi na żółtych kartkach zadaniami. Do wyboru było kilkanaście: „Tory magnetyczne”, „Cienie”, „Topnienie”, „Kolejka”… Na dobry początek wzięłam „Dmuchawę”. Poziom trudności 1, w trzystopniowej skali. Animatorka przyniosła pudełko. A w nim jakieś pianki, plastikowy nożyk, słomki, taśma klejąca, nożyczki, gumki recepturki. To z nich miałam stworzyć coś, co po wrzuceniu do wielkiej rury z wdmuchiwanym od dołu powietrzem: a) wzleci i wyleci, b) spadnie, c) zawiśnie, d) będzie poruszać się dziwnie.

 

OCH, TO PRAWDZIWE WYZWANIE!

Wzloty i upadki okazały się banalnie proste (Teraz żałuję, że skupiłam się bardziej na estetyce moich powietrznych pojazdów.  Co tu kryć, były proste jak cep. Nie to, co przepiękna rakieta kilkuletniej dziewczynki pracującej przy stoliku obok). Stworzenie wehikułu, który poruszałby się „dziwnie”, dostarczyło sporo satysfakcji (byłam szczególnie dumna ze skrzydeł ze słomek, które obracały kawałkiem gąbki jak nasionkiem klonu). Największym wyzwaniem było skonstruowanie obiektu, który przynajmniej przez chwilę zawiśnie. Metodą prób i błędów i z tym sobie jednak poradziłam.

Zachęcona sukcesem, wzięłam się za zadanie „Nie przelewki”. Chodziło o to, by z odwróconego do góry dnem kieliszka nie wylała się woda. Przytrzymać ją mogłam cienką deseczką, szkłem, plastikiem, firanką, marmurowym kafelkiem… Przyznaję, że tu pojawiły się pierwsze nerwy. Że powinnam to pamiętać z lekcji fizyki, że działać tu ma jakieś napięcie powierzchniowe czy coś w tym stylu. „Zachowuje się pani jak większość dorosłych. Proszę próbować, eksperymentować, pobawić się. I nie bać się, że woda się rozleje” – usłyszałam od animatora. No rzeczywiście, po co mi to belferskie nadęcie? Więcej luzu! Zadziałało. Płyn w naczyniu w końcu zatrzymałam. 

 

Przyszedł czas na „Harfę”. W tym zadaniu chodziło o to, by pocierając mokrym palcem po krawędzi kieliszka z wodą, wydobyć dźwięk „a”, czyli taki sam, jaki daje kamerton, który tak-że był w zestawie. Poczułam się ekspertem, bo w końcu jestem po szkole muzycznej… Szczerze? Nie chciało mi się dokończyć prób dolewania i ulewania wody, by osiągnąć dźwięk idealny.

No a potem wzięłam się za „Równowagę”, czyli zadanie z 15 gwoździami. Jak zapewniła animatorka „jedno z najbardziej wdzięcznych wyzwań” w całej Majsterni. Jasny gwint!

 

AHA, CZYLI TAK TO DZIAŁA!

„Najważniejszą emocją w procesie odkrywania jest ciekawość. To ona nie pozwala zbyt szybko się poddać. Sprawia, że wciąż szukamy właściwego rozwiązania czy nowych dróg” – mówi dr Radosław Sterczyński, psycholog poznawczy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej (SWPS) w Sopocie. „Proszę zwrócić uwagę, że zadanie z dźwiękiem odpuściła pani przed jego rozwiązaniem… To dlatego, że nie była pani efektu końcowego ciekawa”.

Czego nie można było powiedzieć o gwoździach, które wciąż mnie kłuły i uwierały. Wciąż nie znałam rozwiązania, choć minęło dobrych kilka dni. „Czasami taki impas jest konieczny. Można go zresztą zaobserwować na każdej niemal burzy mózgów. Najpierw ludzie wyrzucają z siebie wszystkie oczywiste pomysły. A potem następuje cisza. To ważny moment, nie ma co go zagadywać, bo wtedy pojawiają się świeże koncepcje. Nasz mózg zaczyna zbaczać z utartych kolein” – zapewnia mnie dr Sterczyński.

Ta cisza – tak słowna, jak i intelektualna – nazywa się w psychologii impasem. Inną ciszę, następującą gdy przestajemy się skupiać na problemie, nazywamy inkubacją. Niby nic się nie dzieje, niby o problemie zapominamy, ale cały czas mamy go w tyle głowy. I – sami tego nieświadomi – szukamy odpowiedzi w życiu codziennym. Szukam analogii. Na przykład układając widelce w szufladzie. Albo patrząc na splot w wiklinowym koszyku. Czy gwoździe można by tak zapleść?

Dr Sterczyński przytacza badanie dra Apa Dijksterhuisa, który dał uczestnikom badania długą listę cech samochodu (np. używane, drogie, przestronne, szybkie, palące mało benzyny) i poprosił, by wybrali auto najlepsze dla siebie. Badanych podzielił na trzy grupy. Pierwszej na podjęcie decyzji dał czas nieograniczony. W nieskończoność mogli zastanawiać się, czy ważniejsza jest cena, czy osiągi. Członkowie drugiej grupy mu-sieli zdecydować się natychmiast. Ci z grupy trzeciej dostali na odpowiedź równo 5 minut. Ale zamiast w spokoju porównywać parametry samochodu, mieli rozwiązywać w tym czasie proste zadania matematyczne. Okazało się, że to właśnie ci zajęci rachunkami wybierali najtrafniej.    Tzw. myślenie nieświadome często pojawia się także w przypadku wielkich odkryć. Niekiedy odpowiedzi przy-chodzą wręcz we śnie, jak to było choćby w przypadku Mendelejewa i jego tablicy. Tak, ja też czekałam na obiecany przez animatora sen o gwoździach. Nic z tego.

Po tygodniu od eksperymentu czułam frustrację. I złość, że się nie udało. „Emocje to dla naszego mózgu świetna informacja zwrotna” – zapewnia mnie dr Sterczyński. Zarówno te pozytywne (choćby przyjemność, którą daje praca umysłowa, zwłaszcza odbywająca się w przyjaznej atmosferze, bo ta – co potwierdzają badania – sprzyja kreatywności), jak i negatywne. Przykrość, której doświadczamy po porażce, informuje mózg, że nie tędy droga, że mamy starać się jeszcze bardziej. 

Dr Sterczyński sam zrobił badanie o pozytywnym wpływie negatywnych emocji na kreatywność. Najpierw poprosił uczestników o wypisanie na komputerze jak największej licz-by przedmiotów z danego pomieszczenia, którymi można by ustroić choinkę. Drugie zadanie też było związane z Bożym Narodzeniem, ale miało już mniej sympatyczny charakter: trzeba było podać jak najwięcej sposobów na zabicie karpia.   Do obu zadań dołożył jeszcze coś – zdjęcia twarzy wyrażających emocje, które po wpisaniu kolejnej propozycji pojawiały się przez chwilę na ekranie komputera. Okazało się, że „zmartwiona twarz” (informacja: wciąż za mało) bardziej motywowała uczestników niż „twarz z uśmiechem” (informacja: jest OK). I to w obu zadaniach – zarówno w przypadku tego z choinką, jak i z karpiem. Była ważniejszym czynnikiem niż to, czy zadanie ma przyjemny (czyli sprzyjający kreatywności) bądź nieprzyjemny (niesprzyjający twórczości) charakter. Czy zawsze tego typu negatywne uczucia działają na kreatywność pozytywnie?

„Tylko jeśli mamy odpowiednio wysoką samoocenę, zwłaszcza w danej dziedzinie. Gdy samoocenę mamy niską, szybko się poddajemy. Traktujemy to jako ocenę nas samych, nie zaś wskazówkę »zmień tok myślenia«” – mówi dr Sterczyński. Od razu zaznacza jednak, że psychologia zna sposoby, by kreatywność i umiejętność twórczego rozwiązywania zadań zwiększyć (patrz ramka). Jedną z nich jest zasada ludyczności. „Czyli stan rozbawienia. Spuszczenie powietrza z danej sytuacji. Wręcz wygłupy. Bo radość, humor, śmiech są nieodzownymi elementami kreatywnego myślenia” – tłumaczy dr Sterczyński. Według psychologa Arthura Koestlera twórczość składa się wręcz tylko z trzech komponentów: „och!” (czyli zdziwienie, zainteresowanie), „aha…” (odkrywanie reguł) i „ha ha!” (humor i radość z odkrycia).

 

HA HA! UDAŁO SIĘ!

Po tygodniu wracam do Majsterni. Z zupełnie innym na-stawieniem. Nie jestem już ważną dziennikarką, która zbiera materiał do tekstu o procesie twórczym. Jestem dziewczynką, która czuje, że jest blisko wielkiego odkrycia. I która wybucha śmiechem, kiedy w końcu udaje jej się te 15 gwoździ do góry najpierw podnieść, a potem przekręcić tak, by nie rozjeżdżały się. Tak! Udało się! Wołam animatora. Zbiegają się dzieci z całej Majsterni. Szczęśliwa robię konstrukcji zdjęcie komórką. W ostatniej chwili powstrzymuję się przed wrzuceniem fotki gwoździ na Facebook. Proszę też redakcję, by nie pokazywała rozwiązania w „Coachingu”. Przyjemności odkrycia tego na własną rękę państwu nie zabiorę. 


CO POMAGA TWÓRCZYM ROZWIĄZANIOM

Różnorodność

Należy tworzyć jak najwięcej różnorodnych pomysłów, niezależnie od fazy pracy nad problemem. Pozwolić sobie na wszelkiego rodzaju skojarzenia, metafory, analogie, personifikacje. Im więcej pomysłów zgłaszamy, tym lepiej.

Ludyczność

Zabawa sprzyja produktywności myślenia. Pozwala nam pozbyć się emocjonalnych blokad uniemożliwiających twórczość, dynamizuje naszą aktywność i dostarcza silnej motywacji do kontynuowania pracy. Pozytywny nastrój ułatwia dostęp do zasobów pamięci, zwiększając tym samym jego produktywność intelektualną.

Odroczone wartościowanie

Chodzi o powstrzymanie się na jakiś czas od krytykowania pomysłów pojawiających się w myśleniu grupowym lub indywidualnym.

Racjonalna irracjonalność

Warto dopuścić elementy myślenia życzeniowego, nierealistycznego, oderwanego od rzeczywistości lub autystycznego. Innymi słowy – fantazjować. A następnie wprzęgnąć te elementy irracjonalne w proces zmagania się z problemem. 

Kompetentna  niekompetencja

Również będąc laikiem w jakiejś kwestii, można wpaść na świetny pomysł. Osoby mniej znające się na rzeczy mają mniej szkodliwych nawyków intelektualnych i nie zawsze korzystnych przyzwyczajeń. W mniejszym też stopniu ulegają sztywności myślenia.

Aktualność

Ważne jest to, co dzieje się TU I TERAZ. W czasie treningu kreatywności należy skupiać się na teraźniejszości, nie zaś na przyszłości czy przeszłości.