Putinowski klon ZSRR

Władimir Putin marzy o Rosji potężnej jak dawny ZSRR. Buduje system będący zadziwiającą mieszanką tradycji radzieckich z drapieżnym kapitalizmem i wielkoruskim nacjonalizmem

Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich człowieka godnego zaufania i bezpośredniego – wypalił prezydent USA George W. Bush w sali konferencyjnej słoweńskiego pałacu Brdo. Wokół rozległ się szmer zdziwionych szeptów. Zaskakująco ciepłe słowa na temat nowego przywódcy Rosji wywołały poruszenie wśród dziennikarzy relacjonujących pierwszy szczyt Bush–Putin. Ku coraz większej konsternacji swoich współpracowników prezydent USA kontynuował tymczasem peany na cześć rosyjskiego partnera. I zapraszał go na swoje ranczo w Teksasie!

Po zakończeniu konferencji nastąpiła nerwowa dyskusja w gronie członków delegacji USA. Najbliżsi współpracownicy Busha mówili mu otwarcie, że przesadził. Sekretarz stanu Colin Powell syknął ponuro: „Nie wiem, co ty zobaczyłeś, ale kiedy ja patrzę Putinowi w oczy, to widzę jedno: K-G-B!”. Bush był coraz bardziej zmieszany. Zaczął się zastanawiać, dlaczego tak łatwo dał się podejść rosyjskiemu liderowi.

POWRÓT ANDROPOWA

W 1999 r. pogrążona w chaosie, korupcji i przestępczości Rosja stanęła wobec jeszcze jednego wyzwania – ofensywy islamskich ekstremistów. Kaukaski watażka Szamil Basajew i jego jordański kolega Ibn al-Chattab podjęli próbę wyrwania Rosji kawałka terytorium i utworzenia tam państwa islamskiego. Ofensywa 1,5 tys. dżihadystów na Dagestan była dla rządzącej ekipy Borysa Jelcyna wstrząsem. Na Kremlu uznano, że krajowi potrzebny jest silny człowiek, który powstrzyma dalszą degrengoladę. Prezydent Jelcyn, coraz bardziej schorowany i zniszczony alkoholizmem, do tej roli się nie nadawał. Sam o tym wiedział.

W tych okolicznościach nowym premierem Rosji został Władimir Putin, dotychczasowy szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Ów „człowiek z cienia” miał za sobą długoletnią karierę w bezpiece, a potem w administracji państwowej. Z pozoru wydawał się szarym bezbarwnym urzędnikiem.

Jego kariera na stanowisku szefa rządu rozpoczęła się wybuchowo. Wkrótce po nominacji Rosją wstrząsnęła seria zamachów bombowych na budynki mieszkalne w Moskwie, Bujnaksku i Wołgodońsku. Było prawie 300 ofiar śmiertelnych; podejrzenie padło na kaukaskich terrorystów. Putin długo się nie zastanawiał. Wydał rozkaz inwazji na Czeczenię, rozpoczynając kolejną krwawą wojnę w tym kraju.

Administracja dostała wkrótce pierwsze sygnały, że objęcie stanowiska przez Putina oznacza nowy kurs. W siedzibie FSB premier nakazał ponownie zamontować na ścianie tablicę ku czci Jurija Andropowa, byłego szefa służb bezpieczeństwa, a potem przywódcy ZSRR. Powrót tablicy, która zniknęła za czasów świetności Jelcyna, nie był tylko pustym gestem. Dla dawnych radzieckich bezpieczniaków zaczynała się złota epoka.

26 marca 2000 r. Putin został prezydentem Rosji, co pociągnęło za sobą prawdziwą inwazję byłych kagiebistów na najwyższe stanowiska. Obejmowali kluczowe posady w administracji prezydenckiej, ministerstwach, agencjach rządowych, wojsku, wielkich firmach państwowych. Łączenie stanowisk w jednym ręku było powszechną praktyką. Siergiej Naryszkin, dawny znajomy Putina z KGB, został na przykład szefem sztabu, wiceprezesem naftowego giganta Rosnieft oraz przewodniczącym rady nadzorczej pierwszego programu telewizji.

 

BOLSZEWICKIE UPIORY NAD BIZNESEM

W czasach Jelcyna w Rosji rozpanoszyli się tzw. oligarchowie, czyli biznesmeni wzbogaceni w niewiarygodny sposób na prywatyzacji mienia państwowego. Dzięki koneksjom i łapówkom kupowali fabryki za śmiesznie niskie ceny, dochodząc do ogromnych majątków. Mocno wspierali ekipę Jelcyna, obawiając się, że powrót do władzy komunistów mógłby zagrozić ich świeżo zbudowanym imperiom biznesowym.

Putin zapowiedział twardo: „Nie będzie już takich oligarchów jako klasy!”. Jego słowa, przywołujące na myśl bolszewickie rozprawy z wrogiem klasowym, wzbudziły strach wśród rosyjskich kapitalistów i zdziwienie na Zachodzie. Czyżby w Rosji znów wracały upiory bolszewizmu? Uderzenie wymierzono jednak nie w całą „klasę”, tylko w pojedynczych jej przedstawicieli – tych niewygodnych dla władzy. Na pierwszy ogień poszedł Władimir Gusiński, właściciel telewizji NTV. Stacja prowadziła dziennikarskie śledztwo w sprawie nieudanego zamachu na budynek w Riazaniu, usiłując dociec, czy nie maczała w tym palców FSB. Czyżby rosyjskie służby specjalne inspirowały ataki terrorystyczne w celu dostarczania pretekstów do prowadzenia akcji w Czeczenii? – pytali reporterzy.

Zadawanie takich pytań budziło wściekłość Putina. Nakazał przycisnąć Gusińskiego, wykorzystując fakt, że jego firma była zadłużona w państwowym koncernie Gazprom. Wezwany do zwrotu długu biznesmen uciekł za granicę. Jego imperium momentalnie dostało się pod kontrolę państwa.

NTV była najbardziej krytyczną wobec władzy telewizją w Rosji, ale jej upadek nie oznaczał jeszcze zniszczenia niezależności mediów. Należąca do Borysa Bieriezowskiego ORT też na wiele sobie pozwalała. W sierpniu 2000 r. zaatakowała Putina za jego reakcję na tragedię załogi okrętu podwodnego „Kursk”, który uległ katastrofie na Morzu Barentsa.

Dziennikarze zarzucili prezydentowi, że nie przerwał wakacji w Soczi i odrzucił pomoc ze strony Zachodu, niczym za czasów ZSRR. Program był kroplą, która przelała czarę. Prokuratura oskarżyła Bieriezowskiego o przekręty w innym jego przedsiębiorstwie – liniach lotniczych Aerofłot. Zapędzony w kozi róg biznesmen, przebywający akurat w Londynie, postanowił nie wracać do kraju. Wystąpił o azyl polityczny. Na jego majątku w Rosji położyło łapę państwo.

KAPITALIZM À LA STALIN

Pokazawszy, na co go stać, Putin zwołał konferencję z udziałem coraz bardziej wystraszonych rosyjskich rekinów biznesu. Dał im do zrozumienia, że upadek Gusińskiego i Bieriezowskiego to dla nich ostrzeżenie i nauczka. Każdy, kto będzie się stawiać, skończy tak jak właściciele NTV i ORT. Ci wszyscy, którzy będą pilnować swojego nosa, mogą natomiast liczyć na wsparcie i opiekę państwa. Nie będzie żadnych dochodzeń w sprawie nielegalnych metod prywatyzacji. Przeciwnie – państwo rosyjskie zapewni pokornemu biznesowi jak najlepsze możliwości działania.

I rzeczywiście, Putin dotrzymał słowa. Jego ekipa zaczęła prowadzić liberalną probiznesową politykę gospodarczą. Mimo gorących protestów komunistów zezwolono na swobodną sprzedaż i kupno ziemi. Rozbito część państwowych monopoli, np. w energetyce.

 

Putin nie zezwolił jednak na forsowane przez jego liberalnych doradców rozbicie Gazpromu, rosyjskiego monopolu gazowego. Postanowił pozostawić koncern w rękach państwa. Zakładał, że Rosja może go wykorzystywać do celów politycznych, np. zakręcając gazowy kurek krnąbrnym sąsiadom.

Lwia część biznesu skwapliwie przyjęła ofertę Putina i dostosowała się do jego wymagań. Był jednak pewien wyjątek: Michaił Chodorkowski. Właściciel naftowej firmy Jukos przekupywał deputowanych do Dumy, by uchwalali przepisy korzystne dla jego biznesu. Finansował partie opozycji, od komunistów po Sojusz Sił Prawicowych. W kręgach bliskich Kremlowi zaczęto mówić, że ma duże ambicje polityczne, które mogą zagrozić samemu Putinowi.

Na reakcję prezydenta nie trzeba było długo czekać. W 2003 r. interesami Chodorkowskiego żywo zainteresowała się prokuratura. Pojawiły się doniesienia o przekrętach podatkowych. Informowano też, że biznesmen chce sprzedać kontrolny pakiet Jukosu amerykańskiemu Exxonowi, co nie mogło się podobać rosyjskiej opinii publicznej.  25 października agenci FSB zatrzymali Chodorkowskiego i zakuli w kajdanki. Czekał go proces i wyrok 14 lat więzienia.

ŚWIĘTY KRZYŻ KAGIEBISTY

Jako agent KGB Putin przeszedł szkolenie m.in. w technikach zdobywania zaufania rozmówców. Bardzo przydało mu się to później w rozmowach z zachodnimi przywódcami. Podczas szczytu USA–Rosja 16 czerwca 2001 r. Putin oczarował bardzo religijnego Busha rzewną opowieścią o swojej najcenniejszej pamiątce – ofiarowanym mu przez matkę krzyżu. Rozanielony Bush obsypywał potem rosyjskiego lidera pochwałami, wywołując szok u swoich współpracowników.

Stosunki Putinowskiej Rosji z USA i innymi państwami NATO powoli się jednak psuły. Na Zachód docierały coraz bardziej niepokojące informacje z kraju Putina: o okrucieństwach w Czeczenii; o rozprawie z niepokornymi biznesmenami; o szykanach wobec niezależnych dziennikarzy i obrońców praw człowieka. Wszystko to zbyt wyraźnie przypominało czasy ZSRR.

Dlatego też Amerykanie z radością przyjęli tzw. kolorowe rewolucje na obrzeżach Rosji: w Gruzji i na Ukrainie. W pierwszym kraju obalono prorosyjskiego Eduarda Szewardnadze, którego zastąpił Micheil Saakaszwili. Był on autokratą niezbyt rozumiejącym zachodnią demokrację, ale gdzie tylko mógł wywieszał flagi USA i UE obok gruzińskiej. Dla Busha był to miód na serce. Na Putina te demonstracje działały jak płachta na byka, podobnie jak wszędobylska obecność amerykańskich doradców w otoczeniu nowego przywódcy Gruzji.

Gdy więc 1 września 2004 r. doszło do ataku czeczeńskich terrorystów na szkołę w Biesłanie, zakończonego śmiercią 334 osób, władca Kremla mówił już o zachodnim spisku. Powracała paranoja rodem z radzieckiej epoki, kiedy wszystkie klęski składano na karb podłych knowań Zachodu. Putin dawał przy tym do zrozumienia, że tęskni za dawną potęgą ZSRR.

 

Niebawem wybuchła prozachodnia Pomarańczowa Rewolucja na Ukrainie. Państwo uważane przez Kreml za przedłużenie Rosji i bufor przed NATO mogło wpaść w ręce wroga! Putin naciskał ponoć na prezydenta Leonida Kuczmę, by wzorem gen. Jaruzelskiego wyprowadził czołgi na ulice i rozpędził pomarańczowych. Politycy NATO byli jednak równie nieustępliwi. „Zwołamy w Brukseli ogromną konferencję prasową, na której oskarżę cię o wywołanie wojny domowej na Ukrainie” – groził Kuczmie Aleksander Kwaśniewski. 

Naciskany z obu stron rząd w Kijowie nie zdecydował się na fizyczną konfrontację. Przeprowadzono wybory i prezydentem został pomarańczowy Wiktor Juszczenko. Rosja doznała upokorzenia – NATO zbliżało się do jej granic.

PAŁKĄ W ŁEB

Odpowiedzią Putina na „rosnące zewnętrzne zagrożenie” było – dokładnie tak jak w ZSRR – dalsze przykręcanie śruby w polityce wewnętrznej. Nasilono szykany wobec niezależnych dziennikarzy i działaczy organizacji pozarządowych. Protesty brutalnie tłumiono. Jak mówił Putin, policja musi „bić pałką w łeb demonstrantów, którzy znaleźli się tam, gdzie nie trzeba”.

Nowa ordynacja do Dumy maksymalnie ograniczyła możliwość wyboru opozycyjnych polityków. Władze utworzyły przypominającą radziecki Komsomoł masową organizację młodzieżową Nasi. Przygotowywano ją do akcji na ulicach, na wypadek gdyby również w Rosji komuś zamarzyło się wywołanie „kolorowej rewolucji”. Nasi, których liczba szybko urosła do 100 tys., zaczęli zastraszać przeciwników władzy.

Opinią publiczną na Zachodzie wstrząsnęły niebawem dwa morderstwa. 7 października 2006 r. nieznani sprawcy zastrzelili Annę Politkowską, dziennikarkę demaskującą brudną politykę Kremla w Czeczenii. Podejrzenie padło na Ramzana Kadyrowa, przywódcę czeczeńskiego z nadania Kremla. Kadyrow nie ukrywał wcześniej, co myśli o Politkowskiej. „Ciebie się powinno zastrzelić” – mówił jej podczas wywiadu. Niecałe dwa miesiące po tym zabójstwie, w Londynie zmarł w męczarniach były agent FSB i wróg Kremla Aleksan-der Litwinienko. Brytyjska policja ustaliła, że został otruty radioaktywnym  polonem-210 przez rosyjskich agentów. „Macki KGB sięgają równie daleko jak kiedyś i są tak samo groźne” – alarmował dziennik „Daily Mail”. W 2013 r.  zmarł na wygnaniu, w  dziwnych okolicznościach, Bieriezowski, na którego – wedle Litwinienki – Kreml wydał kiedyś wyrok…

GROŹNIE W GRUZJI

Za rządów Putina przywrócono dawny hymn radziecki. Wyszedł też  podręcznik dla nauczycieli, gdzie Stalin został przedstawiony jako „skuteczny administrator”. Było to zgodne ze społecznymi nastrojami. Gdy jedna z telewizji zapytała widzów w teleankiecie o największą postać w dziejach Rosji, Stalin znalazł się na 3. miejscu. Potem okazało się, że dostał najwięcej głosów, ale szefostwo ze wstydu kazało przesunąć go na dalszą pozycję. Putin wiedział, dlaczego tyran cieszy się taką popularnością – bo sprawił, że Rosji bał się cały świat! Rosyjski lider postanowił więc, że w konfrontacji z zewnętrznymi wrogami będzie postępować twardo.

Okazja wkrótce się nadarzyła. Rozochocony sukcesami Saakaszwili przygotowywał się do odbicia dwóch separatystycznych regionów Gruzji: Abchazji i Osetii Południowej. Doradcy przekonywali go, że uzbrojona przez USA armia gruzińska jest w stanie pobić wojska Rosji, broniącej niezależności zbuntowanych regionów. W nocy z 7 na  8 sierpnia 2008 r. oddziały gruzińskie zaatakowały stolicę Osetii Południowej Cchinwali, zasypując miasto gradem pocisków artyleryjskich. Rosjanie natychmiast ruszyli do natarcia – oddziały lądowe z łatwością rozbiły Gruzinów i wtargnęły głęboko na ich terytorium. Lotnictwo obracało w gruzy świeżo zbudowane za pieniądze z USA instalacje militarne. Na całym świecie podniósł się krzyk: porównywano atak na Gruzję do inwazji ZSRR na Węgry w 1956  r. i Czechosłowację w 1968 r.

 

Coraz więcej ludzi było przekonanych, że Putin naprawdę realizuje swoje rojenia o powrocie potęgi ZSRR. W celu zakończenia konfliktu francuski przywódca Nicolas Sarkozy podjął rozmowy z Rosjanami. „Powieszę Saakaszwilego za jaja!” – odgrażał się Putin podczas negocjacji. Rosjanie zatrzymali jednak ofensywę i nie zajęli stolicy Gruzji Tbilisi, czego najbardziej obawiano się na Zachodzie. Moskwa zadowoliła się odbiciem Abchazji i Osetii Południowej.

PR I STALIN

By przeciwdziałać dalszemu pogarszaniu się obrazu Rosji za granicą, władze w Moskwie wynajęły nowojorską agencję public relations Ketchum. Jej współpraca z Kremlem okazała się jednak niełatwa. Amerykanie radzili na przykład, żeby zaprzestać epatowania na różnych uroczystościach symbolami dawnych czasów, jak sierp i młot czy wizerunek Stalina. Putinowcy odpowiadali, że sami mieliby na to ochotę, ale społeczeństwo rosyjskie źle by to odebrało. Symbole ZSRR, pod którymi Rosja wygrała największą wojnę w dziejach świata, są bowiem wciąż bardzo popularne.

BÓG Z PUTINEM, DIABEŁ Z OPOZYCJĄ

Jej reputacja była na dnie, ale dzięki wysokim cenom ropy naftowej, głównego towaru eksportowego kraju, Rosja notowała dynamiczny wzrost gospodarczy. Rosły też szybko dochody ludności. Światowy kryzys obnażył jednak słabość rosyjskiej gospodarki. Cena ropy spadła czterokrotnie i źródło bajecznych dochodów nagle wyschło. Wyszło na jaw, że w porównaniu z czasami ZSRR struktura gospodarcza kraju niewiele się zmieniła. Eksportowano głównie surowce, nie wytwarzając towarów na tyle atrakcyjnych, by ktokolwiek za granicą zechciał je kupować. Stanowiło to szokujący kontrast z innym gigantem postkomunistycznym – Chinami, które zalewały świat swoją elektroniką, ubraniami, zabawkami itd.

Putin, który po zakończeniu drugiej kadencji prezydenckiej objął fotel szefa rządu, musiał stawić czoła kryzysowi. Kusiło go, by rozwiązywać problemy w duchu „kapitalizmu ze stalinowską twarzą”. Gdy w mieście Pikalowo zamknięto cementownie i zwolniono tysiące robotników, po prostu przyjechał na miejsce i… rozkazał biznesmenom ponownie uruchomić produkcję. Nakazową mentalnością odznaczał się też Dmitrij Miedwiediew, który chwilowo zastąpił Putina na fotelu prezydenta. Zadekretował np. że Moskwa ma się stać światowym centrum finansowym, a miasteczko Skołkowo – rosyjską Doliną Krzemową! Ekonomiści próbowali uświadomić rosyjskim politykom, że z takich nakazów nic nie wyjdzie, jeśli kraj nie dokona dalszych reform. Gospodarkę wciąż obciążała biurokracja rodem z ZSRR, która krępowała postęp. Żeby np. wybudować centrum handlowe, potrzebne było około 300 zezwoleń od różnych organów administracyjnych. Na żyznym bagnie biurokracji rozkwitała zaś gigantyczna korupcja. Za miliony zezwoleń, koncesji, ustawianych przetargów itd. urzędnicy kazali sobie słono płacić pod stołem. Wartość łapówek w Rosji szacowano na 300 mld dolarów rocznie.

Tymczasem w 2012 r. Putin zamienił się stołkami z Miedwiediewem i znów został prezydentem. Wybór przypieczętowano kabaretową wersją pokazowych procesów stalinowskich. Na ławie oskarżonych zasiadły członkinie zespołu Pussy Riot, które nagrały w cerkwi utwór „Bogurodzico, przegoń Putina!”. Prowokacja była wymierzona tak we władzę, jak i w Cerkiew prawosławną, uznającą Putina za „cud od Boga” i wspierającą reżim. Proces Pussy Riot przybrał groteskowe formy. Sąd badał, czy oskarżone zostały opętane przez diabła. Ponieważ podczas występu miały maski na twarzach, tożsamość jednej z nich ustalano na podstawie „struktury jej mięśni łydek”. Ostatecznie dostały wyrok 2 lat więzienia, co uznano za kolejną próbę zastraszenia przeciwników władzy. 

OD LENINA DO LE PEN

W listopadzie 2013 r. zaczęła się nowa próba sił na Ukrainie. Gdy prezydent Wiktor Janukowycz odłożył podpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE, na ulice wyległy tłumy demonstrantów. Moskwa wsparła Janukowycza, ale jego siłom nie udało się złamać oporu przeciwników. W efekcie starć na ulicach Kijowa zginęło 99 osób, 3 tys. zostało rannych. Prezydent uciekł z kraju, a władzę ponownie przejęły siły prozachodnie.

Rozwścieczony Putin zareagował o wiele ostrzej niż podczas Pomarańczo-wej Rewolucji. Moskwa wsparła prorosyjskich separatystów na Krymie i we wschodniej części Ukrainy. Mimo protestów USA i innych państw NATO Rosjanie zajęli Krym, który został następnie wcielony do Federacji Rosyjskiej. Potem udzielono pomocy separatystom z Ługańska i Doniecka. Kryzys trwa i nic nie wskazuje, by szybko miał się zakończyć.

 

Rosyjska interwencja wywołała na Zachodzie oburzenie, ale Putin otrzymał też głosy wsparcia. Jego klakierami są europejskie ugrupowania skrajnej prawicy, jak francuski Front Narodowy, węgierski Jobbik czy Brytyjska Partia Narodowa. Uświadomiły sobie, że Putin prowadzi politykę z ich marzeń. W obronie interesu narodowego nie waha się użyć siły, ma gdzieś prawa człowieka, z islamistami walczy brutalnie.

Putin też dostrzegł, że blisko mu do Marine Le Pen i w efekcie francuski Front Narodowy otrzymuje już od Rosjan wsparcie finansowe. Coraz częściej mówi się też o międzynarodówce europejskich nacjonalistów pod rosyjskim przewodem. Tak oto tęsknota za potęgą ZSRR zaprowadziła byłego kagiebistę na zupełnie nowe tereny. Niektórzy stwierdzą chłodno: w Rosji wciąż panuje tradycyjny zamordyzm, tylko przybiera w zależności od ducha czasów różne oblicza ideologiczne. Inni rzucą z rezygnacją: biez wodki nie razbieriosz.