Tajemnica pirackich map prowadzących do skarbów

Skrzynie pełnie klejnotów i złote miasta. Takie bogactwa czekają na tych, którzy potrafią odcyfrować mapy i szyfry zostawione przez piratów i korsarzy. Czy w tych historiach kryje się ziarno prawdy? A może lepiej obejrzeć korsarski skarb w… Gdańsku?
Tajemnica pirackich map prowadzących do skarbów

Walter Raleigh był faworytem królowej Elżbiety I, mającym w swej karierze żeglarza i odkrywcy także epizody korsarskie. Ów dżentelmen awanturnik przekonał władczynię, że odnajdzie dla niej El Dorado, legendarną krainę złota. W Nowym Świecie szukali jej m.in. Hiszpanie i Holendrzy. Raleigh dostał do dyspozycji kilka okrętów, na których czele w 1595 r. popłynął za Atlantyk. El Dorado nie odszukał, nie chciał jednak przyznać się do klęski. Aby nie stracić względów królowej, postanowił więc… odtrąbić sukces. W książce pod znamiennym tytułem „Odkrycie wielkiego, pięknego i bogatego królestwa Gujany wraz z opisem wielkiego i złotego miasta Manoa” przedstawił swoją rzekomo udaną misję. W cieszącej się ogromnym zainteresowaniem publikacji zamieścił nawet mapę pokazującą „ogromne i bogate miasto Manoa, które Hiszpanie nazywają El Dorado”. Raleigh odniósł literacki sukces, ale na tym jego szczęście się skończyło. Po serii tarapatów trafił do angielskiego więzienia. Aż w 1618 r. kat ściął głowę, która wymyśliła mapę rzekomo wskazującą drogę do krainy złota. Nie znaczy to jednak, że wszystkie mapy morskich awanturników muszą być fałszywe, a pirackie skarby nie istnieją…

Od Flinta do Kidda

Raleigh w swym życiu miał epizody korsarskie, w końcu był awanturnikiem w służbie królowej. Kiedy myślimy o morskich rozbójnikach, nie wyobrażamy sobie jednak dżentelmenów zadomowionych na królewskim dworze. Przed oczami staje nam raczej brodaty mężczyzna z drewnianą nogą, opaską na oku i papugą na ramieniu. No i wielka skrzynia pełna złotych monet i klejnotów. Skojarzenie tyleż ciekawe, co odległe od rzeczywistości. Nic dziwnego, skoro zawdzięczamy je fantazji pisarza. Gdy Robert Louis Stevenson chciał zabawić swego przybranego syna Lloyda Osbourne’a, snuł opowieść o piratach. Ważną rolę odgrywała mapa, mająca pokazywać miejsce ukrycia skarbu. Dodana do niej historia stopniowo rozrastała się, aż urosła do opowiadania publikowanego w odcinkach w prasie, a następnie przeobraziła się w powieść pt. „Wyspa skarbów”.

W wydanej po raz pierwszy w 1883 r. książce wspomniana mapa trafia do rąk Jima Hawkinsa, młodego chłopca pracującego w tawernie. Ten opracowuje plan odnalezienia legendarnego skarbu kapitana Flinta. Nie był to pierwszy raz, gdy literatura zajęła się pirackimi skarbami. Zaczęło się czterdzieści lat wcześniej od opowiadania „Złoty żuk”  (1843) Edgara Allana Poego. Pojawia się tam wątek łamania szyfru, prowadzącego do skarbu kapitana Kidda. Ów morski rozbójnik rzeczywiście istniał. I jego skarby nie były zmyślone.

Kapitan William Kidd był cenionym brytyjskim korsarzem (m.in. za udział w wojnie angielsko-francuskiej), który jednak pod koniec życia dopuścił się czynów o charakterze czysto bandyckim. Po zaatakowaniu kilku statków handlowych zgarnął pokaźne łupy. Jego załoga słynęła z okrucieństwa. Kiedy podpadł potężnej Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, stał się złoczyńcą ściganym przez całą flotę Imperium. Musiał gdzieś ukryć swoje bogactwa…

Chiny czy Wyspa Dębów?

Wystraszony awanturnik postanowił współpracować z władzami. Podczas negocjacji jako karty przetargowej użył zrabowanych bogactw. Przed spodziewanym aresztowaniem zawitał na Gardiners Island w stanie Nowy Jork, gdzie w czerwcu 1699 r. oddał skarb na przechowanie właścicielowi tej wyspy Johnowi Gardinerowi (wyspa jest zresztą prywatną własnością do dzisiaj). Plan nie powiódł się: wkrótce sztaby złota i srebra, szlachetne kamienie, jedwab i inne dobra zostały odzyskane przez nowojorskiego gubernatora Bellamonte, a następnie z aresztowanym kapitanem przekazane do Anglii jako dowód w sprawie. Tam Kidda uznano za winnego. Powieszono go nad Tamizą w maju 1701 r.

Londyńska egzekucja mogłaby zakończyć wątek skarbów Kidda. Skąd jednak pewność, że część – być może bardzo pokaźna – łupów nie została ukryta przez kapitana w innym miejscu? Przecież pirat nie musiał darzyć Gardinera pełnym zaufaniem. Nic dziwnego, że skarb wzbudzał emocje przez kolejne stulecia. Dodatkowo podgrzał je niejaki Hubert Palmer. Ten brytyjski pasjonat przez całe życie zbierał z bratem wszelkie pamiątki o pirackim charakterze; utworzył nawet muzeum, w którym je eksponował. Prawie sto lat temu wszedł w posiadanie kilku map, które rzekomo znalazł w zakupionych meblach i innych sprzętach należących kiedyś do kapitana Kidda. Na dokumentach widniała tajemnicza wyspa. Wprawdzie umieszczono ją na tle napisu „Morze Chińskie”, ale fakt ten uznano za celowe zmylenie ewentualnych poszukiwaczy. Wyspę próbowano zlokalizować gdzie indziej.

Wielu badaczy uznało, że przypomina ona słynną Oak Island. Skojarzenie nie było przypadkowe. Ta „Wyspa Dębów” leżąca u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie od dawna była obiektem zainteresowania poszukiwaczy skarbów. W 1795 r. grupka nastolatków odkryła tam tajemniczą studnię. Ogłoszono, że chłopcy trafili na ślad skarbu Kidda. W kolejnych latach eksplorację tego obiektu prowadziło wiele osób, a nawet całe firmy, które kupowały prawa do poszukiwań. „Studnię pieniędzy” wciąż poszerzano i pogłębiano, wielokrotnie następowało jej zasypanie lub zalanie. Wśród poszukiwaczy były znane osobistości, m.in. John Wayne i Franklin Delano Roosevelt. Mimo kolejnych klęsk i braku jakiegokolwiek potwierdzenia ich sensu poszukiwania trwają.

Prowokacja Myszołowa

William Kidd niczego współczesnym ani potomnym nie obiecywał – poszukiwanie jego skarbu to ich własna inicjatywa. Co innego Olivier Levasseur. Ten francuski pirat o przydomku Myszołów przez wiele lat na przełomie XVII i XVIII w. był prawdziwym morskim grabieżcą. Nic dziwnego więc, że stał się także osobą poszukiwaną. Ostatecznie schwytano go na Wyspie Bourbońskiej (dziś Reunion). Został skazany – a jakże – na powieszenie. Zanim go stracono 7 lipca 1730 r., wykonał jednak gest, dzięki któremu pozostaje niezapomniany. Otóż rzucił w tłum gapiów naszyjnik z zaszyfrowaną inskrypcją (według innych relacji był to zwykły zwitek papieru z szyfrogramem lub plik papierów) i krzyknął: „Znajdź mój skarb ty, który potrafisz to przeczytać”.

Naszyjnik – o ile w ogóle istniał, a nie jest zmyśleniem – nie dotrwał do naszych czasów. Można jednak powiedzieć, że rzucony został w twarz nie tylko ówczesnym gapiom, ale i współczesnym poszukiwaczom skarbów. Szyfr Levasseura, zapisany (lub przepisany) na kartce, nadal nie został bowiem odczytany.

Sąd Ostateczny

Jeśli nie mamy czasu ani środków, aby odcyfrowywać mapę Kidda i szyfr Myszołowa, możemy obejrzeć wspaniały korsarski skarb w… Gdańsku. To słynny tryptyk „Sąd Ostateczny” niderlandzkiego mistrza Hansa Memlinga. Zdobył go XV-wieczny gdański kaper, czyli korsarz, Paweł Beneke.

Stało się to podczas wojny miast hanzeatyckich z Anglią. 27 kwietnia 1473 r. jako dowódca karaki „Piotr z Gdańska” (Peter von Danczk) Beneke zaatakował płynącą z Brugii do Southampton florencko-burgundzką galerę „San Matteo”. Zdobył ogromne łupy. Był wśród nich obraz Memlinga, zamówiony przez potentata z brugijskiej filii banku Medyceuszy.

„San Matteo” był większy niż „Piotr z Gdańska”, na dodatek lepiej uzbrojony i z liczniejszą załogą. Beneke sobie jednak poradził. Walka była krwawa, ale po udanym abordażu w ręce gdańskiego kapra wpadła fortuna. Może dlatego właściciele „Piotra z Gdańska” nie spieniężyli dzieła Memlinga, tylko pobożnie (i propagandowo) ofiarowali je gdańskiemu kościołowi Mariackiemu. Wielu próbowało położyć potem rękę na tym arcydziele, przez jakiś czas wisiało nawet w Luwrze, ale ostatecznie zostało w Gdańsku. Można je podziwiać w Muzeum Narodowym, zaś w kościele prezentowana jest jego kopia.

Więcej o piratach – od Karaibów po Chiny, od Bałtyku po Ocean Indyjski  przeczytasz w nowym Focusie Historia Ekstra nr 4/21.