Testujemy nowe BMW M2

Kiedy byłem nastolatkiem, moim jedynym motoryzacyjnym marzeniem było rzucające się w oczy niebieskie, pięknie brzmiące Subaru. Oczywiście, najlepiej gdyby jeszcze widniał na nadkolu napis Mcrea Edition, ale i seryjna wersja prawdopodobnie zadowoliłaby moje ówczesne aspiracje. Lata mijały, pojawiały się kolejne odsłony Imprezy, a moja platoniczna miłość do pierwszej generacji nie słabła… do czasu.

Na wyświetlaczu telefonu pojawia się nieznany numer. Z reguły nie odbieram tego typu połączeń, ale ponieważ akurat miałem wolny dzień, przez co i nastrój sprzyjający rozmowie z call center jakiejkolwiek instytucji finansowej, telekomunikacyjnej czy ubezpieczeniowej – wcisnąłem zieloną słuchawkę. I nagle w tym momencie zdaję sobie sprawę, że oto właśnie otwiera się przede mną szansa realizacji jednego z największych marzeń każdego faceta. Kochamy kobiety, kochamy samochody i koniec. Śmiem twierdzić, że cała reszta jest wypadkową lub pochodną każdego z tych uczuć. Znaleźć się na znanym wszystkim miłośnikom F1 torze Hungaroring to jedno. Ale być na Hungaroringu i osobiście testować najmłodsze dziecko ze stajni BMW, to jak zwiedzać Hollywood i nagle zostać zaproszonym na imprezę do Jacka Nicholsona. Jedno i drugie zdaje się abstrakcją, a jednak…

Zajmując miejsce za kierownicą M2, zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł. Wokół przedstawiciele BMW z Polski, Austrii i Niemiec, obsługa techniczna i prawdziwi kierowcy rajdowi. Cholera, co ja tutaj robię? Do dyspozycji cały tor, idealne warunki atmosferyczne i 370 KM upchniętych w niedużym przecież aucie. BMW M2 to typowy fun car – auto do zabawy, które wygląda jak ucywilizowana wersja rajdówki. Dwudrzwiowe nadwozie, poszerzone nadkola, 20” felgi ubrane w sportowe ogumienie i wysoko wytrzymałe termicznie tarcze hamulcowe są przedsmakiem tego, co czeka mnie za chwilę. Każde dotknięcie pedału gazu jest ambrozją i nektarem dla uszu w jednym. W szpalerze pięciu „emdwójek” z coraz szybciej bijącym sercem ruszam powoli na pierwszą, zapoznawczą rundę wokół części toru. Przełączam na tryb Sport+ i z każdym pokonywanym zakrętem zbliżam się bardziej do granic swoich umiejętności…a przynajmniej tak mi się wydaje. Wykręcając „czasówkę”, idę trochę za ostro i tracę półtorej sekundy, czyli wieczność, jeśli chodzi o rywalizację na torze. Już na mecie, w klimatyzowanej wnętrzu, i podczas chłodzenia turbiny rozglądam się po nim. Charakterystyczne dla projektantów BMW skupienie na kierowcy jest wzorowe, tak jak i materiały wykończeniowe. Wsiadasz do środka i czujesz, że znasz ten samochód bardzo dobrze.

Po krótkiej przerwie przenosimy się na drugą część toru: tam ponownie będziemy ścigać się z czasem. Poznawszy już nieco specyfikę tego auta, orientuję się gdzie mogę pocisnąć, a gdzie powinienem odpuścić – jak się później okaże, da to wymierne efekty. Funkcja Launch Control pozwala poczuć, czym jest te 370 KM, od samego startu. Doświadczenie monachijczyków z F1 zaprocentowało kilkoma rozwiązaniami, które czynią BMW M2 Coupé autem iście sportowym. Dwusprzęgłowa, 7-biegowa skrzynia biegów, która przenosi napęd na tył w zasadzie bez strat, a do tego zmienia biegi w mgnieniu oka, działa fenomenalnie. Do szaleństw na torze stworzono tryb M Dynamic Mode, który pozwala na więcej zabawy z jazdy bokami. W warunkach drogowych elektronika momentalnie wyłapuje i pomaga kierowcy uniknąć niebezpiecznych sytuacji. To, co szczególnie zwróciło moją uwagę, to pełna kontrola, nawet podczas najostrzejszej jazdy. Ten wóz do takiej jazdy prowokuje, zaprasza do tego, aby sprawdzić się na torze, a jednocześnie pozostawia kierowcy poczucie panowania nad sytuacją.

Po przejechaniu drugiego odcinka specjalnego miałem chwilę czasu, aby posilić się przed ogłoszeniem wyników. Były to zsumowane czasy obu przejazdów, a jako nowicjusz na torze spodziewałem się raczej zaistnieć w ogonie stawki. I tu zaskoczenie, bo na 29 dziennikarzy zająłem 9 miejsce, przez co o mały włos nie udławiłem się z radości węgierskim gulaszem.

Był to zatem dzień spełniania marzeń z dzieciństwa, pełen adrenaliny, emocji i sportowej rywalizacji. Satysfakcję, jaką dała mi „emdwójka”, można zawrzeć jedynie w haśle „Radość z Jazdy”, które idealnie i wprost opisuje to auto.

Zacząłem od marzeń związanych z Subaru. Dzisiaj jestem po jazdach testowych drapieżnikiem spod znaku BMW M2 Coupé i chyba dorastam do zmiany na pozycji lidera. Najmniejsza z „emek” bawarskiego producenta jest autem, którym równie dobrze można pojechać do opery, jak i na tor. Tryby skrzyni biegów pozwalają i na komfortowe poruszanie się po mieście, i na ekonomiczną jazdę na autostradzie. Czy 267 000 złotych za zabawkę to dużo? Na pewno niemało, ale radości, jaką daje ten samochód, nie sposób przeliczyć na pieniądze.