Z czego składa się mózg i dlaczego wpędza nas w kłopoty? Poznaj swój umysł

Poznaj wyjaśnienie głęboko ukrytych tajemnic. Im więcej przecież się wie o sobie, tym łatwiej przejść przez życie i zrozumieć innych ludzi. Prezentujemy fragment książki „Więcej niż DNA” Billa Sullivana.
Z czego składa się mózg i dlaczego wpędza nas w kłopoty? Poznaj  swój umysł

 

Gdyby nasz mózg był tak prosty, że dałby się zrozumieć, bylibyśmy prymitywni nie do zniesienia.

– Emerson M. Pugh, The Biological Origin of Human Values

 

Mózgowi, przy całej jego cudowności, zajęło niespodziewanie dużo czasu uświadomienie, jak jest fenomenalny. Umysły naszych praprzodków nie bardzo wiedziały, co sądzić o galaretowatej brei wypełniającej głowę. Starożytni Egipcjanie uważali, że wytwarza śluz – konstatacja zrozumiała, biorąc pod uwagę wygląd i sąsiedztwo nosa oraz gardła.

Pierwsze wzmianki o mózgu pochodzą z papirusu Edwina Smitha, kopii traktatu spisanego około trzech tysięcy lat przed naszą erą. Wspomniano w nim, że narząd pozwala chodzić tak, jak oglądamy w sztuce starożytnego Egiptu. Autor skojarzył uraz mózgu z paraliżem ciała – to bystre spostrzeżenie na długo pogrzebał czas.

Wieki później Hipokrates przewidująco postulował uznanie narządu za źródło wszystkich radości i przerażenia, które odczuwamy. Jego rodakowi Galenowi leczenie rzymskich gladiatorów dało okazję do poznania wszelkich krwotoków, wnętrzności i urazów mózgu. Zdobyte doświadczenia skłoniły medyka do konkluzji, że mózg jest nieodzowny do poruszania się.

Wielki filozof Arystoteles był innego zdania. Uważał, że najważniejszą częścią ciała jest serce, gdyż – jako pierwszy narząd – pojawia się w zarodku, w centralnej części, i pulsuje. Co więcej, ucichnięcie rytmicznego bicia serca oznacza koniec pieśni życia. Myśliciel upierał się, że to w tym efektownym mięśniu kryją się nasze myśli, że kontroluje on całe ciało, a nudny mózg jedynie studzi przegrzane serce. Arystotelesowska koncepcja wzięła górę i w następnych stuleciach niewiele uwagi poświęcano zawartości czaszki.

Nadejście renesansu i związane z nim odkrycia odmieniły pogląd na myśli. Około 1485 roku Leonardo da Vinci ostatecznie zdetronizował ideę filozofa – przecinając rdzenie kręgowe żab, pozbawiał ich serca życia. Bez mózgu były niczym! Znalezienie nerwów biegnących z mózgu do wszystkich innych części ciała podpowiadało,  że sterownia mieści się w głowie. Za pośrednictwem włókien nerwowych przekazuje rozkazy. Pod koniec XVIII wieku Luigi Galvani odkrył, że prąd elektryczny wywołuje skurcz mięśnia wypreparowanej kończyny żaby. Doprawdy los żab na laboratoryjnym stole nie był godny pozazdroszczenia!

W 1803 roku Giovanni Aldini, kuzyn Galvaniego, siał panikę wśród gawiedzi pokazami z użyciem zwłok dopiero co powieszonego przestępcy. Jedną z dwóch elektrod podłączonych do baterii dotykał na przykład ust czy ucha, drugą wsuwał – rzecz jasna – do odbytnicy. Przepływ prądu powodował, że kończynami nieboszczyka wstrząsały konwulsje, szczęka kłapała, otwierały się powieki. Makabryczne eksperymenty udowodniły, że mózg i układ nerwowy korzystają z impulsów elektrycznych, by wprawić organizm w ruch. Zadały śmiertelny cios odwiecznemu przekonaniu, że to sprawka duchów.

Dziś wiemy, że mózg stanowi o tym, kim jesteśmy. Gdyby się dało tworzyć w laboratorium nowe ciała, aby przedłużyć nam życie, przeniesienie do nich jakiego narządu zagwarantowałoby, że zachowają istotę nas samych? Śledziona czy pęcherzyk żółciowy w tym nie pomogą. Serce też nie, przy całym szacunku dla Arystotelesa! Narządem niezbędnym do kontynuowania czyjegoś ja jest mózg. Zawiera wspomnienia, uczucia, przekonania. Wszystkie razem odmalowują osobowość i zachowania. Uraz jakiejkolwiek części ciała poniżej ramion potrafi zrujnować dzień, ale nie zmieni fundamentalnie tożsamości. Natomiast poważne uszkodzenie mózgu owszem.

Mózg jest super, ale należy go traktować jako biologiczny wytwór ewolucji daleki od doskonałości. Ma wady, w tym i takie, które potrafią nas uśmiercić.

 

Z czego składa  się mózg?

Trójjedyny model zaproponowany przez Paula MacLeana jest popularnym sposobem przedstawiania, jak powstawał najważniejszy narząd i jak działa. Do objaśnienia tej koncepcji metaforycznie posłużę się deserem lodowym.

Czarką są neurony budujące pień mózgu. Odpowiada za czynności mimowolne, jak oddychanie czy bicie serca, a także za zachowania odruchowe i instynktowne. Tę strukturę nazywa się mózgiem gadzim, obecna jest u wszystkich zwierząt. Lody to neurony wyspecjalizowane w integrowaniu i reagowaniu na wrażenia rejestrowane przez zmysły. Tę część nazwano układem limbicznym. Z niego pochodzą przekazy chemiczne współuczestniczące w emocjach, nagradzaniu, motywacji, uczeniu się i zapamiętywaniu. W roli bitej śmietany wieńczącej deser lodowy występuje kora nowa. Jest tylko u ssaków, pozwala na myślenie abstrakcyjne, rozwój języka, planowanie,  dzięki niej potrafisz czytać tę książkę.

Kora mózgu jest wielka, obejmuje około siedemdziesięciu pięciu procent narządu. Ma zdolności analityczne, angażujące rozum do odruchów, takich jak kola- nowy, strojonych przez najstarsze, pierwotne struktury mózgu. Edward Osborne Wilson nazwał pień mózgu, układ limbiczny i korę odpowiednio: tętnem, uczuciami i nieczułością.

Model dzielący mózg na trzy struktury jest bardzo uproszczoną wersją jego wewnętrznych czynności. Choć owe struktury są odrębne, bezustannie się komunikują i współpracują ze sobą. Przekonują o tym osoby z urazami mózgu, przerywającymi połączenia między układem limbicznym (emocje i pamięć) a korą (analiza). Człowiek tak upośledzony nie potrafi podejmować decyzji ani wartościować osądów. Przy półkach z pro- duktami zbożowymi stałby bezradny cały dzień, nie potrafiąc niczego wy- brać. Wydaje się, że nie potrafimy posługiwać się wyłącznie logiką tak jak Spock. Podjęcie decyzji wymaga dostępu do uczuć i wcześniejszych doświadczeń.

Owe trzy główne części składają się z wielu regionów. Na przykład układ limbiczny obejmuje między innymi ciało migdałowate, podwzgórze, hipokamp i zakręt obręczy. W korze nowej wyróżnia się płaty odpowiedzialne za rozmaite czynności. Spróbuję jednak nie komplikować spraw na tyle, na ile to możliwe.

Neurony komunikują się sygnałami elektrochemicznymi. Nie stykają się ze sobą, oddzielone są szczelinkami będącymi elementem synapsy. Pobudzony (naładowany elektrycznie) neuron rozmawia z sąsiednimi, uwalniając do szczelin związki chemiczne zwane neuroprzekaźnikami. Neuron adresat je wychwytuje receptorami.  Każdy z miliardów neuronów potrafi obsługiwać nawet dziesięć tysięcy synaps. Policzenie wszystkich połączeń między neuronami w przeciętnym ludzkim mózgu zajęłoby trzydzieści dwa miliony lat. A jednak jest ich i tak za mało, żeby rozwiązywać większość niedzielnych krzyżówek.

Lwia część obecnej wiedzy o naszym najbardziej tajemniczym narządzie pochodzi z kilku ostatnich dekad. Wystarczy jej, aby rozprawić się z nie- którymi mitami pokutującymi od bardzo dawna. Po pierwsze, podobnie jak w przypadku komputerów, wielkość mózgu nie decyduje o jego ja- kości. Nasze współczesne mózgi są o trzy, cztery procent mniejsze niż przed piętnastoma tysiącami lat. Ważniejsza od masy narządu jest liczba połączeń między poszczególnymi neuronami. Nauka czegoś nie polega na zwiększaniu liczby komórek, lecz raczej na rozbudowaniu połączeń między nimi.

Po drugie wykorzystujemy tylko dziesięć procent mózgu (do rozpoczęcia śledzenia reality show Jersey Shore). Nieprawdziwe jest przekonanie, że mamy w głowach niezagospodarowane regiony, które – gdyby tylko udało się do nich podłączyć – uczyniłyby z nas umysłowych gigantów, jak to pokazano w filmie Lucy. Kogoś powołującego  się na ten mit warto zapytać, czy nie miałby nic przeciwko pozbyciu się dziewięćdziesięciu procent mózgu.

Po trzecie nasze mózgi słabo sobie radzą z wielozadaniowością. Prowadząc auto, nie należy więc bawić się smartfonem,  a podczas pracy trzeba wyłączać powiadomienia o przychodzących mailach. Eksperymenty wy- kazały, że ptaki są lepsze od nas w wielozadaniowości! Z badań wynika też, że kobiety są odrobinę lepsze w tej dziedzinie, ale po menopauzie tracą przewagę, co podpowiada, że wielozadaniowości służy estrogen.

 I uwaga na koniec: popularne zajęcia pobudzające mózg, muzyka czy gry nie pomogą w zostaniu mistrzem intelektu. Jak każdy trening potrafią usprawniać, ale nie ma dowodów, że specjalistyczne umiejętności przekładają się na większą inteligencję. Nawet „efekt Mozarta” – szał, który w latach dziewięćdziesiątych XX wieku ogarnął rodziców w nadziei, że odtwarzanie pociechom muzyki klasycznej uczyni z nich małych Einsteinów – został zdecydowanie zdezawuowany. Nauka wskazuje, że naj- lepsze, co można zrobić dla zdrowia mózgu, to żywić się prawidłowo, ćwiczyć i się wysypiać. Prawdą też jest, że nudne życie wyjaławia.

 

Jest jednak pewna kategoria aktywności, o której wiadomo, że pozytywnie wpływa na mózg. Niektórych pewnie zdziwi – to socjalizowanie i udzielanie się towarzysko. Hipoteza społecznego mózgu głosi, że tak wielkie jego zaawansowanie jest efektem konieczności skutecznych interakcji z dużymi liczebnie grupami osób. Nasi praprzodkowie nie tylko borykali się z klasycznymi zagrożeniami: drapieżnikami,  głodem czy zjawiskami meteorologicznymi. Równie ważne dla przesuwania się w górę drabiny społecznej, a więc dla zyskiwania lepszych partii do rozrodu, było zręczne poruszanie się w gąszczu pogłosek, herezji i plotek. Tak jak dawniej prowadzenie życia towarzyskiego nadal świetnie ćwiczy umysł, proszę więc, nie zwlekaj z opowiedzeniem wszystkim znajomym, jak ciekawą książkę czytasz.

Choć nasz mózg jest olśniewającym narządem, mitem jest, że nie ma wad. Jest wciąż organem w budowie i cierpi na bolączki ewolucyjne. Niektóre są poważne.

 

Dlaczego mózg ma kłopoty?

O mózgu można powiedzieć, że zachowuje się trochę jak primadonna. Wymaga mnóstwo uwagi, dotknięty jest samouwielbieniem, nie znosi wytykania błędów, a nawet wierzy, że jest nieśmiertelny. Zacznijmy od pazerności. Ze wszystkich narządów ustroju wymaga najwięcej energii. Pochłania dwadzieścia procent zasobów energetycznych ciała, nawet wówczas, gdy jedyną wykonywaną czynnością jest lektura czasopisma poświęconego życiu gwiazd show-biznesu. Na plus należy mu zaliczyć wypracowanie metod oszczędzania energii, ale odbyło się to kosztem lotności. Skutkiem takiego kompromisu są na przykład opieszałość i chodzenie na skróty. Zamiast bezustannego przetwarzania danych dostarczanych przez zmysły, szuka wzorców i robi założenia. Na dodatek bardzo w nie wierzy – stosuje się do nich kategorycznie, nawet gdy rzeczywistość im przeczy.

Mózg traci rezon, natykając się na niepewność, niczym Linus pozbawiony bezpiecznego kocyka. Niepewność jest istotą niedokończonych historii,  korzystają z tego scenarzyści seriali, kiedy sięgają po dramatyczne, trzymające w napięciu zakończenia odcinków. Mózg za wszelką cenę dąży do zamykania wątków, więc wypełnia luki według własnego widzimisię. Nieustannie przypisujemy niewyjaśnione zdarzenia albo dziwne zbiegi okoliczności siłom nadprzyrodzonym. Zamiast mierzyć się z nieznajomością chwili śmierci (niepewność), nasz zarozumiały mózg nabiera prze- konania, że mamy duszę, która będzie żyła, gdy ciało sczeźnie. Pomysł świetny, pozwala bowiem zajmować się aktualnymi problemami zamiast roztrząsać porażające kwestie egzystencjalne.

Zarozumiałe ego mózgu powoduje, że wierzy, iż wszystko robi najlepiej. Osoby o niskich kompetencjach do wykonywania pewnych zadań zwykle przeceniają swoje możliwości w tym zakresie. Zjawisko nazwano efektem Dunninga i Krugera – od nazwisk psychologów z Uniwersytetu Cornella, którzy je pierwsi opisali w 1999 roku. W artykule o poważnie brzmiącym tytule Unskilled  and unaware  of it: how difficulties in recognizing one’s own incompetence lead to inflated  self-assessments (Niewykwalifikowani i nieświadomi: jak trudności w rozpoznawaniu własnej niekompetencji prowadzą do rozdętej samooceny) wykazali, że uczestnicy badania źle wypadający w testach gramatycznych, logicznych i poczucia humoru całkowicie przeceniali swoje wyniki. Mniej więcej tak, jak pozbawiony słuchu nastolatek uczestniczący w programie American Idol przekonany, że niewiele mu brakuje do Brunona Marsa. Efekt Dunninga i Krugera bywa wzmacniany piciem alkoholu. Z tego powodu  wiele osób deklarujących  „Co?! Ja tego nie potrafię?” ląduje na pogotowiu albo SOR-ze.

Davida Dunninga i Justina Krugera do zajęcia się tym dziwactwem natchnął bankowy rabuś przekonany, że uniknie identyfikacji na podstawie zapisu wideo, jeżeli wysmaruje sobie twarz sokiem cytrynowym. Nierozgarnięty przestępca uznał, że skoro soku z cytryny używa się jako atramentu sympatycznego, to równie skutecznie ukryje twarz. To przypomina trochę postępowanie przestępców robiących sobie ma miejscu zbrodni selfie i zamieszczających je w mediach społecznościowych. Obaj psychologowie twierdzą, że osoby o niskich predyspozycjach intelektualnych  są zbyt głupie, by wiedzieć, że są głupie. Nawet jeśli ma się mózg idiotę, i tak rzuci on wyzwanie geniuszom i ekspertom, ponieważ … jest idiotą.

Efekt Dunninga i Krugera wyjaśnia wszystko. Od przekonania, że potrafi się zagrać na kobzie, jak tylko dmuchnie w ustnik instrumentu, po myślenie, że zmiany klimatyczne to wyssane z palca bzdury, chociaż nigdy się nie przeczytało książki naukowej. Zrób sobie (i nam wszystkim) uprzejmość i (1) nigdy nie graj na kobzie, (2) miej primadonnę pod kontrolą. Pamiętaj o konfucjańskim aforyzmie: prawdziwa wiedza to świadomość rozmiarów własnej ignorancji.