
Zamarzanie generuje sygnały
Po analizie danych badacze zidentyfikowali zupełnie nową klasę sygnałów sejsmicznych. Gabrielle Davy i jej zespół zaproponowali rozwiązanie tej zagadki. Ich zdaniem te specyficzne impulsy są efektem powolnego zamarzania wody uwięzionej w mikroskopijnych szczelinach skalnych pod lodowcem. To wytłumaczenie genialnie wpasowuje się w lokalny kalendarz pogodowy. Gdy od sierpnia temperatury spadają, aktywność rośnie. Woda, zamarzając, zwiększa objętość, napierając na ściany pęknięć i generując charakterystyczne wstrząsy. Gdy proces zamarzania dobiega końca w środku zimy, sygnały nagle milkną. Choć podobne zjawiska obserwowano gdzie indziej, na Alasce są one nowością, która może rzucić światło na procesy zachodzące pod innymi lodowcami.
Czytaj też: 186 lat bez wstrząsów skończyło się katastrofą. Energia uwolniła się w sposób nieznany nauce
Musieliśmy zbudować jasne, podstawowe zrozumienie rodzajów sygnałów, które rutynowo występują w okolicy, aby wszelkie nietypowe lub wcześniej nierozpoznane sygnały wyróżniały się. Spędzając czas z surowymi danymi, ćwiczysz swoje oko, aby rozpoznać, jak wygląda ‘norma’ przed opracowaniem narzędzi klasyfikacji i algorytmów wykrywania – zauważa Davy
Pół miliarda metrów sześciennych skał
Sam obiekt badań przytłacza skalą. Osuwisko Barry to masa skał o objętości blisko 500 milionów metrów sześciennych, która od dziesięcioleci sunie w stronę fiordu. To miejsce popularne wśród turystów, a w pobliżu leży miasto Whittier. Ewentualne gwałtowne osunięcie mogłoby wywołać katastrofę.
Co czyni osuwisko Barry szczególnie niepokojącym, to jego rozmiar. Jest to duża, wolno poruszająca się masa – rzędu około 500 milionów metrów sześciennych – która przesuwa się od dziesięcioleci. Gdyby doszło do szybkiego zawalenia, materiał spadłby bezpośrednio do fiordu, a to mogłoby wygenerować tsunami o potencjalnie wysokich falach – dodaje główna autorka badań
Historia Alaski nie pozostawia złudzeń co do skali takiego zagrożenia. W 1958 roku w zatoce Lituya obryw skalny wywołał falę tsunami o wysokości 524 metrów, która usunęła z powierzchni las na przeciwległym zboczu. Katastrofa, choć zdarzyła się na odludziu, zabiła pięć osób. To mrożący krew w żyłach precedens, który każe traktować każdy nietypowy sygnał z Barry Arm z najwyższą powagą. Dlatego od 2020 roku działa tam rozbudowana sieć czujników.
Wartość badań wykracza poza lokalne zagrożenie
Co istotne, nowo odkryte pulsacje nie są bezpośrednim sygnałem zsuwania się skał. Mimo to są cenną wskazówką. Mogą informować o zmianach w przepływach wód gruntowych za masywem, a te z kolei mają wpływ na jego ogólną stabilność. To subtelna informacja, ale w połączeniu z danymi GPS daje pełniejszy obraz. W tym kontekście nabiera znaczenia testowany przez Alaska Earthquake Center system wczesnego ostrzegania. Jego celem jest wychwycenie wszelkich oznak nadchodzącej katastrofy. To część szerszego trendu w sejsmologii, gdzie poszukuje się subtelnych prekursorów wielkich zdarzeń.
Odkrycie z Alaski ma wymiar globalny. W świecie, w którym lodowce cofają się w zastraszającym tempie, odsłaniając niestabilne zbocza, umiejętność odczytywania takich „sygnałów życia” spod lodu może okazać się bezcenna. To nie tylko naukowa ciekawostka, lecz również praktyczne narzędzie, które w przyszłości może uratować życie ludzi w innych regionach górskich, gdzie podobne zagrożenia dopiero się ujawnią. Praca naukowców z Fairbanks, choć skupiona na jednym, odległym fiordzie, pisze podręcznik postępowania dla całego świata.