Ryzyko jest rzecz jasna niewielkie, ale astronomowie są zgodni: nie mogą jednoznacznie stwierdzić, iż Ziemi i jej mieszkańcom nie grozi jakiekolwiek zagrożenie. Szansa na kolizję wynosi ich zdaniem poniżej 1 procenta. Mogłoby się to wydawać bardzo niskim wynikiem, jednak jeśli w grę wchodzą potencjalnie rozległe szkody wywołane hipotetycznym uderzeniem, to wszystko, co nie mieści się w granicach błędu statystycznego, powinno być rozpatrywane jako problem.
Czytaj też: 1800 lat temu astronomowie zauważyli potężną eksplozję. Teraz supernowa została uwieczniona ze szczegółami
Obiekt, o którym mowa, nazywa się 2023 DW. W naszych okolicach ma się on pojawić w 2046 roku. Asteroida ta ma około 50 metrów średnicy, więc nie jest to coś, co mogłoby wymazać życie z ziemskiego zapisu. Bez wątpienia mogłaby ona natomiast wywołać zniszczenia i wywołać ogromny chaos.
Wystarczy przypomnieć sobie wydarzenia z Czelabińska, gdzie w lutym 2013 roku doszło do eksplozji meteorytu. Sprawca zamieszania sprzed dziesięciu lat nie należał do gigantów: miał około 15-20 metrów średnicy. Wystarczyło to jednak do wygenerowania eksplozji, która wywołała obrażenia u 1500 osób i doprowadziła do uszkodzeń budynków w promieniu kilku kilometrów.
Asteroida 2023 DW ma około 50 metrów średnicy
Warto przy tym podkreślić, iż obiekt z rosyjskiego nieba nigdy nie doleciał do powierzchni w jednym kawałku. Gdyby znacznie większa asteroida 2023 DW zdołała przetrwać przelot przez atmosferę naszej planety, to skala zniszczeń mogłaby być znacznie większa.
Jeśli chodzi o dokładne ryzyko uderzenia, to według naukowców z NASA Center for Near Earth Object Studies szansa na realizację takiego scenariusza w 2046 roku wynosi 1 do 560, co daje 0,18%. Tak powie pesymista. Optymista wykona natomiast odejmowanie i stwierdzi, że szansa na to, iż asteroida nas ominie wynosi 99,82%. Realista przypomni natomiast o kolejnych przelotach 2023 DW, która w kolejnych latach zapewne ponownie nas odwiedzi – być może niosąc ze sobą wyższe ryzyko trafienia.
Czytaj też: Tak wyraźnie Słońca na Marsie jeszcze nie widzieliśmy. Curiosity przesłał nowe zdjęcia
Dodatkowe pocieszenie płynie z wniosków wyciągniętych po zrealizowanej przed kilkoma miesiącami misji DART. W jej ramach inżynierowie z NASA zaprojektowali sondę, która celowo roztrzaskała się o powierzchnię obiektu znanego jako Dimorphos. Ten krążył wokół większej planetoidy, zwanej Didymos. Naukowcy chcieli się przekonać, czy kontrolowana kolizja mogłaby doprowadzić do zmiany ścieżki orbitalnej księżyca wokół jego gospodarza.
Jak się okazało, było to możliwe. Był to pierwszy niezwykle poważny test systemu obrony planetarnej. I ludzkość zdała go na piątkę. Orbita Dimorphosa nie tylko zauważalnie się zmieniła, ale przy okazji kosmiczna skała nie rozpadła się na mniejsze fragmenty, co mogłoby stanowić dodatkowy problem. Zresztą, kto oglądał Nie patrz w górę, ten wie!