Baronowa Jazzu

Kiedy Pannonica miała ochotę wyjść na zakupy, u jej boku wyrastał wierny służący. Ktoś musiał przecież nosić należącą do Rothschildówny książeczkę czekową. Pannonica spędziła dzieciństwo i młodość wśród osób najbardziej nobliwych. Zdarzało się, że obiad jadła w towarzystwie króla Edwarda, popołudniową herbatę piła z Winstonem Churchillem, a magicznych sztuczek uczyła się od Alberta Einsteina. Korzenie jej rodu sięgały XVI w., gdy nad drzwiami pewnego frankfurckiego Żyda Mojżesza zawisł czerwony szyld. To od niego wzięło się nazwisko Pannoniki. Fundamenty pod przyszłą rodzinną fortunę położył zaś w XVIII w. Mayer Amschel Rothschild, zakładając kantor. Tak rodziła się bankowa i finansowa potęga. Kiedy w 1913 r. Pannonica przyszła na świat, jej ród miał już wpływy w większości krajów Europy Zachodniej. Rothschildowie dysponowali własnymi terenami łowieckimi i prywatnymi liniami kolejowymi, a przywódcy państw pytali ich o opinię przed podjęciem ważnych strategicznie decyzji. Według rodziców Niki (ojciec: Charles – partner w firmie bankowej, z zamiłowania entomolog; matka: Rozsika von Wertheimstein zwana „Węgierską Różą” – mistrzyni tenisa, pierwsza kobieta, która serwowała znad głowy) młodość była jedynie poczekalnią do zamążpójścia. Młoda dziewczyna powinna więc nauczyć się elegancji i dobrych manier. Wytchnieniem od tego było dla Niki słuchanie jazzowych płyt ojca. Przyjaźń z saksofonistą i miłośnikiem lotnictwa Bobem Wisem, dzięki któremu została profesjonalnym pilotem, stanowiła zapowiedź jej nowego życia poza złotą klatką. Ale na razie, w roku 1935, na palcu dziedziczki pojawiła się złota obrączka. Uroczystość zaślubin odbyła się w nowojorskim ratuszu, a szczęśliwym (na razie) wybrankiem Pannoniki został owdowiały baron Jules de Koenigswarter – Żyd pochodzenia francuskiego, inżynier i bankier. Z pewnością połączyła ich miłość do lotnictwa, ponieważ poznali się na lotnisku Le Touquet we Francji. Trudno jednak powiedzieć, co jeszcze. Baron nie interesował się ani muzyką, ani sztuką. Ponad wszystko cenił sobie punktualność, więc związek z notoryczną spóźnialską od początku wystawiony był na nie lada próbę.

Pannonica Rothschild porzuciła piątkę dzieci dla trzystu kotów, konwenanse dla pasji, a wyższe sfery dla jazzowych muzyków

Był jesienny wieczór 1956 r. Przy fortepianie w zadymionym klubie w Greenwich Village w Nowym Jorku siedział Thelonious Monk. „Chciałbym zagrać utwór skomponowany na cześć pewnej pięknej damy, która jest tu dziś z nami – powiedział, jak zwykle niewyraźnie. – Utwór ten nosi tytuł »Pannonica«”. Kobiety, której zadedykował kompozycję, nie sposób było nie zauważyć. Na oparciu jej krzesła wisiało palto w leopardzie cętki. Przed nią stał na stoliku zdobiony imbryk. Ale to nie popołudniowa herbatka była wewnątrz, lecz szkocka whisky. Kobieta trzymała w ręku długą czarną fifkę, wokół której leniwie wiła się wstążka dymu, jakby w rytm rozbrzmiewającej melodii. Trudno znaleźć kogoś, kto pasowałby do tego miejsca mniej niż ona. Urodziła się w Londynie. Wyszła za barona. Jeździła bentleyem lub rolls-royce’em. I była jedyną białą w klubie. W Nowym Jorku zamieszkała na stałe w połowie lat 50. jako dojrzała już kobieta. Stanęła u boku czarnych jazzmanów, walczących przeciw rasowym uprzedzeniom. Zamieniła towarzystwo koronowanych głów na środowisko utalentowanych outsiderów. Muzycy odwdzięczali jej się tym, co potrafili najlepiej. Na jej cześć Horace Silver skomponował „Nica’s Dream”, Kenny Dorham – „Tonica”, a Barry Harris  – „Inca and Nicaragua”. To tylko trzy z 24 utworów, zadedykowanych niezwykłej arystokratce. Białej damie nowojorskiej bohemy i czarnej owcy swojego rodu. Według Rothschildów bowiem, szanujący się człowiek powinien zaistnieć w papierach tylko dwa razy w ciągu swojego życia: kiedy przychodzi na świat i kiedy z niego odchodzi. Pannonice Rothschild de Koenigswarter zdecydowanie się to nie udało.

Z KLANU ROTHSCHILDÓW

Wspólne życie Niki i Jules’a zakłóciły ekspansywne plany Hitlera. Gdy III Rzesza zaatakowała Francję, baron został wezwany na front. Nica uciekła z trójką dzieci z zabytkowej francuskiej rezydencji do Londynu. Zdążyły na ostatni pociąg, wyjeżdżający z Paryża. Decyzja ta prawdopodobnie uchroniła je przed najgorszym. Matka Jules’a, która nie chciała uciekać, zmarła w Auschwitz.

WOJNY PANNONIKI

 

„Francja przegrała bitwę, ale Francja nie przegrała wojny”. Wysłuchawszy tych słów gen. de Gaulle’a, Jules zwerbował na południu Francji ponad setkę ludzi do antyhitlerowskiego ruchu oporu. Pannonica nie mogła usiedzieć na miejscu. Kiedy jej mąż został wysłany do Afryki, zostawiła dzieci pod opieką rodziny Guggenheimów i dołączyła do Jules’a w Brazzaville. Została szeregowcem wojsk francuskich, pracowała jako kierowca karetki. Przeszła malarię. Po wojnie awansowała na porucznika. Kiedy w 1945 r. cały świat celebrował zakończenie wojennego koszmaru, związek Koenigswarterów przeżywał ciężkie chwile. Pannonica miała dość małżeńskiej rutyny. Wojna pozwoliła kobietom poczuć smak równości i wolności. Pokój miał oznaczać powrót do starych społecznych podziałów. Notabene, bolało to także czarnych mieszkańców Ameryki, dyskryminowanych w kraju, za który przecież walczyli. Zapewne to podobne poczucie krzywdy miało w przyszłości połączyć Pannonikę z czarnymi nowojorczykami.

Tymczasem Jules objął funkcję ambasadora – najpierw w Norwegii, a potem w Meksyku. Pannonica ponownie ugrzęzła, tym razem w szponach dyplomatycznej etykiety. Obsesyjnie szukała pretekstów do wizyt w Nowym Jorku. W końcu nadszedł rok 1951 i pierwszy skandal baronowej. Po drodze na nowojorskie lotnisko Pannonica zrobiła sobie krótki przystanek. Do odlotu do Meksyku zostało jej jeszcze trochę czasu, więc postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela Teddy’ego Wilsona. To u niego słuchała przy szklaneczce whisky jazzowych płyt, które znajomy sumiennie dla niej zbierał i przechowywał. „Znasz utwór »Round Midnight«?” – zapytał ją Teddy. – „Nie puszczę cię, zanim go nie posłuchasz”. Pannonica wysłuchała „Round Midnight”. I to dwadzieścia razy pod rząd. „Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś podobnego. Czułam, że przynależę tam, gdzie powstała ta muzyka” – wspominała po latach. „Wiedziałam, że było to coś, w co powinnam się w jakiś sposób zaangażować. Niedługo potem zmieniłam całe swoje życie” – podkreślała. Spóźniła się na samolot i nigdy nie wróciła do Meksyku. Odejście od Jules’a wytłumaczyła jego złym gustem muzycznym. Ale wybierając jazz zamiast męża i piątki pociech, musiała stawić czoła bolesnym konsekwencjom. W tych czasach opieka nad dziećmi nie była automatycznie przyznawana kobietom, a do 1969 r. nie dostawały nawet alimentów. Mimo to wyprowadziła się do Nowego Jorku z postanowieniem, że musi poznać kompozytora „Round Midnight” (czyli „Około północy”) – Theloniousa Monka.

NIECH ŻYJE BAL

Był rok 1958. Pannonica wiozła dwóch czarnoskórych muzyków na koncert w Baltimore. Kiedy zatrzymali się w przydrożnym motelu, by napić się wody, recepcjonista zadzwonił na policję. Każdy Afroamerykanin, podróżujący z białą kobietą, mógł wówczas spodziewać się kłopotów. Jeden z przyjaciół Pannoniki nie chciał wysiąść z samochodu. Policjanci zaczęli bić go pałką po rękach. W samochodowym schowku znaleźli marihuanę. Gdyby właściciel przyznał się, że narkotyk należy do niego, straciłby licencję na granie w klubach jazzowych. Nica wzięła więc winę na siebie. Thelonious Monk będzie jej za to wdzięczny do końca życia. Aby go poznać, musiała czekać dwa lata. Przez ten czas kontrowersyjny pianista nie występował w nowojorskich klubach właśnie przez swoje kłopoty z narkotykami. Kiedy w 1954 r. doszły Pannonikę słuchy, że autor jej ukochanego „Round Midnight” ma zagrać koncert w Paryżu, błyskawicznie tam poleciała. „Spędziliśmy razem cały tydzień. To był jeden wielki bal” – wspominała początki ich niezwykłej znajomości. Pochodzący z farmy na południu USA Theo i arystokratka Nica stali się nierozłączni. Wielki czarnoskóry mężczyzna, bezustannie mamroczący pod nosem, i biała kobieta w futrze, z butelką Chivas Regal w ręku, przez trzydzieści lat stanowili nieodłączny element nowojorskiego pejzażu. Plotki krążyły wokół nich niczym natrętne muchy. Czy był to burzliwy romans czy przyjaźń, wiedzieli tylko oni sami. Nica pierwsza poznała się na talencie Monka jako kompozytora. Konsekwentnie była jego menedżerką, powierniczką i pocieszycielką. Wspierała go finansowo, dbała o jego zdrowie i wyciągała z tarapatów. Jak z marihuaną w aucie. Oczyściła wtedy Monka, ale sama spędziła kilka upiornych nocy w więzieniu. Co dostawała w zamian? Monk wprowadził Nikę w świat jazzu. Pisał dla niej piosenki. Dał bezcenne poczucie życiowego sensu. I to ją, a nie swoją żonę Nellie, trzymał pod rękę na branżowych przyjęciach.

ANIOŁ STRÓŻ I KOCIA MAMA

Manhattan, tuż przed świtem. Na czerwonym świetle obok prowadzonego przez Nikę „Bebop Bentleya” (znanego w całym mieście) zatrzymał się sportowy samochód. Kierowca dał Nice znak, żeby otworzyła okno. Potem zwrócił jej uwagę: „Powinna się pani wstydzić. Ma pani rzadki i piękny samochód, ale traktuje go pani w karygodny sposób”. Znana z ostrej jazdy i ciętego języka Pannonica nie owijała w bawełnę. „Odpierdol się!” – krzyknęła i ruszyła z piskiem opon. W czasach gdy Martin Luther King stawiał pierwsze kroki w walce o równouprawnienie czarnoskórych Amerykanów, także Nowy Jork nie uniknął zalewającej kraj fali nietolerancji. Prawo zabraniało międzyrasowych małżeństw. Biali i czarni zmuszeni byli do korzystania z oddzielnych szkół, toalet, pociągów, restauracji, a nawet parkowych ławek.

Pannonica zachowywała się jednak tak, jakby o segregacji rasowej nigdy nie słyszała. W latach 50. sam widok białej kobiety z czarnym mężczyzną wywoływał skandal. Nica tymczasem ostentacyjnie woziła Milesa Davisa po Piątej Alei. Gościła w hotelu Stanhope na Manhattanie czarnych muzyków. Dizzy Gillespie, Ornette Coleman czy John Coltrane znajdowali tam schronienie o każdej porze. Gospodyni opłacała ich pobyt, wykupywała oddane w zastaw instrumenty, robiła zakupy, woziła rolls-royce’em na koncerty. Ale w 1955 r. w jej apartamencie doszło do tragedii. Bez grosza przy duszy, wyniszczony alkoholem i narkotykami, saksofonista Charlie Parker zmarł na kanapie Pannoniki. Baronowa jazzu trafiła na czołówki gazet. Całkiem wbrew mottu rodziny. „Bird [pseudonim Parkera – przyp. red.] w alkowie baronowej”, „Król jazzu umiera w mieszkaniu dziedziczki” – prasowe nagłówki przyprawiały Rothschildów o drgawki. Jules zażądał od Niki formalnego rozwodu, zaś dyrekcja Stanhope natychmiastowego opuszczenia hotelu. Wtedy Monk namówił Pannonikę do kupna dwupiętrowej willi w New Jersey, z zapierającym dech widokiem na Manhattan.

„Koci dom” (Cathouse) zasłynie dzięki całonocnym jam sessions z udziałem „kotów”, jak zwykła nazywać jazzmanów Pannonica. Ale nazwa domu miała też znaczenie dosłowne. Faktycznie żyła w nim armia kotów, podobno ponad trzysta.  W „Kocim domu” ujawniło się artystyczne zacięcie baronowej. To tam Pannonica projektowała okładki do płyt, pisała notki o muzykach i tworzyła obrazy, malowane szkocką whisky i perfumami. To także w „Kocim domu” Pannonica wypytywała jazzmanów o ich największe marzenia. Uwieczniła ich na fotografiach i marzyła o wydaniu albumu, ilustrującego to jedyne w swoim rodzaju środowisko. Niestety, w kolejnych wydawnictwach powtarzano jej, że „nie ma rynku na jazz”.

OKOŁO PÓŁNOCY

 

„Zdawała sobie sprawę, że jazz potrzebuje pomocy. A szczególnie, że to my jej potrzebujemy” – mówił o niej Sonny Rollins. – Z baronową mogliśmy wchodzić do zakazanych dla nas miejsc i czuć się jak ludzie. Była niezwykle odważną kobietą”. Ale nie ominęła jej i krytyka. Krążyły plotki, że kupowała muzykom narkotyki. Wytykano, że porzuciła rodzinę. Ale nikt nie odmawiał jej oddania Theloniousowi. Ataki krytyków, uzależnienie i pogłębiające się tendencje schizofreniczne zmusiły go do wycofania się ze sceny. Zmarł w domu Pannoniki w 1982 r. Ona odeszła 6 lat później, podczas operacji serca. Miała 75 lat. Jej zbiór ok. 300 unikatowych wywiadów „Les Musiciens de jazz et leur trois voeux” wydano prawie dwadzieścia lat po śmierci Pannoniki. Książka – w której Wes Montgomery marzy, że na świecie znikła dyskryminacja, a Miles Davis wyznaje, że chciałby być biały – stała się świadectwem epoki i odniosła wielki sukces we Francji. Sama Pannonica swoje najbardziej osobiste życzenie wypowiedziała tuż po śmierci Monka: „Chcę, aby moje prochy rozsypano nad rzeką Hudson – wieczorem, około północy. Tak, powiedziałam »około północy« i myślę, że wszyscy wiecie dlaczego”.