“Czy Pan wie, kim ja jestem? Jestem lekarką. Proszę to natychmiast załatwić” [FELIETON]

Byłam niedawno świadkiem takiej rozmowy u mechanika samochodowego. Stałam obok, połykałam kawę, którą piłam siedząc w poczekalni, grzecznie czekając na swoją kolej. A, że jestem „tylko psychologiem” to szykowało się długie czekanie. Dalej nie wiem, co miało wspólnego wspomnienie tej pani o wykonywanym zawodzie lekarza względem wymiany opon, choć w sumie trochę wiem, bo teoretycznie to przecież logiczne, że TAKI argument powinien drastycznie przyspieszyć sprawę.
“Czy Pan wie, kim ja jestem? Jestem lekarką. Proszę to natychmiast załatwić” [FELIETON]

Rety. Jakoś to wspomnienie dudni mi w uszach. Bo to czasem wpadamy w taką pułapkę, że kiedy czujemy w sobie jakieś deficyty albo tak globalnie o sobie za dużo dobrego nie myślimy, to zamiast się z tym zmierzyć, owijamy się bąbelkową zbrojną folią zawodowej roli mając nadzieję, że ta znakomicie ukryje dziury i rany w naszej duszy. Co więcej nie tylko przykryje, co ma przykryć, ale wyeksponuje metkę “jestem ważna i zajebista”. To z tego powodu ubieramy się szczelnie w tożsamości zawodowe, wiek, status, stanowisko a nawet kolor włosów i skóry mając nadzieję, że to zatuszuje dziury w poczuciu własnej wartości i wystarczy by zbudować respekt po drugiej stronie. 

Tyle tylko, że to po pierwsze słabe a po drugie mało skuteczne, bo osoba zafoliowana np. w zawód prawnika i dowodząca firmą obsługującą klientów z całego świata na transakcje warte miliony miliardów (i jeszcze nawet więcej milionów tych miliardów PLNów), dalej wieczorami śniąc bezsenną nocą, będzie boksowała się z myślami: A co jeśli oni wreszcie odkryją, że ja się jednak do tego nie nadaję? Że jednak nie jestem tak dobry? A co jeśli ja nie jestem na właściwym miejscu? A co jeśli ja jednak nie jestem taka dobra, za jaką oni mnie mają?

Tytuły, hierarchie, pensje nas z tego powątpiewania nie wyzwolą. Możemy je tłumić, gasić, gnieść na wszystkie sposoby ale one prędzej czy później dadzą znać o sobie. Nie wiem, czy można pokusić się o zależność przyczynowo skutkową ale jakoś mam taką hipotezę, że im bardziej rozdmuchane ego, tym mniej powietrza ma dusza. Wtedy ta dusza taka trochę niedotleniona, dziurawa, obolała, pokiereszowana. Wegetuje.

Więc, kiedy słyszę takie rozmowy albo poznaję osoby, które mówią jak bardzo są ważne, ważne i takie wręcz bardzo ważne, to mam ochotę je przytulić i powiedzieć, że już nie trzeba tak się nadmuchiwać, że już można puścić. Już można być sobą.

Lekarze, prawnicy, nauczyciele, księża, dyrektorzy, architekci, inżynierowie – jest wiele zawodów, których używamy, żeby zasypać wewnętrzne dołki. Ale to działa tylko na chwilę, bo żaden tytuł, gabinet, statut, samochód, willa, podróż ani nawet złoto i srebro przekładane diamentami nie zasklepi dziury, którą może uleczyć jedynie samoakceptacja. Tylko życzliwość, miłość i czułość wobec samego siebie jest w stanie dać znam siłę, żeby zrzucić tę zbroję.  Kurka no i to dopiero jest odwaga przyznać się do tego i ściągać taką przyssaną foliową zbroję nie tylko z serca ale i z zawodu.

Puuuuuhhh! (odgłos przebijanego bąbelka na folii)