Dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci wierzyły w św. Mikołaja? I czy lepiej mówić im prawdę?

Część rodziców próbuje użyć prezentów jako nagrody, a rózgi – jako straszaka. Lepiej jednak zadbać o to, by dziecko cieszyło się ze świąt i rozwijało swoją wyobraźnię.
Dlaczego dorośli chcą, żeby dzieci wierzyły w św. Mikołaja? I czy lepiej mówić im prawdę?

Nagle mocne stukanie do drzwi. Stoimy stłoczeni w korytarzu, przede mną moi kilkuletni siostrzeńcy. Drzwi skrzypią i do domu wchodzi ON: w czerwonym płaszczu, z długą białą brodą i worem przerzuconym przez ramię. Uśmiecha się spod wąsa i zmierza w stronę dużego pokoju, w którym chwilę wcześniej dzieliliśmy się opłatkiem. Kiedy znika za rogiem, słyszę, jak czteroletnia Ola szepcze do swojego o rok młodszego braciszka: „To jest dziadek, tylko nie mów mamie”.

Dorośli bardzo się przejmują świętym Mikołajem. Jedni wkładają wiele wysiłku, aby stworzyć iluzję, że on istnieje, inni zastanawiają się, kiedy uświadomić dzieciom, że to jednak nieprawda, a jeszcze inni zamartwiają się, jakie skutki dla psychiki dziecka będzie miała cała ta historia. No i są też ci, którzy w laboratoriach za pomocą eksperymentów psychologicznych postanowili sprawdzić, o co z tym Mikołajem chodzi.

Nie należy wykorzystywać świątecznych prezentów jako nagród dla dzieci

Wielu rodziców chętnie wykorzystuje św. Mikołaja do egzekwowania posłuszeństwa u dzieci. Zdaniem Małgorzaty Stańczyk, psycholożki i propagatorki rodzicielstwa bliskości, to nie jest dobry pomysł. Przede wszystkim dlatego, że obiecywanie podarków od św. Mikołaja, które są uzależnione od tego, czy dziecko dobrze się zachowuje, jakie ma oceny albo czy wypełnia obowiązki, jest rodzajem warunkowej akceptacji.

 

– Daje dziecku przekaz: jesteś akceptowany, jeśli spełniasz nasze oczekiwania. Jeśli nie wyrabiasz się w oczekiwaniach, nie masz co liczyć na to, że twoim udziałem będzie wspólna radość i świętowanie – tłumaczy Stańczyk, prywatnie mama trojga dzieci. – Tracimy też w ten sposób możliwość pokazania dziecku kategorii daru, rozumianego jako bezinteresowne i bezwarunkowe ofiarowania komuś czegoś tylko dlatego, że jest dla nas ważny – dodaje.

Małgorzata Stańczyk podkreśla też, że wchodzimy w ten sposób w ekonomię kar i nagród. – Koncentruje się ona na materialnej stronie obdarowania i rzadko się rodzicom opłaca. Nasz mózg działa w ten sposób, że aby motywowały go nagrody, bodziec nagradzający musi mieć coraz większą wartość. Pamiętam słowa rodziców, którzy próbowali takiej motywacji w nauce czytania u syna: „musimy chyba poszukać innego sposobu, bo zanim on się nauczy czytać, zbankrutujemy” – opowiada psycholożka.

Oczywiście nie wszyscy rodzice podtrzymują Mikołajową fikcję, żeby stworzyć atrakcyjniejszą wersję kija i marchewki. Wielu ma z dzieciństwa piękne wspomnienia i chce pozwolić swoim dzieciom zanurzyć się w świecie fantazji, w którym kiedyś sami bywali gośćmi. Czy magia jest zatem przede wszystkim dla dorosłych?

Czy łatwo jest uwierzyć w nieistniejącą postać, taką jak św. Mikołaj?

Psychologowie rozwojowi podkreślają, że dzieci są silnie nastawione na to, by ufać dorosłym. Niektórzy widzą w tym nawet korzyści ewolucyjne: w końcu gdyby dzieci nie wierzyły rodzicom, że tygrysy szablozębne albo krokodyle są groźne i należy trzymać się od nich z daleka, toby nie przeżyły.

Badania przeprowadzone przez Jacqueline Woolley z Uniwersytetu Michigan pokazują jednak bardziej krytyczną stronę dziecięcej umysłowości. Jej zdaniem dzieci są raczej jak naukowcy: racjonalne i skłonne do testowania hipotez, nawet jeśli wydają się one mało prawdopodobne.

Woolley i jej koledzy opowiadali dzieciom o surnitach, dość tajemniczych zwierzętach. Jedne usłyszały, że łapią je smoki, inne – że wykorzystują je naukowcy. Już czterolatki były bardziej skłonne uwierzyć w istnienie surnitów, gdy dowiadywały się o nich w kontekście naukowym, a nie bajkowym. Z kolei w istnienie ryb tak wielkich jak samochody wierzyły chętniej, gdy przekonywał je do tego pracownik zoo, niż gdy robił to kucharz.

Dlaczego więc dają się nabrać na Mikołaja? Przypomina on trochę Cukierkową Czarownicę, o której Woolley opowiadała dzieciom w wieku od trzech do siedmiu lat, odwiedzając je w szkołach i przedszkolach. Mówiła, że Czarownica ma moc zamieniania odłożonych po Halloween słodyczy na zabawki. Pokazywała nawet jej zdjęcie.

Uprzedzała również, że żeby doszło do zamiany, rodzice muszą wcześniej zadzwonić do Czarownicy. Większość dzieci uwierzyła w jej istnienie. Niektóre wierzyły w nią nadal, gdy naukowcy odwiedzili je ponownie po roku. Gdzie tu krytycyzm?

Badacze musieli włożyć sporo wysiłku, by przekonać dzieci do swojej teorii o Cukierkowej Czarownicy. Zadbali o odpowiedni kontekst, mieli też dowody rzeczowe w postaci zdjęć i numeru telefonu. Przyznajmy uczciwie, wielu dorosłych wierzy, że światem rządzą reptilianie, opierając się na znacznie wątlejszych podstawach.

Czy mówić dzieciom prawdę o św. Mikołaju?

Kluczem do wiarygodności świętego Mikołaja wydaje się to, że jest on częścią rytuału, w którego trwanie i odtwarzanie wkładamy wiele energii. Na adres Mikołaja w Finlandii (Tähtikuja 1, 96930 Rovaniemi, Finland) przychodzi co roku około 0,5 mln listów z całego świata. Jeszcze więcej trafia zapewne do „mikołajowych biur krajowych i regionalnych”. A to przecież zaledwie niewielka część rytuału.

Psycholog Rohan Kapitány i jego koledzy poprosili dzieci w wieku od 2 do 11 lat, aby oceniły realność różnych postaci w skali od 0 do 9. Na szczycie drabiny prawdziwych istot znalazły się dinozaury, na dole – fikcyjni bohaterowie, m.in. Elsa z „Krainy Lodu”. Mikołaj i Wróżka Zębuszka byli na drugim miejscu, wyprzedzając kosmitów, których istnienia nie da się przecież wykluczyć.

Umacniać w dzieciach wiarę w świętego Mikołaja czy nie opowiadać im nieprawdziwych historii? – Jestem zwolenniczką mówienia prawdy od początku. Jeśli małym dzieciom opowiemy, że to tylko taka tradycja, że czekamy na świętego Mikołaja, one i tak wejdą w tę grę. Nawet gdy są już starsze, nadal je to ekscytuje i cieszy – mówi Małgorzata Stańczyk.

Jacqueline Woolley dla odmiany zachęca do podtrzymywania wiary w Mikołaja. I to nie dlatego, że bogatsza fantazja łączy się z wyższymi umiejętnościami społecznymi (nie wiadomo, co z czego wynika), ale z powodu korzyści, jakie mogą wyniknąć z tego, że dziecko samo spróbuje odkryć, jak to jest z tym Mikołajem, choćby zastawiając na niego pułapkę. A takie odkrycie może się stać źródłem siły i satysfakcji.

No i chyba wszyscy (albo prawie wszyscy) przyznają, że Mikołaj przynosi mnóstwo radości. I dzieciom, i dorosłym.