Kosmos przypomina dziś wczesny internet. Kiedy globalne koncerny go zdominują?

W teorii – do wszystkich mieszkańców Ziemi. W praktyce jednak reguły wciąż ustalają najsilniejsze państwa i wywodzące się z nich koncerny

Kosmos przypomina dziś wczesny internet. Przez wiele lat do stęp do niego miały tylko agencje rządowe i naukowcy, teraz otwiera się na biznes. Musimy– pilnować, by działo się to w sposób odpowiedzialny i z pożytkiem dla całej ludzkości – uważa prof. Joi Ito, były szef słynnego Media Lab na amerykańskim Massachusetts Institute of Technology. Jego zdaniem w planowaniu eksploracji kosmosu powinni brać udział specjaliści z różnych dziedzin, w tym także humanistycznych czy artystycznych. – Na naszych oczach kosmos zmienia się w antropokosmos, kształtowany przez człowieka. Ten proces powinien być jak najbardziej demokratyczny – uważa uczony. Choć wizja zdominowania przestrzeni kosmicznej przez Homo sapiens wydaje się nadal bardzo odległa, rozpoczęcie dyskusji na ten temat przez prof. Ito jest całkiem uzasadnione. Już dziś pojawiają się problemy z uregulowaniem tego, co dzieje się na orbicie okołoziemskiej. Wynikają one m.in. z przestarzałego prawa.

WSPÓLNA PRZESTRZEŃ

Obowiązujący do dziś „Układ o zasadach działalności państw w zakresie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej łącznie z Księżycem i innymi ciałami niebieskimi”, zwany w skrócie Traktatem o przestrzeni kosmicznej, powstał w 1967 r. Polska jest – obok USA i Rosji – jednym z jego 132 sygnatariuszy. Na mocy tego układu przestrzeń kosmiczna jest dobrem wspólnym całej ludzkości. W kosmosie nie można umieszczać broni masowego rażenia ani wojsk, testować broni czy budować fortyfikacji (czyli baza wojskowa na Księżycu odpada). Traktat zabrania też traktowania powierzchni innych ciał niebieskich jako terytorium jakiegokolwiek państwa. Jednocześnie nakłada obowiązek pilnowania pojazdów kosmicznych. Np. jeśli amerykańska rakieta wyrządzi jakieś szkody, odpowiada za nie rząd USA.

Już dziś widać jednak, że to nie wystarcza. Przykładem może być głośna niedawno sprawa rosyjskiej firmy StartRocket, która chce wyświetlać na nocnym niebie reklamy, używając do tego konstelacji niewielkich satelitów. Pomysł wzbudził oburzenie, ale nie jest wcale nowy. W USA planowano takie działania już pod koniec XX wieku. Były na tyle konkretne, że w 1993 r. amerykańskie władze formalnie zakazały „wyświetlania” reklam na niebie za pomocą statków kosmicznych.

DOKĄD SIĘGA GRANICA PAŃSTWA?

W kosmosie obowiązują podobne zasady jak na morzu czy w powietrzu. Pokład statku kosmicznego jest uznawany za terytorium kraju, z którego on pochodzi, a więc obowiązują na nim lokalne, ziemskie przepisy. W efekcie amerykańskie satelity nie mogą wyświetlać reklam, ale rosyjskim nikt tego nie zabroni. Wystarczy, że znajdują się nad tzw. linią Kármána, czyli na wysokości ponad 100 km. Większość państw uznaje, że właśnie w tym miejscu zaczyna się kosmos. Nie jest to jednak do końca oczywiste, czego dowodzi spór o tzw. orbitę geostacjonarną.

Umieszczony na niej satelita stale „wisi” nad jednym punktem naszej planety, co jest bardzo ważne np. dla firm telekomunikacyjnych. Taka orbita jest tylko jedna – przebiega nad równikiem Ziemi – i można umieścić na niej najwyżej ok. 2000 pojazdów kosmicznych takich jak satelity. Miejsca na niej przydziela Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (Polska też ma tam swój kawałek). Państwa położone wzdłuż równika próbowały uszczknąć kawałek tego tortu. W 1976 r. Brazylia, Kolumbia, Kongo, Ekwador, Indonezja, Kenia, Uganda i Zair podpisały w Bogocie deklarację uznającą fragmenty orbity geostacjonarnej leżące nad ich państwami za część ich terytoriów.

 

GEOGRAFIA PORTY KOSMICZNE – KTO MA KOSMODROM?

Własnymi rakietami dysponują dziś nie tylko supermocarstwa

Do tej pory tylko trzy kraje – Rosja, USA i Chiny – były w stanie wysłać ludzi w kosmos. One też mają najwięcej kosmodromów, czyli miejsc, z których można wystrzelić pojazdy kosmiczne. Jednak lista państw, które dysponują takimi możliwościami, jest większa. Własne porty kosmiczne, umożliwiające start rakiet i np. wynoszenie satelitów na orbitę, posiadają także Japonia, Francja (w Gujanie Francuskiej), Indie, Izrael, Iran, Korea Południowa, Korea Północna i Nowa Zelandia.

Innymi słowy, chciały przesunąć granicę wspólnej przestrzeni kosmicznej ze 100 km na 35 tys. km od powierzchni Ziemi. Sygnatariusze porozumienia liczyli na zyski z „wynajmowania” orbity, ale nic z tego nie wyszło – inne państwa nie uznają deklaracji bogotańskiej, a miejsca satelitom wciąż przydziela Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (notabene jest to najstarsza na świecie globalna organizacja międzynarodowa).

DZIKI ZACHÓD NA ASTEROIDZIE

Na eksploracji kosmosu już dziś można nieźle zarabiać. Najprostszym przykładem są satelity telekomunikacyjne zapewniające łączność między odległymi punktami na Ziemi. Branża telekomunikacyjna ma dzięki nim bardzo konkretne przychody. SpaceX należąca do Elona Muska dostarcza już na Międzynarodową Stację Kosmiczną ładunki dzięki rządowym kontraktom. Podobne usługi ma świadczyć niedługo Blue Origin, kierowana przez Jeffa Bezosa, szefa Amazon.com i jednego z najbogatszych ludzi na świecie. Virgin Galactic miliardera Richarda Bransona od lat zapowiada uruchomienie turystycznych lotów kosmicznych – na razie do linii Kármána i z powrotem. Ogromne pieniądze może przynieść pozaziemskie górnictwo. Coraz więcej gałęzi przemysłu wykorzystuje tzw. metale ziem rzadkich, które – jak sama nazwa wskazuje – trudno znaleźć na naszej planecie. Nic dziwnego, ponieważ powstały w kosmosie, a na Ziemię trafiły podczas bombardowania przez komety i planetoidy miliardy lat temu.

HISTORIA – CO TO JEST KOSMOS 4.0 ?

CZTERY FAZY EKSPLORACJI
Czy w niedalekiej przyszłości każdy obywatel będzie miał udział w kosmicznej aktywności naszej cywilizacji?

Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) podzieliła naszą dotychczasową aktywność w kosmosie na cztery fazy. Kosmos 1.0 to najdłuższy okres, obejmujący wszystkie obserwacje astronomiczne i prace teoretyczne nad lotami kosmicznymi. Faza 2.0 rozpoczęła się w 1957 r. od wystrzelenia pierwszego Sputnika przez Rosjan, a jej kulminacją był amerykański program Apollo i lądowanie na Księżycu 50 lat temu. W tym okresie eksploracja kosmosu była domeną dwóch supermocarstw i opierała się przede wszystkim na konkurencji. Faza 3.0 przesunęła akcenty na współpracę między państwami, a jej najlepszym przykładem jest Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS). Kosmos 4.0 według ESA ma być jeszcze bardziej demokratyczny – w planowaniu eksploracji przestrzeni pozaziemskiej mają wziąć udział nie tylko rządy i podległe im agencje kosmiczne, ale też firmy komercyjne, instytucje naukowe czy organizacje pozarządowe.

Teoretycznie wystarczy polecieć rakietą na takie ciało niebieskie, by uzyskać dostęp do ogromnych ilości neodymu, holmu, iterbu czy samaru. Te metale będą coraz bardziej
potrzebne m.in. do produkcji samochodów elektrycznych i ogniw fotowoltaicznych. Z kolei na Księżycu znajdują się bogate zasoby helu-3, który w przyszłości ma dostarczać nam ogromnych ilości energii dzięki fuzji termojądrowej.

Pytanie brzmi, do kogo należałyby wydobyte w ten sposób surowce? Traktat z 1967 r. nie przewidywał czegoś takiego. Dlatego w 1979 roku w ramach ONZ opracowano „Układ księżycowy”, który w teorii reguluje różne aspekty związane z eksploracją naszego naturalnego satelity. Na mocy tego dokumentu zasoby Księżyca są uznawane za wspólne dziedzictwo ludzkości, a państwa czy firmy, które by je eksploatowały, musiałyby dzielić się zyskami z całym światem. Niestety, układ podpisały tylko mniejsze państwa.

ASTRONAUTYKA CZYM JEST LINIA KÁRMÁNA- GDZIE ZACZYNA SIĘ PRZESTRZEŃ KOSMICZNA?

Atmosfera ziemska staje się coraz rzadsza i trudno wskazać ostrą granicę między nią a kosmosem

Odpowiedź na to pytanie próbował znaleźć m.in. amerykański inżynier Theodore von Kármán. W latach 60. ubiegłego stulecia obliczył, że na wysokości ok. 100 km siła nośna pochodząca od ziemskiej atmosfery jest na tyle mała, że samoloty nie mogłyby już tam latać (a dokładniej – mogłyby, ale z prędkością ponad 28 tys. km/godz., typową już dla
pojazdów kosmicznych). Dlatego umowną linię rozgraniczającą atmosferę ziemską od kosmosu nazwano linią Kármána. Większość państw i organizacji respektuje tę granicę.

Wyjątkiem jest np. marynarka wojenna USA, która uważa, że kosmos zaczyna się wcześniej – na wysokości 50 mil, czyli około 80 km. Na tej wysokości kończy się warstwa atmosfery zwana mezosferą, a zaczyna się termosfera.

 

Prawdziwe potęgi kosmicznego rynku – USA, Rosja, Francja i Wielka Brytania – nie przystąpiły do niego. Co więcej, Amerykanie w 2015 r. uznali, że ich firmy wykorzystujące
zasoby pozaziemskie mają prawo do czerpania z tego zysków na wyłączność (byle tylko płaciły podatki). Przypomina to trochę sytuację z kolonizacją Dzikiego Zachodu gorączką złota – kto pierwszy, ten lepszy.

MARS SPÓŁKA Z O.O.

Prywatyzacja może poważnie zaszkodzić idei demokratycznej eksploracji kosmosu. O ile bowiem wysłanie małego satelity na orbitę jest dziś w zasięgu możliwości nawet małych firm czy organizacji studenckich, to już dalekosiężne plany budowania kolonii pozaziemskich wymagają gigantycznego kapitału. Ten zaś rządzi się swoimi prawami. „Jeśli plany Elona Muska się spełnią, pierwsza kolonia na Marsie będzie sponsorowana przez prywatną firmę. Oznacza to, że w takiej kolonii będą respektowane prawa tej firmy, a priorytetem będzie zarabianie” – przewiduje w książce „Człowiek – istota kosmiczna” dr Grzegorz Brona, fizyk i były szef Polskiej Agencji Kosmicznej. „Trudno odmówić Muskowi pięknych idei, ale prędzej czy później pojawią się inwestorzy i zapytają o zwrot z zainwestowanego kapitału. Po 100 latach taka kolonia będzie liczyła tysiące, może miliony ludzi. Prywatna firma stanie się wówczas nowym bytem. Państwem w kosmosie”.

Do czego może być zdolne prywatne państwo nastawione na zysk? W książkach z cyklu „The Expanse” i serialu na nich opartym kosmiczne korporacje mają siły zbrojne i potrafią wywołać międzyplanetarną wojnę tylko po to, by zwiększyć przychody. Dlatego ściślejsze prawo regulujące działalność komercyjną w kosmosie jest potrzebne już dziś. Inaczej za kilkadziesiąt lat możemy mieć z kosmosem równie wielkie problemy, jakie dziś stwarza nam słabo kontrolowany przez przepisy internet.

Marcin Bójko – dziennikarz specjalizujący się w naukach ścisłych i nowych technologiach, z wykształcenia – matematyk
 

 

Więcej:korporacje