Gdybyśmy ruszyli razem z Hitlerem

Zbliża się nadzwyczaj interesujący czas, gdy archiwa zaczną ujawniać dokumenty zamknięte tam kilkadziesiąt lat temu. Największe tajemnice światowej polityki wyjdą na światło dzienne, odkrywając niezwykłe mechanizmy minionego wieku.

Na przykład za kilka lat Anglicy poznają nazwiska polityków, którzy w 1941 roku chcieli zawrzeć pokój z Hitlerem i zaprosili jego wysłannika Rudolfa Hessa do Szkocji, aby akt ten podpisać. Zapewne pociągnęłoby to za sobą zamach stanu i odsunięcie od władzy premiera Churchilla. Dłużej trzeba będzie czekać na ujawnienie protokołów z sekcji zwłok Heinricha Himmlera, który miał popełnić samobójstwo 23 maja 1945 roku. Efekt może być piorunujący, jeśli okaże się, że to nie szef SS skonał tego dnia, lecz jego sobowtór, a prawdziwy Himmler spokojnie dokończył życia w Ameryce Południowej lub Szwecji. Dziś można tylko podejrzewać, że tak było – rząd brytyjski utajnił te protokoły aż na lat sto! Dlaczego? To temat do spekulacji. W naszej historii też roi się od podobnych spraw, pozostających do dziś tajemnicą. Czy w końcu II wojny polscy żołnierze mogli ramię w ramię z żołnierzami Wehrmachtu wyruszyć do boju przeciw Armii Czerwonej? Owszem! Szokujące? Tak, ale są ślady, które wskazują, że projekt taki istniał i to zarówno po niemieckiej, jak i polskiej stronie! Na wiosnę 1944 roku w wielu meldunkach dowódcy Armii Krajowej wysyłanych do Londynu pojawiają się informacje o niemieckich podchodach. 31 maja tego roku dowódca AK melduje: „Wehrmacht i Gestapo nadal sondują możliwość współpracy antybolszewickiej z Polakami”. 26 czerwca nadchodzi inny meldunek: „Roniker (chodzi o hrabiego Adama Ronikera) zamierza wyjechać za zgodą Gestapo, na koszt Alfreda Potockiego, do Lizbony, aby z Rządem RP ułożyć modus vivendi kraju z Niemcami”.

To zrozumiałe, że wobec postępów Armii Czerwonej i ogromnych strat poniesionych na frontach rząd niemiecki szukał wszelkich możliwości wzmocnienia swoich sił, również proponując współpracę Polakom. Tyle że znacznie wcześniej taki pomysł powstał w łonie tajnej organizacji antyhitlerowskiej „Schwarze Kapelle”, kierowanej przez admirała Wilhelma Canarisa, szefa wywiadu i kontrwywiadu wojskowego Abwehry, choć bardzo niewiele na ten temat wiemy. Prawdopodobnie do tej gry zostali włączeni polscy agenci: Halina Szymańska, będąca od 1939 roku łączniczką między Canarisem i wywiadem brytyjskim (a może także rządem polskim), Helena Skarbek vel Christine Granville oraz Roman Czerniawski, który do historii przeszedł jako „Brutus”. Ten ostatni wsławił się wprowadzeniem Niemców w błąd co do lądowania aliantów w Normandii. Jednak jego właściwa misja została starannie ukryta. Czerniawski, oficer lotnictwa, po klęsce wrześniowej przedostał się do Francji. Tam, po wkroczeniu Niemców, założył organizację wywiadowczą „Interallie”.

Działała tak wspaniale, że w październiku 1941 roku przysłano po niego samolot, aby w Londynie z rąk generała Władysława Sikorskiego odebrał Order Virtuti Militari. Po powrocie do Francji został aresztowany w wyniku zdrady najbliższej współpracownicy i kochanki – Matyldy Carré. Mijały miesiące, a Czerniawskiego nie przesłuchiwano ani nie żądano, aby wyjawił tajemnice swojej organizacji. Aż w marcowy dzień 1942 roku do jego celi przyszedł Oscar Reile, szef paryskiego oddziału Abwehry. Zaproponował podjęcie współpracy, na co Czerniawski przystał. Został zwolniony i wyruszył do Hiszpanii. Czyżby Niemcy byli tak naiwni i wierzyli, że polski oficer będzie dla nich działał? Niby-zakładnikami miało być kilkudziesięciu dawnych uczestników siatki „Interallie”, ale Abwehra, organizacja profesjonalna i groźna, musiała mieć świadomość, że takich ludzi jak Czerniawski łatwo się nie przekabaci. Mogą zaś oni wyrządzić ogromne szkody, podejmując współpracę pozorną i przekazując spreparowane fałszywe informacje. Pułkownik Reile, doświadczony funkcjonariusz kontrwywiadu, zdawał się nie dostrzegać takiego niebezpieczeństwa i zgodę Czerniawskiego wziął za dobrą monetę. A ten już w Madrycie zrobił to, czego można było się spodziewać. W angielskiej ambasadzie ujawnił zamiary Abwehry, co Brytyjczycy natychmiast wykorzystali.

 

Czerniawski stał się nadzwyczaj skutecznym brytyjskim agentem, który przekazywał Niemcom fałszywe informacje na temat planów inwazji na kontynent. A Niemcy mu wierzyli, działali według jego zaleceń i dlatego przegrali w Normandii. Piękna bajka. W istocie Czerniawski po przyjeździe do Londynu został poddany długiemu i męczącemu śledztwu, prowadzonemu przez brytyjski kontrwywiad MI-5. Wyniki nie są znane. Zwolniony z więzienia, czy raczej ośrodka internowania, we wrześniu 1942 roku udał się do szefa polskiego wywiadu, pułkownika Stanisława Gano, urzędującego na piątym piętrze hotelu „Rubens”. Nie ma żadnych zapisów, jak potoczyła się pierwsza rozmowa. Zachowała się relacja z przebiegu drugiego spotkania. Czerniawski miał przedstawić swój projekt, który nazwał „Wielką Grą”. Gano, gdy się z tym projektem zapoznał, miał powiedzieć: „Teraz rozumiem, dlaczego pytał mnie pan, jak oceniam szanse wygrania wojny przez Niemcy i co wówczas zrobi nasz rząd. Wie pan, kapitanie, ryzykuje pan dużo. Dzisiaj jeszcze będę rozmawiać z generałem Sikorskim. Uważam jednak, że generał nawet się do tego nie dotknie”. Nie ma więc wątpliwości, jaki projekt Czerniawski przedstawił szefowi wywiadu. Cała ta sprawa, której szczególnego posmaku nadaje fakt, że Czerniawski był jednym z oficerów jawnie występujących przeciwko Sikorskiemu, zaginęła w mrokach historii. O ile bowiem Anglicy mają nadzieję na to, że kiedyś poznają największe tajemnice swoich dziejów, o tyle my takiej szansy nie mamy. W lipcu i sierpniu 1945 roku w placówce polskiego wywiadu w londyńskiej dzielnicy Hamstead Heath palono tajne akta tak intensywnie, że sąsiedzi skarżyli się na dym i popiół, unoszące się w powietrzu. Pułkownik Gano kazał niszczyć papiery, gdyż obawiał się, że różnymi drogami mogą trafić do Polski, co zagrażałoby życiu wielu agentów i informatorów wywiadu w Polsce i Związku Radzieckim. Inne dokumenty, które na mocy porozumienia rządów Polski i Wielkiej Brytanii przekazywano do archiwum brytyjskiego, podobno spłonęły w pożarze po wojnie lub zostały zagubione. Jakie to szczęście, że dzisiaj mamy urzędników, którzy na bieżąco publikują tajne dokumenty. Już nic nie zginie ani nie spłonie, a my wreszcie będziemy wszystko wiedzieć o naszej współczesności i historii.

Bogusław Wołoszański