Jeszcze 100 lat temu operacja oznaczała śmierć pacjenta. Chirurdzy w “czarnych fartuchach”

Jeszcze sto lat temu zabieg chirurgiczny zazwyczaj wiązał się z wysłaniem pacjenta do grobu szybciej, niż zrobiłaby to choroba. Tymczasem starożytni chirurdzy potrafili przeprowadzać skomplikowane operacje, o których nawet nie śmieli marzyć ich nowożytni koledzy po fachu przed XX wiekiem.

W grudniu 1809 r. lekarz z Kentucky Ephrim McDowell został wezwany do pani Jane Crawford. Chociaż oficjalna diagnoza brzmiała „przenoszona ciąża”, McDowell stwierdził wielką torbiel jajnika. W epoce sprzed znieczulenia i środków dezynfekujących kobiety z takimi schorzeniami pozostawiano samym sobie, co oznaczało powolną i bardzo bolesną śmierć. Pani Crawford błagała jednak o operację, twierdząc, że w ten sposób śmierć przynajmniej nadciągnie szybko.

Posunęła się do tego, że odbyła dwudniową, ponad 100-kilometrową konną podróż do domu doktora w Danville. Operacja odbyła się w dzień Bożego Narodzenia. Jedynym środkiem znieczulającym, jakim dysponował McDowell, były tabletki opium, które przynosiły tylko chwilową ulgę, otwarcie jamy brzusznej odbyło się więc „na żywca”.

Podczas trwającej 25 minut operacji pani Crawford przez cały czas pozostawała przytomna i śpiewała psalmy. McDowell wydobył guz ważący ponad 10 kg, zbyt wielki, aby wyjąć go z jamy brzusznej w jednym kawałku, oraz usunął jajniki. Pani Crawford ozdrowiała szybko, po 25 dniach była już w domu. Żyła potem jeszcze przez 32 lata. Była to pierwsza udana operacja usunięcia jajników. Wcześniej podjęcie takiej decyzji równało się wyrokowi śmierci.

Starożytne operacje

Kiedy w ubiegłym roku archeolodzy znaleźli na Saharze czaszki trzech mężczyzn sprzed 2 tys. lat, którzy nie tylko poddali się zabiegowi trepanacji, ale też bezinfekcyjnie go przeżyli, nie wywołało to zdziwienia. Kilka tysięcy lat temu trepanacja była nieomal standardowym zabiegiem leczniczym.

Najstarsze przykłady trepanowanych czaszek znane są z Maroka sprzed 13 tys. lat, a w Europie za najstarszą trepanowaną czaszkę uważa się okaz z Ensisheim w Alzacji, z ok. 5 tys. lat p.n.e. Mężczyzna, do którego należała, poddał się aż dwóm operacjom: w przedniej części czaszki miał zagojony otwór średnicy ponad 6 cm średnicy, a drugi, zagojony tylko częściowo, wielkości prawie 10 cm. Umiejętność trepanowania była również znana w Nowym Świecie. Tylko nieliczne inkaskie czaszki noszą ślady infekcji pooperacyjnej; inkascy chirurdzy z wielką precyzją omijali naczynia krwionośne oraz znajdującą się tuż pod powierzchnią czaszki oponę twardą mózgowia, jedną z trzech opon chroniących mózg.

Również z 5. tysiąclecia p.n.e., z neolitycznego stanowiska Buthiers-Boulancourt na południe od Paryża, pochodzi najstarszy w Europie znany przypadek amputacji kończyny, którą to amputację pacjent nie tylko przeżył, ale też po niej kompletnie wyzdrowiał. W szkielecie mężczyzny archeolodzy stwierdzili brak kości lewego przedramienia i dłoni. Ślady zabliźniania tkanki dowodzą, że pacjent żył kilkanaście miesięcy, a może nawet lat po operacji. Porównanie wielkości i grubości prawej i lewej kości ramiennej pokazało, że lewa ręka po operacji była ruchoma, nie doszło też do atrofii ani zwapnienia. Znane są też dwa inne przykłady neolitycznych amputacji kończyn: z niemieckiej miejscowości Sondershausen i z czeskich Vedrovic.

Starożytni lekarze potrafili przeprowadzać operacje uważane nawet dziś za skomplikowane. Rzymski encyklopedysta z I w. p.n.e. Aulus Korneliusz Celsus w swoim traktacie „De medicina” opisał litotrypsję, czyli kruszenie kamieni nerkowych i moczowodowych. Chirurg używał narzędzia podobnego do żelaznego dłuta; jeden koniec przykładał do znajdującego się wciąż w pęcherzu kamienia, a w drugi uderzał delikatnie młotkiem.

 

Ok. 600 r. p.n.e. chirurdzy z Indii doprowadzili do perfekcji technikę rekonstrukcji nosa. Na ich usługi było wielkie zapotrzebowanie; w Indiach ucięciem nosa lub genitaliów karano małżeńską niewierność. Chirurg odcinał najpierw z czoła lub policzka zeszpeconej osoby płat skóry w kształcie liścia, dbając o zachowanie połączenia z resztą skóry twarzy. Płat nasuwano na kość nosową, skręcając go, aby naskórek znajdował się na wierzchu, i mocowano za pomocą szwów. W miejscu gdzie miały znajdować się nozdrza, chirurg umieszczał dwie wypolerowane drewniane rurki, które ułatwiały pacjentowi oddychanie. Ta rewolucyjna, jak na owe czasy, metoda oparta była na doskonałej znajomości funkcjonowania układu krwionośnego.

Rekonstrukcje nosa, uszu i warg wykonywano w Europie nawet jeszcze po upadku cesarstwa rzymskiego. W VIII w. n.e. operację przeszedł prawdopodobnie bizantyński cesarz Justynian II, zwany Rhinometus: „ten, któremu obcięto nos”; Justynian został oszpecony podczas rebelii Leontiosa, która na kilka lat pozbawiła go tronu.

Zapomniana sztuka

Wieki Ciemne, które nastały po upadku cesarstwa rzymskiego, spowodowały, że częściowo zapomniano wiedzę chirurgiczną. W XIII wieku papież Innocenty III zabronił dokonywania wszelkich operacji jako niezgodnych z wolą Bożą. Jeszcze w wieku XIX lekarze wystrzegali się jak mogli przeprowadzania trepanacji czaszki, ponieważ śmiertelność pacjentów sięgała prawie 100 proc. Spośród pacjentów inkaskich trepanatorów przeżywało 90 proc. Jednym z największych niebezpieczeństw podczas amputacji jest niekontrolowany upływ krwi.

W starożytnej Grecji i Rzymie lekarze podczas amputacji stosowali opaski uciskowe zakładane na kończyny powyżej amputowanego miejsca, a następnie zszywali naczynia krwionośne. Ta technika uległa w średniowieczu zapomnieniu; ówcześni cyrulicy tamowali upływ krwi za pomocą kauteryzacji – przypalania naczyń krwionośnych rozgrzanym metalowym narzędziem lub zanurzania kikuta we wrzącym oleju.

Dopiero w połowie XVI w. francuski chirurg wojskowy Ambroży Paré powtórnieodkrył technikę zszywania naczyń krwionośnych. Zastosował do tego swój wynalazek zwany „bec de corbin” (dziób wrony), prototyp używanych dzisiaj kleszczy hemostatycznych, którymi zaciska się naczynia krwionośne podczas operacji.

Zaobserwował też, że rany pooperacyjne goją się szybciej posmarowane mieszaniną żółtka jaja, olejku różanego i terpentyny niż po dezynfekcji wrzącym olejem, nie wspominając o mniejszej śmiertelności pacjentów na skutek szoku po takim zabiegu. W 1674 r. europejscy chirurdzy odkryli na nowo działanie opaski uciskowej, a pół wieku później Francuz Jean Louis Petit skonstruował urządzenie ze śrubą, której dokręcanie ściskało kończynę. Tego typu wynalazki dawały chirurgom czas potrzebny na staranne zszycie wszystkich naczyń krwionośnych. Powszechne zastosowanie w XIV w. w Europie prochu strzelniczego spowodowało, że felczerzy musieli amputować wiele oderwanych lub uszkodzonych kończyn.

Jeszcze więcej materiału do eksperymentów dostarczyły chirurgom wojny dziewiętnastowieczne. Chirurg Napoleona Dominique Jean Larrey jako pierwszy dokonał w 1803 roku udanej amputacji biodra. Podczas amerykańskiej wojny secesyjnej w latach 1861–1865 wykonano, jak szacują historycy, ok. 50 tysięcy amputacji. Rannych usypiano chloroformem, szybko zakładano opaskę uciskową i ostrym skalpelem odcinano skórę i mięśnie, a następnie odpiłowywano kość. Amputowane kończyny wyrzucano na piętrzące się wszędzie stosy.

 

Jeszcze w drugiej połowie XIX w. za śmiertelnie niebezpieczne uchodziło nawet cesarskie cięcie. Kobiety o zwężonej miednicy skazane były na celibat, ponieważ jasne było, że umrą przy próbie wydania na świat pierwszego dziecka: albo w bólach porodowych, albo podczas przecięcia powłok brzusznych. Lekarze decydowali się na ten zabieg tylko dlatego, że czasami udawało się uratować dziecko. Wysoka śmiertelność wiązała się przede wszystkim z wewnętrznym krwotokiem: chirurdzy wierzyli, że nie ma potrzeby zaszywania macicy po zabiegu, bo zamknie się ona sama na skutek skurczu mięśni. Dopiero w 1876 r. Włoch Eduardo Porro zdecydował się na wycięcie całej macicy. Śmiertelność po cesarskim cięciu spadla natychmiast z prawie 100 proc do 56 proc.
 

Triumf antyseptyki

Zabliźnianie tkanki kości neolitycznego pacjenta z Buthiers-Boulancourt dowodzi, że operację przeprowadzono w czystych warunkach. Neolityczni medycy musieli więc posiadać na temat zakażeń sporą wiedzę, która później uległa zapomnieniu. W XIX wieku jeden na czterech pacjentów nie przeżywał nawet prostej operacji. Śmierć spowodowana była głównie tzw. gorączką chirurgiczną – zakażeniem bakteryjnym rozwijającym się błyskawicznie z powodu braku zasad higieny operacyjnej. Antyseptyka była pojęciem nieznanym. Chirurdzy nie myli rąk i nie dezynfekowali narzędzi, operowali zaś w codziennych ubraniach lub w czarnych fartuchach, na których nie było widać krwi. Jeszcze w połowie XIX w. wierzono, że infekcje ran wywołane są przez cuchnącą „miazmę” obecną w powietrzu.

Kiedy brytyjski chirurg John Lister, który znał eksperymenty Ludwika Pasteura dotyczące gnicia i fermentacji, rozpoczął walkę o prowadzenie operacji w sterylnych warunkach, koledzy po fachu go wyśmiewali. Lister zastosował roztwór kwasu karbolowego (zwanego popularnie fenolem), używanego wcześniej do czyszczenia rur ściekowych, do dezynfekowania instrumentów chirurgicznych i ran. I chociaż powodował on łuszczenie skóry, a nawet niegojące się rany na rękach chirurgów, jego zastosowanie natychmiast obniżyło znacząco liczbę pooperacyjnych infekcji i gangren.