Bałtyckie drewno w sercu skandynawskiego znaleziska
Przez dziesięciolecia uważano, że łódź Hjortspring, odkryta w 1921 roku na wyspie Als, to lokalny, duński wytwór. Najnowsze badania dendrochronologiczne, polegające na analizie przyrostów rocznych drzew, przyniosły jednak zaskakujące rezultaty. Okazało się, że sosna i dąb użyte do budowy tego 19-metrowego statku pochodzą z lasów południowego wybrzeża Bałtyku. To konkretne, fizyczne powiązanie z naszym morzem zmienia optykę postrzegania tego zabytku.
Czytaj też: Niemożliwy kod ze zwojów znad Morza Martwego w końcu złamany. Przełom nastąpił po siedemdziesięciu latach
Datowanie na około 350 rok p.n.e. wciąż czyni ją najstarszą znaną łodzią wojenną w Skandynawii. Fakt, że do jej stworzenia użyto materiałów z odległego o setki kilometrów regionu, świadczy o rozwiniętych kontaktach i wymianie surowców. Wcześniejsze teorie, które przesuwały moment pojawienia się zaawansowanego szkutnictwa na czasy wielkich wędrówek ludów, tracą na aktualności. Wygląda na to, iż wymagająca sztuka budowy dużych, morskich jednostek była tutaj praktykowana znacznie wcześniej.
Sam sposób konstrukcji łodzi Hjortspring budzi respekt nawet dzisiaj. Kadłub złożono z zaledwie pięciu wielkich desek, które połączono ze sobą za pomocą misternie wyciętych otworów i sznurów z włókien roślinnych. To rozwiązanie, pozbawione metalowych łączników, wymagało nie tylko doskonałej znajomości właściwości drewna, lecz również niebywałej precyzji wykonania. Tak lekka i smukła konstrukcja, o niewielkim zanurzeniu, była niezwykle zwrotna. Mogła pomieścić dwudziestu kilku wojowników, co czyniło z niej groźną jednostkę bojową, idealną do szybkich rajdów. Ciekawostką jest to, jak wiele z tych rozwiązań przetrwało w późniejszej tradycji szkutniczej wikingów. Różnica polegała głównie na skali i pewnym udoskonaleniu formy. Podstawowa idea, czyli mocny, elastyczny kadłub zszyty za pomocą linek, okazała się trwała i skuteczna na przestrzeni stuleci.
Co to mówi o naszych przodkach sprzed dwóch tysięcy lat?
Odkrycie bałtyckiego pochodzenia materiałów łodzi Hjortspring każe nam podnieść poprzeczkę w ocenie ówczesnych społeczności. Budowa takiego statku nie była spontanicznym pomysłem małej grupki. To przedsięwzięcie wymagało zorganizowanej pracy wielu rzemieślników: od drwali, przez cieśli, po specjalistów od wyrobu lin. Musiała też istnieć jakaś forma koordynacji i planowania, a być może nawet struktura społeczna zdolna do sponsorowania takich projektów. Wnioski są dość oczywiste: region Morza Bałtyckiego już w IV wieku p.n.e. nie był peryferyjną głuszą. Kwitły w nim kontakty handlowe, wymiana wiedzy i technologii. Łodzie tego typu mogły służyć nie tylko do wojaczki, ale także do transportu towarów czy eksploracji nowych szlaków.
Oczywiście, jedno odkrycie nie przewróci do góry nogami całej historii. Niemniej łódź Hjortspring stanowi mocny argument za tym, by przestać postrzegać czasy sprzed wikingów przez pryzmat zacofania. Kultura morska na naszych wodach ma prawdopodobnie głębsze i bardziej złożone korzenie. Być może kolejne badania archeologiczne w basenie Bałtyku przyniosą kolejne artefakty, które uzupełnią tę fascynującą opowieść o początkach żeglugi w Europie Północnej.