Jak naziści przyczynili się do sukcesu marki Hugo Boss

Gdyby nie masowe zamówienia nazistów, marka Hugo Boss prawdopodobnie nie byłaby dzisiaj międzynarodowym domem mody z rocznymi przychodami rzędu 2,4 mld euro.

Oczywiście mój ojciec należał do partii nazistowskiej, ale kto do niej nie należał. Cały przemysł pracował dla nazistowskiej armii”- powiedział wiele lat po wojnie Siegfried Boss, syn Hugo Bossa. Faktycznie, w czasie II wojny światowej w produkcję na rzecz machiny wojennej zaangażowanych było tysiące niemieckich zakładów pracy. Przy deficycie siły roboczej – miliony niemieckich mężczyzn wcielono do armii – III Rzesza ochoczo sięgnęła po pracowników z terenów okupowanych. Już pod koniec października 1939 roku generalny gubernator Hans Frank zarządził obowiązek pracy dla Polaków w wieku 18-60 lat, który został później rozszerzony na osoby od 14. do 70. roku życia. Początkowo liczono na dobrowolne zgłoszenia, tych jednak nie było. Propagandowe plakaty „Jedźcie z nami do Niemiec” Polacy przemalowywali na „Jedźcie sami do Niemiec”. W tej sytuacji niemieccy funkcjonariusze wyłapywali ludzi z miasteczek i wsi, a nawet prosto z pola. Ocenia się, że na rzecz Rzeszy w czasie II wojny światowej pracowało ponad 2,8 miliona obywateli Polski.

Jednym z pracodawców był Hugo Ferdynand Boss…

ROMANS Z NAZISTAMI

Urodzony w 1885 roku w Metzingen, w południowo-zachodnich Niemczech, od młodych lat pomagał rodzicom w ich sklepie z bielizną. Nie miał wygórowanych ambicji. Wiedział, że będzie prowadził rodzinny interes. Przejął go stosunkowo późno, bo dopiero w wieku 39 lat. W pierwszych latach działalności zatrudniał około dwudziestu osób i szył odzież roboczą dla pracowników policji i poczty.

Gdy na początku lat 30. światowy kryzys gospodarczy dotarł do Niemiec, Hugo Boss stanął na granicy bankructwa (ograniczenie eksportu i podniesienie podatków odbiło się zresztą na całym niemieckim przemyśle włókienniczym). Od plajty uratowało go zlecenie | na uszycie mundurów dla nazistowskiego aparatu władzy: czarnych mundurów SS, szarych s mundurów Wehrmachtu oraz czarno-brązowych uniformów noszonych przez młodzież z Hitlerjugend. Zdobycie tak lukratywnego kontraktu zawdzięczał z pewnością przystąpieniu do NSDAP (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników) w 1931 roku. W kolejnych latach Boss dostawał coraz więcej zleceń. Szczególnie dobry okazał się rok 1938. „Kiedy zaczęły napływać duże zamówienia, odetchnęliśmy z ulgą. W końcu się udało” – wspominała po wojnie była krawcowa Edith Poller.

Gdy wybuchła II wojna światowa, Hugo Boss wiedział, że będzie miał ręce pełne roboty. I faktycznie. W 1932 roku na szyciu mundurów zarobił 80 tysięcy marek, a w 1940 – milion marek, czyli kilkunastokrotnie więcej. Rosły nie tylko obroty finansowe firmy, ale i zatrudnienie.

W 1932 roku pracowało u Bossa 20 osób (w tym pięciu chałupników), w 1937 – 99, a w 1944 już 320, w większości przymusowi robotnicy z krajów okupowanych.

SIŁA ROBOCZA NAPŁYWA Z POLSKI

Pierwsi Polacy pojawili się u Hugo Bossa wiosną 1940 roku. W kolejnych miesiącach – następni. W sumie w niemieckiej fabryce szyjącej mundury pracowało 140 osób z Polski, z czego 75 proc. stanowiły kobiety. Oprócz Polaków do fabryki ściągnięto 40 francuskich jeńców wojennych. Średnia wieku przymusowych pracowników była niska i wynosiła od 20 do 25 lat. Robotnicy pracowali po 12 godzin dziennie, od 6 do 18 (chociaż zdarzały się i 18-godzinne zmiany). Kobiety zakwaterowano początkowo u miejscowych rodzin, ale gdy na początku 1943 roku wybudowano specjalny obóz dla pracowników z Europy Wschodniej, pracownice przeniesiono na teren należący do fabryki. Mężczyźni aż do 1943 roku zajmowali szopy wzniesione przez firmę.

Urodzona w Oświęcimiu Anna Wocka, z domu Giesterek, do fabryki Bossa przyjechała pierwszym transportem (relacje pracowników zgromadziła Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie, a także miasta, w których pracowali). „Pracownik firmy Martin Eberhardt wiosną 1940 roku przyjechał do Polski, aby osobiście zebrać dwadzieścia osób do pracy w fabryce. Znalazł szesnaście kobiet i czterech mężczyzn. Przy pomocy gestapo zabrał tę grupę specjalnym wagonem do Bielska-Białej, stamtąd do Metzingen” – opowiadała w 2001 roku 77-letnia była polska pracownica. Annę zakwaterowano razem z innymi kobietami w prywatnym gospodarstwie u Marii Speidel, gdzie słabo karmiono, ale warunki higieniczne były na dobrym poziomie. Za przyszywanie guzików do niemieckich mundurów Anna dostawała 70 marek tygodniowo. Z tych pieniędzy musiała opłacić czynsz i jedzenie. Po opłatach w kieszeni zostawało jej jedynie na dodatkowy chleb.

 

W październiku 1941 roku do fabryki w Metzingen – wbrew swojej woli – trafiła również starsza siostra Anny 20-letnia Józefa. Siostry korespondowały z ojcem, który w listach prosił je o przysłanie pieniędzy dla pozostałej w Polsce ósemki dzieci. Józefa chciała te pieniądze dostarczyć osobiście. Złożyła wniosek o urlop, ale został odrzucony z uzasadnieniem, że za krótko pracuje w firmie. W grudniu 1941 roku Józefa zdecydowała się na ucieczkę. Przedarła się przez całe Niemcy i dotarła do Oświęcimia. Niedługo jednak cieszyła się wolnością. Została aresztowana przez gestapo, które odstawiło ją do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. W marcu 1943 roku a więc po przeszło roku, Hugo Boss dzięki swym kontaktom w NSDAP odkrył miejsce jej pobytu i ściągnął kobietę z powrotem do fabryki. Jej przykład miał odstraszyć potencjalnych uciekinierów.

Po powrocie z obozu Józefa skarżyła się na bóle głowy. Po wielu prośbach trafiła do lekarza, który dał jej trzy miesiące zwolnienia z pracy (co w tamtych czasach i okolicznościach było czymś wyjątkowym). Pod koniec urlopu, tuż przed powrotem do fabryki, 5 lipca 1943 r. Józefa popełniła samobójstwo w domu gospodyni, u której się zatrzymała. Według dokumentów miejskich z Metzingen była jedną z czterech pracownic H.B., które zmarły w trakcie pracy. W pozostałych trzech przypadkach śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych.

Polka nie zostawiła żadnego listu, jedynie wiersz w pamiętniku. Na jej pogrzeb, którego koszt pokrył podobno Hugo Boss, przyjechali rodzice z Polski. Po śmierci siostry Anna pracowała u Bossa do 1944 roku, po czym została przeniesiona do innej fabryki. Do Polski wróciła dopiero w grudniu 1945 roku.

Elżbieta Kubala, urodzona w 1921 roku w Jasienicy, do fabryki Bossa trafiła z ulicznej łapanki zorganizowanej przez gestapo wiosną 1940 roku. Pracowała po 12 godzin dziennie jako szwaczka i dodatkowo cztery godziny w gospodzie „Baumann”. „Szefowie (u Bossa) byli bardzo nieuprzejmi i zarozumiali. Dla kobiet w ciąży i dzieci nie było żadnych ulg. Nie było również żadnej możliwości skorzystania z jakiejkolwiek opieki medycznej, w przypadku choroby musiano radzić sobie samemu. Z pobytu w Metzingen i pracy u Hugo Bossa nabawiłam się reumatyzmu. Nie wolno było mi nawet schronić się do bunkra w czasie nalotów. Nie mogłam utrzymywać żadnych kontaktów z pracownikami niemieckimi” – wspominała. Gdy w 1942 roku Elżbieta Kubala dowiedziała się o chorobie matki, postanowiła uciec do Polski. Za bilet kolejowy zapłacił właściciel gospody, w której dodatkowo pracowała. Nie wiadomo, jak długo przebywała w Polsce. Wiemy, że gestapo odnalazło ją i sprowadziło z powrotem do Metzingen. Od tego dnia musiała codziennie meldować się na policji.

NAZISTA, ALE PRZYJAZNY

U Bossa pracowały osoby nieletnie. Jedną z młodszych była Maria Klima. W fabryce znalazła się w maju 1943 roku, mając 14 lat. „Na początku mieszkałam w prywatnym domu, a później na terenie obozu dla pracowników ze Wschodu. Pracowałam po 12 godzin dziennie. Szyłam mundury wojskowe. Wśród kierownictwa fabryki pełno było nazistów, którzy nazywali nas: »polskie świnie«. Hugo Boss też był nazistą, ale dla młodych ludzi był przyjazny. Z Niemcami mieszkającymi w Metzingen nie mieliśmy żadnego kontaktu” – wspominała w 2001 roku 72-letnia Maria.

Jan Kondak, jeden z niewielu mężczyzn wśród przymusowych robotników Bossa, trafił do fabryki w 1942 roku jako 17-latek. Sprzątał magazyny. Mieszkał w obozie dla robotników ze Wschodu. „U Bossa panowały katastrofalne warunki, niesprzyjające nawet w najmniejszym stopniu utrzymaniu higieny. Pełno było wszy i pcheł. Jedzenia było mało. Mogliśmy poruszać się jedynie z obozu do fabryki i z powrotem. Podczas nalotów zabraniano mi udawania się do schronu” – zeznawał wiele lat po wojnie.

Według Romana Kostera, niemieckiego historyka i autora biografii „Hugo Boss 1924-1945″, tuż przed zakończeniem wojny niemiecki fabrykant starał się poprawić warunki bytowe robotników. Kilkunastu naocznych świadków wyraziło względnie pozytywną opinię na temat pracodawcy jako człowieka; równocześnie przyznali, że w firmie zatrudniał kilku zagorzałych narodowych socjalistów, którzy traktowali kobiety niezwykle brutalnie i straszyli obozem koncentracyjnym. Sam Hugo Boss nie był osobiście zaangażowany w te praktyki, ale nie zrobił niczego, by je ukrócić. Jak było naprawdę, trudno dziś dociec.

 

MUNDURY DLA ALIANTÓW? CZEMU NIE!

Gdy w kwietniu 1945 roku Metzingen znalazło się we francuskiej strefie okupacyjnej, Hugo Boss musiał poddać się procesowi denazyfikacji. Początkowo zaklasyfikowano go jako winnego i obciążono grzywną wynoszącą 100 tysięcy marek. Była to druga pod względem wysokości kara.

Na niekorzyść Bossa przemawiało jego wczesne członkostwo w NSDAP a także przyjaźń z Georgem Rathem, lokalnym liderem NSDAP znanym w Metzingen z brutalnego zachowania. Boss zaprotestował przeciwko tak wysokiej karze, tłumacząc, że wspierał Hitlera, aby ratować swoją firmę, a nie dlatego, że popierał jego ideologię. Ostatecznie sklasyfikowany został jako tzw. follower – dostosowujący się do systemu bez aktywnego jego wsparcia.

Innego zdania byli sami Niemcy, świadkowie jego zachowania: „Zlecenia na wojskowe mundury nie były przypadkiem. Wszyscy Bossowie byli wielkimi zwolennikami Adolfa Hitlera” – wyznała była krawcowa Pauline Kuder. Potwierdziła też, że zatrudniał na kierowniczych stanowiskach gorliwych zwolenników Fuhrera. W tym niejakiego Schmidta. „Schmidt był ambitnym nazistą. Kiedyś, gdy w ostatniej minucie przyszłam do pracy i powiedziałam zwykłe »dzień dobry«, złapał mnie za kołnierz. Spytał mnie, czy nie wiem, jak niemiecki pracownik powinien się witać, więc ja odpowiedziałam jemu: »Heil Hitler«”.

Wątpliwości co do motywów Bossa nie ma Roman Koster. Twierdzi, że był on lojalnym nazistą i zwolennikiem narodowego socjalizmu, jeszcze zanim wybuchła wojna. Poza tym bezbłędnie umiał wyczuwać koniunkturę. W pierwszych powojennych latach firma Bossa szyła też mundury dla… francuskich sił okupacyjnych i Czerwonego Krzyża.

Właścicielowi nie dane było długo cieszyć się powojenną rzeczywistością. Zmarł w wieku 63 lat 9 sierpnia 1948 roku. Po jego śmierci firmę przejął zięć Eugen Holy, a w latach 60. wnukowie Hugo Bossa: Jochen Holy i Uwe, którzy zręcznie zmienili jej profil, stawiając na zupełnie nowy produkt – elegancki garnitur – dla młodych, pewnych siebie mężczyzn.

Jak każda gigantyczna firma, Boss inwestuje olbrzymie pieniądze w duże kampanie reklamowe. Nie wiadomo, czy napisana na zlecenie firmy książka Kostera (chociaż wydaje się rzetelna) była elementem przemyślanej strategii marketingowej, czy też rozliczeniem się z przeszłością. Faktem jest, że po jej publikacji we wrześniu 2011 roku komentowały ją światowe media, a chwilę później firma Hugo Boss na swojej stronie internetowej przekazała wyrazy „głębokiego ubolewania wszystkim, którzy ucierpieli w fabryce kierowanej przez Hugo Ferdynanda Bossa pod rządami narodowych socjalistów”. Dane sprzedażowe firmy pokazują, że przypomnienie jej dawnej niechlubnej historii nie wpłynęło na gusta klientów.