Lata 50. i 60. w USA to czas inwazji białych kołnierzyków – pracowników, których cechował wybitnie konformistyczny rys. Wystarczy przyjrzeć się spokojnemu życiu klasy średniej tamtych czasów, opiewanemu choćby w pamiętnym serialu dla młodzieży „Cudowne lata”, czy w wieszczącym traumę obrazie Sama Mendesa „Droga do szczęścia”. Armia urzędników codziennie przecierała szlaki z domów do biur i z powrotem, ukryta pod rondami pilśniowych kapeluszy. W wymuskanych domach z wypielęgnowanym trawnikiem czekała żona z – co najmniej – dwójką pociech. Istna sielanka, która – mimo wszystko – skrywała pokłady społecznego niepokoju. Nad światem wisiała groźba kolejnej wojny. Tego niepokoju nie rozładował nawet Woodstock i ruch hippisowski.
Dziś inteligent nie nosi już nieskazitelnie czystego kapelusza, a wypielęgnowaną brodę. Szczyci się swoim nonkonformizmem, który lubi podkreślać pozornie niedbałym strojem i vintage’owym rowerem. Jest proekologiczny, zadbany, para się fitnessem i rozwija swoją duchowość, wspierając się – najlepiej – dalekowschodnimi mantrami.
Obie jednostki wydają się biegunowo od siebie odległe. Poukładany „common man” contra barwny dandys. A jednak mają one ze sobą całkiem dużo wspólnego. Ilustrują osobowościowe przemiany pod dyktando ewolucji rynku – od kapitalizmu (kapelusznik) do hiperkapitalizmu (dandys). I pokazują, jak ekonomia wpływa na przemiany kulturowe i osobowościowe. Przemiany te mają jednak walor ilościowy, a nie jakościowy.
Jeden i drugi to osobowość zewnątrzsterowna, której samoświadomość opiera się na względnie kruchych fundamentach. Żaden z nich nie może funkcjonować bez stosownej opinii środowiska. Obaj pozostawieni sami sobie czują się niepewnie.
Jednostki zewnątrzsterowne stanowić mogą istotny problem dla programów szkoleniowych. Ich samowiedza ufundowana jest nie na głębokiej autorefleksji, ale na powierzchownych opiniach otoczenia. To powoduje, że właściwa ocena swojego potencjału staje się znacznie trudniejsza do osiągnięcia – a jest to wszak podstawa każdego szkolenia. Co gorsza, stan ten trudno odmienić z uwagi na specyfikę dzisiejszej kultury
Osobowość w dobie Facebooka
Psycholog społeczny Dawid Riesman kilka dekad temu, obserwując szereg społecznych przemian, sformułował koncepcję człowieka wewnątrz- i zewnątrzsterownego. Trzon każdego z nich budowany jest w oparciu o inne prawidła. Człowiek wewnątrzsterowny wyposażony jest w charakter. Kieruje się silną, wewnętrzną postawą, posiada niezachwiane wartości, jest zdeterminowany. Działa mimo oporu otoczenia. Jego działania charakteryzują się nieprzemijającą wagą i aktualnością. Obiera długodystansowe cele.
Osobowość zewnątrzsterowna podatna jest z kolei na wpływy otoczenia. Jej cele są krótkodystansowe, obliczone na osiągnięcie szybkiego, społecznego uznania. Jest to jednostka cechująca się zmiennością, wyznająca różne wartości, często w zależności od kontekstu czy momentu. Poddaje się społecznym naciskom i modom. Podąża za trendami, nad jej rozsądkiem górę biorą emocje. Żyje chwilą.
Kwintesencją zewnątrzsterowości są profile portali społecznościowych, w których roi się od promocji własnego ja oraz orientacji na opinię innych. Przypomina mi się w tym miejscu symptomatyczne graffiti Banksy’ego przedstawiające wrzeszczącego ze złości malca a nad nim symbole rodem z Facebooka: zero like’ów, zero wiadomości, zero zaproszeń do kontaktu. Podążając tym tropem, galerie zdjęć stają się towarzyską listą przebojów, która odpowiednio komentowana i lajkowana, może podnosić samoocenę, jeśli natomiast pozostaje niezauważona – doprowadza jednostkę do rozpaczy. Postawy takie, których wyrazem jest choćby wspomniana sztuka Banksy’ego – wcale nie dotyczą wyłącznie młodzieży. Są one już zupełnie powszechne wśród dorosłych. Czy nasza samoświadomość i samowiedza mają się dobrze, skoro tak bardzo potrzebujemy opinii innych?
Protestanci i narcyzi
Czasy jednostek wewnątrzsterownych przeminęły. Pierwowzór stanowili pierwsi protestanci. Ich światopogląd sprzyjał koncentracji na wnętrzu, ascezie, potencjale, zgodzie z sumieniem i autorefleksji. Ale z chwilą, gdy świat zaczął przyśpieszać, ludzie obrali kurs na zewnątrzsterowność. Szybsza wymiana informacji sprzyjała poznawaniu różnych opinii, światopoglądów i mód. Niezachwiany charakter zaczął ustępować elastycznej osobowości. Ludzie zaczęli przejmować się społecznym odbiorem samych siebie, stali się również bardziej emocjonalni i narcystyczni. W tym punkcie przyjemność zaczęła spychać do defensywy protestancką ascezę.
Narcyzm zewnątrzsterownych nie idzie jednak w parze z pogłębioną samoświadomością. Jeremy Rifkin w „Wieku dostępu” przytacza koncepcję współczesnego „proteusza”, człowieka, który cechuje się powierzchowną wiedzą w każdym temacie, jest przy tym mało autorefleksyjny, ponieważ jego uwaga nieustanne kieruje się na zewnątrz. Proteuszowa jaźń – mówiąc krótko – sądzi, że wie, czego potrzebuje. Od „sądzić” do „faktycznie wiedzieć” wiedzie jednak daleka droga. Staje się ona przedmiotem rozwoju osobistego.
I właśnie w tym miejscu pojawia się nisza dla profesjonalnych coachów, ale – niestety – także dla domorosłych mnichów, eremitów na pół etatu i innych hochsztaplerów gotowych zaleczać polipy w nosie siłą woli, czy dostrajać jaźń do rytmu drzew. Rozwój osobisty – jak wskazują choćby Andre Spicer i Carl Cederström, autorzy „Pętli dobrego samopoczucia” – staje się dziś nową ideologią, która – w odróżnieniu od szkół myślenia starej daty – zamienia się w przemysł, dostarcza usług szytych na miarę. A przemysł, jak to przemysł, obliczony jest na nieświadomość klienta, którego zadaniem jest przynieść zysk dostawcy.
Zewnątrzsterowne jednostki są pod tym względem daleko bardziej bezbronne. Podnoszenie kompetencji jednostki może odnieść skutek wtedy, jeśli jednostka wie, czego potrzebuje, a nie gdy słyszy o tym wyłącznie od innych. Niestety, warunki dziś panujące często nie sprzyjają budowie takiej samowiedzy. Dalsza część tekstu to krótka argumentacja na rzecz tej tezy.
Za szybko na samopoznanie
W kulturze wysokich prędkości nie przywykło się czekać. Producent nie lubi czekać na zapłatę, a klient nie lubi czekać na dostarczenie usługi. Szkolenia i terapie, które mają przynosić faktyczne zmiany postaw na ogół muszą potrwać. Tymczasem lwia część oferty (w tym także porad z cybeprzestrzeni) opiera się na metodologii, którą na swój użytek nazywam wypunktozą: 7 punktów do skutecznego zarządzania życiem, 13 cech idealnego menedżera, 6 kroków do przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu, 9 elementów udanego związku… i tak dalej. Czy rzeczywiście każdy aspekt życia da się zamknąć w stosownej agendzie?
Gnothi seauton – starogrecka maksyma nie traci dziś na aktualności. Już tysiące lat temu wiadomo było, że cel ten może być żmudny i trudny do osiągnięcia również z innego powodu: proces ten może być wyzwaniem nieprzyjemnym. Odkrywanie swoich braków, wad, przyznawanie się do swoich błędów i radzenie sobie z przeciwnościami własnej psychiki, może być w całym procesie najtrudniejsze. Jest to źródłem znanego wszystkim dysonansu poznawczego. Nikt przecież nie lubi myśleć o sobie źle.
Co ciekawe, daleko posunięta samokrytyka wcale nie była zjawiskiem rzadkim w kulturze Zachodu. Wystarczy wspomnieć wiecznie pokutujące średniowiecze i mocno zawstydzone czasy wiktoriańskie. Kultura konsumpcyjna całkowicie zmieniła jednak układ tych sił. Dziś konsumenci, a więc w zasadzie my wszyscy, znajdujemy się w centrum propagandy utwierdzającej nas w przeświadczeniu, że wszystkie nasze potrzeby powinny być zaspokojone, a sami zasługujemy na jak najlepsze traktowanie. Zachłanność rynku, który gotów jest schlebiać nam na każdym kroku, sprawia, że wielu popada w samozachwyt i ani myśli porzucać tak skonstruowanej strefy komfortu. Jesteśmy przyzwyczajeni do natychmiastowych nagród. Oczekujemy ich. Trudności są niepożądane. Krytyka, a zwłaszcza samokrytyka – tym bardziej.
Zapotrzebowanie na taką ofertę świadczy o braku czasu i poszukiwaniu szybkich recept. Metody „od zaraz”, choć efektownie, wyglądają, przynoszą skutki nietrwałe (podobnie jak telewizyjne „Perfekcyjne panie domu”, po ledwie parodniowym „coachowaniu” na ogół wracają do swoich wcześniejszych nawyków i kolejny raz doprowadzają mieszkanie do ruiny). Nawyki zmienia się powoli, przy niezbędnym udziale zaangażowania. Co więcej – robi się to z trudem. Praca nad sobą jest procesem niełatwym, jak wspomniane już wychodzenie ze strefy komfortu.
Tymczasem paradoks dzisiejszych czasów polega na tym, że chcielibyśmy osiągać maksymalne rezultaty w jakimkolwiek obszarze bez porzucania owej strefy. Ból, trud, znój, wątpliwości i rozterki – wszystko to, zdaniem autorów „Pętli dobrego samopoczucia” czynniki niepożądane, świadczące raczej o porażce, ponieważ „szczęście jest po prostu wyborem, którego trzeba dokonać”.
Kultura ADHD
Dzisiejsza kultura promuje poznawcze rozedrganie, aniżeli uważne skupienie. Popularny nurt mindfulness jest przykładem przeciwdziałania tym trendom, oddolnej potrzebie uporządkowania umysłowego chaosu przeciętnego zjadacza chleba. Nie brak uczonych, według których ADHD nie jest zaburzeniem, a… formą dostosowania do znerwicowanego, rozbieganego przekazu. Podobnie, jak taką formą – standardem – staje się multitasking, wielozadaniowość. Skupienie po prostu przestaje się opłacać, pracownik zbyt długo skupiony nie nadąża, przez co może narażać pracodawcę na nieprzewidziane koszty. Trudno sobie wyobrazić, by w brutalnej i zmiennej rzeczywistości giełdy uchowało się wiele jednostek nie przystających do tego schematu.
Kolejny element, który nie sprzyja budowaniu samowiedzy jednostki, to (r)ewolucja procesów komunikacyjnych. Komunikat nie tylko przyśpiesza, ale również ulega skróceniu. Cenimy coraz szybsze formy kontaktu. E-maile zastąpiły listy, smsy codzienną rozmowę. Na przestrzeni dziesiątek lat mowa bardzo przyspieszyła przy jednoczesnym drastycznym spadku czytelnictwa. Samowiedza jednostki budowana jest z kolei w oparciu o długą narrację i nie da się jej zawrzeć w krótkich porcjach informacji. Ona również potrzebuje czasu. Wskazuje na to choćby Richard Sennett, przytaczając w „Korozji charakteru” historie pracowników usiłujących funkcjonować w zabójczym tempie współczesnego hiperkapitalizmu. Osoby te często mają poczucie wykorzenienia, zagubienia, braku przynależności, trudno im też zrozumieć historię ich własnego życia, nie rozumieją, jakie czynniki doprowadziły ich do punktu, w którym właśnie się znalazły.
Terror szczęścia
Autorzy „Pętli dobrego samopoczucia” zwracają również uwagę, że w ostatnich latach zaczął funkcjonować prawdziwy nakaz bycia szczęśliwym. Upowszechniła się ideologia, w której szczęście przedstawiane jest jako wybór, jakiego wystarczy dokonać. Jeśli jesteś nieszczęśliwy – możesz to zmienić. Zależy to tylko od ciebie! Melancholia, rozterki, ból, niepowodzenie, strach i cała paleta emocji stały się dzisiaj obszarem wstydliwym, świadectwem życiowej porażki, złego zarządzania życiem. Można z tego wyciągnąć prosty wniosek, że ostatnie lata nie sprzyjają samowiedzy również i z tego powodu: skoro społeczeństwo jest nakłaniane do tego, by zaprzeczać swoim negatywnym odczuciom, nie może również do końca poznawać swoich potrzeb. Oczywiście, postawa ta sprzyjać może maksymalizowaniu wydajności jednostki jako konsumenta i pracownika, ale czy faktycznie umożliwia lepsze poznanie siebie i de facto życie w zgodzie ze sobą i własnymi potrzebami?
Osobowość zewnątrzsterowna w takim otoczeniu może wyciągnąć wniosek, że szczęście definiowane jest poprzez wybory innych ludzi, z których należy brać przykład. Informacje czerpiemy choćby z portali społecznościowych, które uruchamiają w ludzkim umyśle niebezpieczną pułapkę (o której to wspominał choćby Daniel Kahneman): równanie w górę. Ludzie mają nadzwyczajną tendencję, by przyrównywać się z tymi, którzy mają lepiej, aniżeli z tymi, którzy mają gorzej. Taki myślowy skrót wynika wprost z naszego ewolucyjnego dziedzictwa, które nakazywało nam brać przykład z bystrzejszych, bardziej zaradnych, zręcznych etc., bo zwiększało to szanse na przetrwanie. Dziś jednak, gdy niemal każdy stara się ukazać w jak najlepszym świetle – terror bycia przodownikiem pod każdym względem, odbija się na ludziach w sposób bolesny i bezlitosny.
Obserwujemy więc relacje innych z dalekich wojaży, rodzinnych spotkań i imprez ze znajomymi, śledzimy szeroko anonsowane informacje o awansach w firmie, zakupach samochodów, mieszkań, domów, z wypiekami na twarzy przyglądamy się dokumentacji czyjegoś szczęśliwego związku z seksowną partnerką/przystojnym partnerem i zamęczamy się pytaniami o to, na ile sami odbiegamy od tego standardu. A ponieważ nie możemy się przed sobą i innymi przyznać, że jest nam z czymś źle, wpadamy w pokrętną pułapkę: cierpimy z powodów wykreowanych, nierealnych potrzeb, nie mogąc się do tego przyznać, nawet przed samymi sobą.