Karaczaj oznacza w wielu językach z grupy turkijskiej (w tym tatrskim) czarną wodę lub czarny potok. Patrząc na historię tego niewielkiego wyschniętego już jeziora, wyczujemy już w tej nazwie pewną ironię. Jeszcze do roku 1946 było to zwykłe, leśne jeziorko znajdujące się na wschód od pasma Uralu, około 70 kilometrów od Czelabińska.
Czytaj też: Czy syberyjskie jezioro to krater po katastrofie tunguskiej? Rozwiązanie zagadki wciąż wymyka się badaczom
Zresztą cała okolica Karaczaja jest pełna wielu naturalnych zbiorników. Wody nigdy tutaj nie brakowało. Podobnie jak gęstej tajgi, która porasta ten region. Niestety chęć rywalizacji ZSRR z USA spowodowała, że okolicach miasteczka Kysztym i Oziorsk powstała wielka fabryka „Majak” z pięcioma reaktorami do produkcji plutonu. Wszystko działo się w ramach radzieckiego programu budowy broni atomowej.
Najbardziej skażone miejsce na Ziemi. Lepiej się tutaj nie zapuszczać
W latach 40. i 50. XX wieku nikt nie przejmował się ekologią. Wodę do chłodzenia reaktorów brano z pobliskich jezior. Wszystko działało w systemie otwartym. Skażenie wód rosło. Najgorsze dopiero miało nadejść. Jezioro Karaczaj w 1951 roku wyznaczono jako zbiornik do składowania odpadów radioaktywnych. Początkowo miało to być rozwiązanie tymczasowe do momentu wybudowania podziemnych składowisk. Niestety do tego nie doszło.
Czytaj też: Jest nie tylko najstarsze, ale i najgłębsze. W tym jeziorze mieszkają kanibale
Za to doszło w 1957 roku do katastrofy kysztymskiej, kiedy system chłodzenia uległ awarii, w rezultacie czego wybuchł. Obszar o powierzchni 39 tys. km2 został skażony materiałem promieniotwórczym. 200 osób zmarło na chorobę popromienną, 10 tys. ewakuowano, a 470 tys. narażono na promieniowanie jonizujące. Była to największa katastrofa nuklearna w ZSRR do czasów Czarnobyla.
Co jednak zrzucono do Jeziora Karaczaj, nie zostało już nigdy z niego zabrane. Okresowe susze i spadek poziomu wód podziemnych sprawił, że w latach 60. zbiornik całkowicie wyschnął. Radioaktywny pył i piach zaczął być rozwiewany na okoliczne wsie i miasta. Napromieniowano w tej sposób prawdopodobnie około pół miliona osób.
W kolejnych dekadach podjęto działania nad zasypaniem niszy. Użyto do tego pustaków betonowych, skał i luźnego gruntu. W 2015 roku ogłoszono zakończenie akcji zasypywania jeziora, ale nie wiemy wciąż, jaki wpływ na wody podziemne mają zakopane odpady. Przypuszcza się, że aż do głębokość 3,4 metra grunt składa się tylko i wyłącznie z radioaktywnych materiałów. W sieci możemy znaleźć informacje (choć niepotwierdzone oficjalnie), że poziom zanieczyszczenia jest tak wysoki, że przebywając od 30 do 60 minut w pobliżu jeziora, narazimy się na śmiertelną dawką promieniowania.
Czytaj też: Jezioro błyskawicznie utraciło masy wody. Przyczynę zjawiska zobaczyliśmy dopiero na zdjęciach…
Zarówno o tragedii kysztymskiej, jak i skażeniu Karaczaja nic nie było oficjalnie wiadomo aż do upadku Związku Radzieckiego. Do wypadku z 1957 roku władze przyznały się w 1992 roku. Niestety lata milczenia i nieudolnych prac remediacyjnych nie uratowały małego jeziorka, ale za to skazały cały region na wiele dekad borykania z zagrożeniem radiacyjnym.