Kolorado nie dociera już do morza. Czy da się to naprawić?

Kolorado, najpotężniejsza rzeka amerykańskiego Zachodu nie dociera już do swojego ujścia. Cała jej woda zużywana jest przez ludzi, zanim dopłynie do morza. Czy można to jeszcze naprawić?

Tama Morelos w Meksyku – na niej kończy się dziś rzeka Kolorado. W tym miejscu woda kierowana jest do kanału, którym płynie do domów pobliskiego miasta Mexicali oraz do gospodarstw rolnych w dolinie Mexicali. Do dawnego koryta nie trafia niemal nic. Patrząc z wysokiej tamy na południe, w stronę ujścia, widzimy teren suchy i jałowy. Aż trudno uwierzyć, że obszar ten był kiedyś jednym z najpiękniejszych miejsc Ameryki Północnej. Na początku XX wieku przyrodnik Aldo Leopold opisał je jako „niesamowitą dżunglę”. Dziś jest to przerażająca pustynia.

Jak można było doprowadzić do takiej dewastacji? Do granicy z Meksykiem dopływa tylko 10 proc. wody rzeki Kolorado. Cała reszta zużywana jest przez Stany Zjednoczone. Amerykanie po prostu wysysają rzekę. Piją jej wodę mieszkańcy Los Angeles, Las Vegas, Phoenix,Tucson, Denver. Jedzą ją: w pomidorach, melonach, stekach. Noszą ją nawet na sobie pod postacią bawełnianych ubrań.

Pewnie sytuacja w delcie nie byłaby tak zła, gdyby rzeka płynęła tylko po terytorium jednego kraju. Pech chciał, że ludzie przecięli ją międzypaństwową granicą. Oczywiście USA niezbyt interesują się dewastacją przyrody w Meksyku. Co gorsza, na terenie USA rzeka przepływa przez różne stany i każdy z nich chce czerpać z niej jak najwięcej. Na gorących pustynnych terenach dostęp do wody oznacza rozwój gospodarczy. Cóż z tego, że od lat 20. XX wieku prawa do wody w Kolorado są ściśle regulowane. Te regulacje mają na celu podział wody między ludźmi, a nie zostawienie wody rzece.

Zapora Hoovera – wielka tama na Kolorado

Na rzece Kolorado jest kilka tam, największą z nich jest Zapora Hoovera. Ukończona w 1935 roku była kiedyś największą na świecie konstrukcją betonową. Ma wysokość 224,1 m i długość 379,2 m oraz grubość od 200 do 15 m.

Zbudowana 50 km na południowy wschód od Las Vegas, przecięła rzekę Kolorado w Czarnym Kanionie i spiętrzyła jej wody, tworząc sztuczne jezioro Mead, z którego czerpią wodę miasta stanów Arizona i Nevada. To jedna z największych atrakcji USA, zwiedza ją milion turystów rocznie.

W 1922 roku siedem stanów południowo-zachodnich podpisało umowę dotyczącą procentowego podziału wody. Meksyk dołączył do umowy w roku 1944. Traktat podzielił między sygnatariuszy całą wodę rzeki. Całą! To tak, jakby miasta i województwa nadwiślańskie podzieliły między siebie całą Wisłę. Co więcej, wodne zasoby rzeki Kolorado zostały wówczas znacznie przeszacowane.

Zakładano, że roczny przepływ to 20 km3, podczas gdy wynosi on około 17 km3. Ludzie przyznali więc sobie prawo do wody, której de facto nie ma. Początkowo błąd ten nie odgrywał wielkiej roli, bo nie zużywano wszystkiego. Ale wkrótce na rzece zaczęło powstawać coraz więcej wielkich zbiorników, z których poprowadzono kanały melioracyjne do olbrzymich nieurodzajnych wcześniej terenów. W 1935 r. zakończono w Arizonie konstrukcję Zapory Hoovera, dzięki której utworzono największe sztuczne jezioro w USA – Lake Mead. Zapora Hoovera była wówczas najwyższą zaporą wodną świata. Amerykanie byli z niej niezwykle dumni, stała się dla nich jednym z symboli wychodzenia z wielkiego kryzysu, wspólnego wysiłku polityków, inżynierów, robotników. Podczas budowy zginęło 112 ludzi. „Umarli, by pustynia mogła rozkwitnąć” – głosi inskrypcja na upamiętniającym ich pomniku.

 

Na rzece powstawała tama za tamą. Dziś jest 14 zapór na głównym nurcie Kolorado oraz 30 na dopływach. W 1950 roku Meksykanie wy-budowali tamę Morelos, by zużyć swój przydział wody. Najgorszy jednak dla rzeki był rok 1963. Wtedy to Amerykanie zakończyli konstrukcję zapory w Kanionie Glen i wypełnili wodą olbrzymie jezioro Powell. Od tego czasu wody do tamy Morelos dociera akurat tyle, ile zużywają domostwa Mexicali i okoliczne pola uprawne. Dawnym korytem w kierunku Zatoki Kalifornijskiej nie wypływa już niemal nic. Wyjątkiem były dwa deszczowe okresy w latach 80. i 90. spowodowane aktywnością El Niño. Jednak pierwsza dekada XXI wieku to już czasy suchej delty Kolorado. Ludzie odcięli rzekę od morza.

Armatki śnieżne zabijają potoki

Wśród polskich rzek największe kłopoty z utrzymaniem poziomu wody ma Białka w Tatrach oraz inne górskie potoki. Jedną z przyczyn jest czerpanie olbrzymich ilości wody do naśnieżania stoków narciarskich. „Wystarczy uruchomić 10 armatek zużywających 15 litrów wody na sekundę i potok znika” – mówi dr Roman Żurek z Instytutu Ochrony Przyrody PAN. Rzeki górskie cierpią też wskutek pobierania z nich przez ludzi żwiru i granitu, co obniża poziom wody. „To dotyczy nie tylko górskich potoków – piasek rzeczny jest czerpany bez opamiętania w wielu miejscach kraju, a rzeka, którą się piasku pozbawi, musi jakoś wyładować swoją energię i eroduje w głąb. To powoduje obniżenie wód gruntowych i w efekcie np. w Puszczy Niepołomickiej dęby nie sięgają już korzeniami wody. Jest to zupełnie inna gospodarka niż np. racjonalne rozwiązania niemieckie, gdzie na dno Renu sypie się rocznie 6 tys. ton żwiru” – mówi dr Żurek. „Z przyrodniczego punktu widzenia prawdziwych rzek w Polsce mamy już bardzo mało. Bo te uregulowane to już nie rzeki, ale kanały i stawy przepływowe. Z 75 tys. km polskich rzek uregulowano już 60 tys. W Polsce budujemy też za dużo sztucznych zbiorników. Teoretycznie mają chronić nas przed powodzią, ale dużo lepszym rozwiązaniem jest wyznaczenie miejsc, gdzie rzeka może spokojnie wylać – czyli tworzenie polderów. Z wielkich sztucznych zbiorników woda łatwo paruje, a na zaporach zatrzymuje się niesiony nurtem piasek. To nie jest dobre rozwiązanie i jeżeli od niego nie odejdziemy, będziemy mieć w przyszłości duże kłopoty z wodą” – ostrzega dr Żurek.

Forsa zamiast trawy

Dziś kłopoty Rio Colorado widoczne są nie tylko w jej delcie. Do rabunkowej gospodarki wodą dokłada się globalne ocieplenie, które środkowy Zachód USA dotkliwie odczuwa. Na skalistym brzegu jezior Mead i Powell widoczne są jasne pasy, pozostałość po dawnym poziomie wody. Te „wannowe otoczki” mają po kilkadziesiąt metrów wysokości.

Sytuacja jest bardzo zła, a władze nie mogą dłużej ignorować fatalnego stanu rzeki. W roku 2012 USA i Meksyk podpisały porozumienie, które miało przywrócić życie w delcie Kolorado. Jego efekt był taki, że w roku 2014 Meksykanie na osiem tygodni uchylili nieco wrota tamy Morelos. Przez dawne koryto rzeki popłynęło trochę wody: mniej więcej jeden procent niegdysiejszego rocznego przepływu w tym rejonie. Usadowieni na zaporze na rozkładanych krzesełkach przedstawiciele władz obu krajów patrzyli na to z dumą, a dziennikarze wysłali w świat informację: Rio Colorado znów dotrze do oceanu! Rzeczywiście, po 53 dniach od otwarcia tamy strumyk wypuszczonej wody dopłynął do Zatoki Kalifornijskiej.

Zdania ekologów na temat tego wydarzenia są podzielone. Nastawieni radykalnie przedstawiciele organizacji Rise the River twierdzą, że oddawanie przyrodzie jednego procenta zabranej wody to gest żałosny. Inni, że dobre i to. Połączenie z morzem nie trwało długo, ale wystarczyło, aby nieco życia powróciło na wyjałowioną ziemię, z dużą pomocą ludzi sadzących rośliny, np. wierzby. Na mocy porozumienia każdego roku trochę wody ma prze-pływać przez tamę (choć będą to już mniejsze ilości niż w r. 2014), aby podtrzymać wegetację. W tym celu Meksyk, USA oraz organizacje po-zarządowe skupują prawa do wody od rolników z doliny Mexicali. Ten wysiłek nie przywróci w delcie dawnej „niesamowitej dżungli”, ale może przegna straszliwą pustynię.

Czy można zrobić coś więcej? „Aby uratować tę rzekę, należy najpierw zupełnie zmienić podejście do niej” – mówi dr Przemysław Nawrocki z organizacji ekologicznej WWF. „Trze-ba nauczyć się patrzeć na nią jak na jeden wielki organizm. Organizm ciężko dziś okaleczony”.

Rzeka wyzdrowiałaby sama, gdyby ludzie zostawili ją w spokoju. Ale to nierealne. 90 proc. rolnictwa w regionie możliwe jest dzięki melioracji, a farmerzy zużywają 75 proc. wody z Kolorado.

Większość idzie na nawodnienie pastwisk dla bydła i koni – i tu wielu specjalistów, m.in. ekolog George Wuerthner, widzi okazję do dużych oszczędności. Wystarczy zrezygnować z hodowli na rzecz uprawy pszenicy lub bawełny. Zresztą jak wykazuje raport Pacific Institute, nawet pozostawiając pastwiska można po prostu nawadniać je bardziej racjonalnie i nie wysiewać najbardziej łasych na wodę roślin, np. lucerny.

 

Ograniczyć też można ilość wody zużywaną przez miasta. Że jest to możliwe, pokazuje przykład Las Vegas. W roku 1922, gdy podpisywano porozumienie dotyczące podziału wód w rzece, region południowej Nevady otrzymał tylko maleńką jej część. Nikt wtedy nie przypuszczał, że  20 lat później na pustyni powstanie Las Vegas. Dlatego mieszkańcy miasta muszą wodę oszczędzać. Robią to na dziesiątki sposobów. Cała woda, która trafia do kanalizacji, jest oczyszczana i zużywana ponownie. Lokalne władze urządzają takie akcje jak np. Cash for Grass (gotówka za trawę), która polega na tym, że właściciele domów dostają 15 dol. za każdy metr kw. trawnika, z którego zrezygnują na rzecz roślinności pustynnej. Około 50 tys. domów wzięło udział w tej akcji, wspólnie usuwając 17 mln m kw. trawy. W nowo budowanych budynkach w ogóle nie można zakładać trawników przed domami, a tylko na tylnym podwórku. Właściciele samochodów mogą myć swoje auta na podjazdach domów raz w tygodniu. Wszystkie płatne myjnie muszą być wodooszczędne. Program rabatowy faworyzuje też producentów wodooszczędnych ubikacji. Mocne ograniczenia co do zużycia wody mają pola golfowe. I wszystkie te ustalenia są traktowane bardzo poważnie, specjalne patrole „policji wodnej” krążą po mieście i nieprzestrzegającym zasad wlepiają mandaty.

Wyschnięte jeziora i bagna

Po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej (na początku lat 90. XX wieku) Saddam Husajn postanowił osuszyć bagna Mezopotamii. Chciał w ten sposób zemścić się na mieszkańcach moczarów, ludzie Ma’dan, nastawionych nieprzychylnie do dyktatora. Wskutek akcji 90 proc. z zajmujących 20 tys. km kw. rozlewisk zostało osuszonych. Dziś Irak próbuje przywrócić dawny stan przyrody w tym rejonie, ale udaje się to w niewielkim stopniu.

Najsłynniejszym przykładem bezmyślnego osuszenia jest Jezioro Aralskie, które w latach 60. było czwartym co do wielkości jeziorem Ziemi. Przez ostatnie pół wieku skurczyło się o 80 proc. Był to efekt budowy kanałów irygacyjnych, przez które woda z rzek Amu-daria i Syr-daria została skierowana na pustynie, gdzie powstały pola bawełny. Kanały były bardzo nieszczelne, większość wody się marnowała, ale i tak dzięki jezioru uzbecka republika stała się potentatem w produkcji bawełny (dziś Uzbekistan jest największym jej eksporterem).

Pożegnanie z oceanem?

Dziś regulacje prawne Nevady kopiuje Kalifornia, której mieszkańcy piją wodę sprowadzaną z rzeki Kolorado 400-kilometrowym akweduktem. Jednak dotychczas stan czerpał jej więcej, niż wynikało z traktatu, i dziś, gdy kurek został przykręcony, ma problem. Jednocześnie Kalifornię nękają susze. Władze wzorem Nevady zaczęły zachęcać do rezygnacji z trawników. Nam może to się wydawać dziwne, ale mieszkańcy tego regionu więcej wody niż w domu zużywają przed nim: na podlewanie ogródków, mycie samochodów i napełnianie basenów.

Nie łudźmy się jednak, te oszczędności delcie rzeki nie pomogą. Amerykanie nie rezygnują z trawników, by ratować rzekę, lecz siebie samych. Może pomyślmy o tym w ten sposób: rzeka Kolorado ma sześć milionów lat i z jej perspektywy kilkudziesięcioletni okres okaleczenia to tyle, co kilka godzin w życiu człowieka.