Krwiożerczy milusińscy

Każde zwierzę może być niebezpieczne, ale czasem łatwiej ocalić skórę i życie w starciu z wilkiem niż z rozwścieczoną sarenką. Nawet przemiłe gołębie czy delfiny potrafi ą zachowywać się jak psychopaci

„Jeden z najbardziej okrutnych morderców”, „pozbawiony wszelkich hamulców”, „żądny krwi”… O jakim zwierzęciu pisał w ten sposób noblista Konrad Lorenz, wybitny austriacki zoolog i etolog? O jelonku Bambi! A właściwie o koziołku sarny, bo ten właśnie gatunek występuje w oryginalnej książce Feliksa Saltena, którą potem wzięło na warsztat studio Disneya. Czy takie miłe zwierzątko może być dla kogoś groźne? „Według statystycznych badań amerykańskiego dyrektora ogrodu zoologicznego Horndaya, oswojone kozły saren powodują rocznie więcej nieszczęśliwych wypadków niż trzymane w niewoli lwy i tygrysy” – wyjaśniał Lorenz. Ludzie zwracają uwagę na dziwne zachowania milusińskich dopiero wtedy, kiedy jest już za późno. „Niespodziewanie następuje atak, jeden po drugim, zdumiewająco silne uderzenie broni, która może cię przebić na wylot, i masz dużo szczęścia, jeśli przedtem zdążyłeś »chwycić byka za rogi«. Teraz zaczynają się wyciskające ostatnie poty zapasy, podczas których nawet najsilniejszy mężczyzna przestaje panować nad kozłem, chyba że uda mu się zajść bestię z boku i wykręcić mu głowę do tyłu. Oczywiście wstydzisz się wołać o pomoc – aż poczujesz, że masz w brzuchu odnogę poroża” – pisał Lorenz w książce „Rozmawiał z bydlątkami, ptakami i rybami”.

HIPCIO KANIBAL

„Zwykle za niebezpieczne uważamy te zwierzęta, które mogą na nas polować. Tych się boimy, nie zbliżamy się do nich. Nie zdajemy sobie sprawy, że również inne gatunki – w tym te roślinożerne – bywają agresywne” – mówi prof. Ewa J. Godzińska, etolog z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN w Warszawie. Zwierzęta oceniamy też na podstawie ich wyglądu. Im bardziej przypominają ludzkie niemowlę, tym cieplejsze uczucia w nas wzbudzają. „Wypukłe czoło, stosunkowo duża głowa i duże oczy, cofnięta twarzoczaszka, krótkie kończyny, niezdarny, kołyszący się chód to cechy, które wywołują w nas sympatię. Biologicznie mamy zakodowane, że dla stworzeń o takim wyglądzie mamy być mili i pomocni” – tłumaczy prof. Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego i Polskiej Akademii Nauk.

A tak przecież wygląda właśnie sarniątko (czy też jelonek) Bambi – albo pocieszny hipopotam. Tymczasem to on właśnie uważany jest za najbardziej niebezpiecznego ssaka Afryki. Ponoć ma na sumieniu najwięcej ludzkich istnień. Nie znosi, gdy wchodzi się na jego terytorium, a furia kilkutonowego hipcia może mieć straszne skutki. „Nie jest prawdą, że są to zwierzęta wyłącznie roślinożerne. Obserwuje się u nich przypadki mięsożerności, a nawet kanibalizmu. Podobnie jak ma to miejsce u wielu innych gatunków ssaków, samce zabijają też czasem młode” – twierdzi prof. Godzińska.

UŚMIECH DZIECIOBÓJCY

Tak jest również z szympansami, które czasami polują na inne małpy, np. koczkodany czy pawiany. Potrafią zorganizować wspólne łowy. „Chodzą słuchy, że zdarzają się przypadki oportunistycznego łowienia przez szympansy nawet ludzkich dzieci”– mówi prof. Pawłowski.

W 2002 r. prasa opisywała, jak Frodo, szympans z Tanzanii, porwał niemowlę niesione na plecach przez 16-letnią ciocię. Zwierzę wdrapało się na drzewo i zaczęło zjadać dziecko. Gdy nadbiegła ekipa ratunkowa i przegoniła Frodo, niemowlę było już martwe. Innego samca, Saddama z Ugandy, oskarża się o zabicie trojga dzieci i okaleczenie kilku innych. Wszystkie ataki szympansów miały cel pokarmowy. Małpy często najpierw odgryzały kończyny ofiary, a potem ją patroszyły.

Nie ma też wątpliwości co do okrucieństwa delfinów. „To, że się »uśmiechają«, nie oznacza, iż są nieagresywne” – mówi dr Amy Samuels z Woods Hole Oceanographic Institution. Ślady zębów butlonosów odkryto choćby na ciałach ich kuzynów morświnów. I wciąż nie ma pewności, dlaczego radosne i przyjazne delfiny tak chętnie je mordowały. Nie jedzą przecież morświnów i nie konkurują z nimi o pokarm. Wkrótce potem odkryto, że delfiny zabijają nawet młode swego gatunku. Przegryzają je i walą nimi o wodę, łamiąc im żebra, dziurawiąc płuca i przetrącając kręgosłupy. Jeden z delfinów znęcał się nad maluchem przez prawie godzinę!

Udokumentowano też przypadki pogryzień lub podtopień ludzi przez te morskie ssaki. „Ledwo wyrwałam nogę z jego pyska” – opowiadała kobieta, która na Florydzie najpierw karmiła delfina, a potem wskoczyła do morza, by z nim popływać. Została na tyle poważnie poturbowana, że na tydzień wylądowała w szpitalu.

WILCZY ZAWÓR BEZPIECZEŃSTWA

 

Konrad Lorenz zdemaskował też kolejny stereotyp łagodności – gołębia. Umieścił w jednej klatce samca europejskiej turkawki i samicę afrykańskiej synogarlicy. Parka gołębi trochę się między sobą sprzeczała, ale nic wielkiego się nie stało. Uczony wyjechał więc na jeden dzień, zostawiwszy ptaki w klatce. Kiedy wrócił, ujrzał straszny widok: „Samiec turkawki leżał na dnie klatki. Tył głowy i szyi, cały grzbiet aż do ogona były nie tylko całkowicie pozbawione upierzenia, ale skóra była tak poszarpana, że stanowiła jedną wielką ranę. Na środku tej rany, niczym orzeł na swojej zdobyczy, stał drugi »gołąbek pokoju«. Z zadumanym wyrazem twarzy, który obserwatorowi mającemu skłonności do przypisywania zwierzętom cech ludzkich wydałby się niewinny i sympatyczny, nieustannie dziobał ranę na grzbiecie leżącej pod jego stopami ofiary”.

Czegoś takiego Lorenz nigdy nie obserwował wśród wilków, kruków czy innych typowo niebezpiecznych zwierząt. Wręcz odwrotnie – budzące strach drapieżniki zachowywały się o wiele łagodniej. Kruk, któremu biolog podstawiał swe oko tak, że ptak mógł je z łatwością wydziobać, nerwowym ruchem odwracał głowę. Również wilki siłowały się między sobą do momentu, gdy przegrany kładł się na ziemi i obnażał najbardziej wrażliwe miejsce na ciele: gardło. Zwycięzca zaprzestawał wówczas walki – złościł się, warczał, ale nie czynił wrogowi najmniejszej krzywdy.

Uczony doszedł więc do wniosku, że wśród drapieżników niepohamowana agresja jest zjawiskiem rzadszym niż u „niewinnych” roślinożerców. Po pierwsze uważał, że emocje towarzyszące aktom agresji nie pojawiają się w czasie polowania. Pies ma radosną minę zarówno wtedy, gdy goni śmiertelnie przestraszonego zająca, jak i witając swego pana.

Natomiast i pies, i wilk, i lew mają oręż, za pomocą którego w czasie zwykłej sprzeczki mogłyby zabić swoje potomstwo, partnerkę czy innego członka stada. A to bynajmniej nie przyniosłoby im korzyści. Wyewoluował więc u nich – zdaniem Lorenza – rytuał, który zapobiega takim zdarzeniom. Najczęściej polega on na poddaniu się przez przegrywającego – tak jak u wilków.

Takich ograniczeń zaś nie mają zwierzęta roślinożerne, pozbawione broni pozwalającej na szybkie i skuteczne zabijanie. Ich kłótnie z reguły nie są groźne. Przegrany szybko się oddala, ewentualnie liżąc kilka draśnięć. Jeśli jednak nie będzie mógł uciec – np. siedząc w klatce – to agresor będzie go delikatnie, ale bezustannie nękał. Zmęczy się, spoci, ale nie przestanie wyrywać piórek, rozdrapywać rany czy wbijać poroża w brzuch przeciwnika.

Obraz, który nakreślił Konrad Lorenz, nieco zmieniły najnowsze odkrycia. Nikt nie przeczy, że u drapieżników istnieją rytuały, które zapobiegają morderstwom. Tyle że nie zawsze są skuteczne. Lew, który zdobywa harem samic, zabija przecież wszystkie dzieci swego poprzednika, nie bacząc na ich uległość. „Każde zwierzę może być agresywne i potencjalnie niebezpieczne. A drapieżnik w czasie polowania może czuć złość – Lorenz nie miał tu racji. Sfilmowano kiedyś jaguara polującego na leniwca. Mimo wielu prób nie udało mu się go dosięgnąć. W końcu drapieżnik bardzo się rozzłościł. I dopiero wtedy skoczył tak wysoko, że udało mu się wreszcie ściągnąć ofiarę na ziemię” – opowiada prof. Godzińska.

Poziom agresji zwierzęcia – a więc i zagrożenie, jakie stwarza dla innych – zmienia się zależnie od cyklu życiowego. Samce są często szczególnie agresywne w okresie godów, samice natomiast stają się nieustraszone, gdy niebezpieczeństwo zagraża ich potomstwu. Ale szczegółowe badania ujawniają też pewne zaskakujące zależności. U samców afrykańskich gryzoni z gatunku Rhabdomys pumilio mierzono poziom testosteronu. Zwykle im jest wyższy, tym więcej objawów agresji. Najwięcej tego hormonu miały samce, które błąkały się po okolicy, poszukując nowej grupy. Jednak gdy już ją znalazły i zyskały w niej dominującą pozycję, poziom testosteronu im spadał, a zachowania agresywne ustępowały miejsca przyjaznym. Podobną prawidłowość opisali już w roku 1984 polscy badacze u koników polskich. Najbardziej agresywne okazały się te ogiery, które dopiero walczyły o swą pozycję.

Inaczej zaś sprawa przedstawia się u mrówek. Najgroźniejsze są stare robotnice, które wykazują też nieprzepartą potrzebę wędrowania w nowe rejony świata. Są jak kamikadze, walczący z wrogami nawet kosztem własnego życia. „Entomolodzy powiadają, że ludzie wysyłają na wojnę młodych mężczyzn, a mrówki – starsze panie” – żartuje prof. Godzińska.

AGRESYWNY JAK CZŁOWIEK?

Niemal każde zwierzę staje się agresywne, gdy czuje, że nie może uciec. Tak zachowuje się choćby szczur zapędzony do kąta, ale i roślinożerca, do którego podeszliśmy za blisko. Wtedy sarna czy zając nie mają wyboru – wściekają się i atakują. Z tego samego powodu bardziej agresywne zwykle są te gatunki, które w naturalnych warunkach mają mniejsze możliwości ucieczki. Łatwość wpadania w złość i chęć do walki wyewoluowały u nich jako strategie samoobrony.

Można to zauważyć choćby na przykładzie ssaków naczelnych. „Najbardziej pokojowa małpa to goryl. Jest duży i niewiele niebezpieczeństw mu grozi. Nie musi też walczyć o pokarm, bo liście zawsze się znajdują. Niezbyt agresywne są też małpy, które – tak jak koczkodany – żyją w koronach drzew. W razie ataku drapieżnika zawsze mogą uciec w lewo, prawo, w dół i do góry. Natomiast naczelne, które żyją w środowiskach otwartych, w razie niebezpieczeństwa mogą zwiewać tylko po płaszczyźnie. Gdy atakuje je szybki drapieżnik z rodziny kotowatych, mają znikome szanse na ucieczkę. Dlatego do najbardziej agresywnych naczelnych należą pawiany, makaki oraz ludzie” – twierdzi prof. Pawłowski.

Już Konrad Lorenz zauważył, że to właśnie nasz gatunek zyskał coś, czego praktycznie nie znają zwierzęta: oręż, który nie jest elementem ciała. Jak na ewolucyjne standardy, broń tę ludzie dostali ledwie chwilę temu. To zbyt krótko, by rozwinęły się biologiczne rytuały, które powstrzymują zwycięzcę przed atakowaniem pokonanego. Nie pozostaje nam nic innego jak wytworzyć je samodzielnie – z własnej woli, nie oglądając się na Matkę Naturę.