La Niña ustępuje, woda wraca do Kalifornii. Eksperci jednak studzą nastroje na zachodzie USA

Zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych cierpi na jedną z największych suszy w historii kraju. Poziomy wód w rzekach i jeziorach są tak niskie, że rolnikom zabrania się nawet nawadniać pól. Jednak w ciągu ostatnich tygodni sytuacja zdaje się zmieniać, a wszystko zbiega się z ustępującą anomalią La Niña. Czy to koniec najgorszej suszy w Kalifornii, Arizonie i innych zachodnich stanach?
La Niña ustępuje, woda wraca do Kalifornii. Eksperci jednak studzą nastroje na zachodzie USA

Kalifornia, Arizona, Oregon, Waszyngton, Utah czy Nevada. Te stany od kilku lat cierpią na dotkliwą suszę, która sprawia, że rzeki notują rekordowo niskie poziomy, a elektrownie na tamach wodnych mają problem z utrzymaniem odpowiedniego stanu wód do produkcji energii. Ostatnie tygodnie jednak przyniosły zupełną odmianę, o czym donosi Associated Press.

Odchodzący już sezon zimowy był dla zachodnich USA bardzo łaskawy. Region nawiedzały intensywne opady śniegu i deszczu. W Górach Skalistych, nawet na południu Kalifornii i w Arizonie, krajobrazy w końcu się zabielały. Śnieżnego puchu w tym sezonie zdecydowanie nie brakowało.

Czytaj też: Pada deszcz, a nadal jest susza? O tej rzeczy wszyscy zapominamy, kiedy mowa o żywiole

https://twitter.com/cape_eye/status/1635565668446732288

Koniec La Niña to koniec suszy w USA? Może to być prawda, tylko jest kilka „ale”

Dzięki tak mokrej zimie sytuacja hydrologiczna w kilku stanach USA zaczęła się poprawiać. Jak podaje agencja, jeszcze w listopadzie 2022 Kalifornia i Arizona w 100 proc. znajdowały się w stanie suszy. W ostatnich dniach wskaźnik ten spadł dla obu stanów odpowiednio do 55 i 29 proc. Są to dobre wiadomości i eksperci mówią jednoznacznie, że „sytuacja zmierza w dobrą stronę”. Jednak dalecy są od euforycznych stanów. Dlaczego?

Odbudowa stanów wód w rzekach i jeziorach nie trwa tak szybko, jak nam się wydaje i zależy to od wielu czynników. Kilka epizodów z intensywnymi opadami może prędzej przyczynić się błyskawicznych powodzi (co się zresztą stało ostatnio w Kalifornii), zamiast przywrócić poziom cieków i zbiorników do stanu sprzed suszy. Ponadto zbliża się wiosna i wyższe temperatury, a wraz z nimi wyższy współczynnik parowania. Stany takie jak Arizona, Nevada czy część Kalifornii są w gruncie rzeczy półpustyniami – woda z błyskawicznych ulew prędzej wyparuje, niż zdąży wsiąknąć w wysuszone, twarde podłoże.

Tak czy owak chociaż na chwilę sytuacja na zachodzie USA robi się spokojniejsza, ale nie powinno to rozluźniać zwyczajów. Potrzeba oszczędzania wody i rozsądnego zarządzania skromnymi zasobami powinna dalej być priorytetem dla lokalnych władz i każdego mieszkańca.

Zwiększone opady dość łatwo możemy skorelować z globalnymi zmianami i anomalią La Niña, której koniec niedawno ogłosiła NOAA. Przypuszcza się, że jej obecność ma znamienny wpływ na zubożenie opadów na zachodnim wybrzeżu obu Ameryk. Jeśli w miejsce La Niña przybędzie El Niño, to prawdopodobnie tę część świata w końcu nawiedzą regularne opady (ale również i huragany…).

Czytaj też: Nowy rok upłynie pod znakiem El Niño. Niespodziewanie wpłynie to na zimę w Polsce

Zresztą regularne opady to jest to, co przyroda potrzebuje najbardziej. Także w Polsce. Zmiana dynamiki opadów w sezonie letnim przyczynia się do powstawania stanów suszy także w naszym kraju. Jedna czy dwie rekordowe ulewy o charakterze „monsunu” nie dostarczą glebie wody – całość opadu spłynie grawitacyjnie do cieków wodnych lub od razu wyparuje. Tylko długie epizody spokojnych opadów trwających nawet kilka dni mogą na bieżąco uzupełniać zasoby. Wszystko pod warunkiem, jeśli rzeki odzyskają swój naturalny bieg, a ich dno nie będzie betonową rynną a piaszczystą równią, w którą będzie infiltrować opad zasilając wody podziemne.