Lemuria to kraina, która nigdy nie istniała, ale nauczyła nas czegoś o naukowcach

Jak daleko potrafią się posunąć przedstawiciele świata nauki, gdy próbują dopasować swoje hipotezy do poszlak, na które natrafili? Idealnym tego przykładem jest kraina znana jako Lemuria.
Lemuria to kraina, która nigdy nie istniała, ale nauczyła nas czegoś o naukowcach

Dokładniej rzecz biorąc, miał to być zaginiony kontynent zlokalizowany gdzieś na Oceanie Indyjskim. Jak możecie wywnioskować na podstawie nazwy, jednymi z jego mieszkańców byłyby lemury. Za całą ideą stali XIX-wieczni zwolennicy teorii darwinizmu. Oczywiście Karol Darwin wielkim człowiekiem był, a współczesna biologia zawdzięcza mu niemało. Tyle że – jak to w życiu bywa – czasami się mylił.

Czytaj też: Głazy pokryte warstwą plastiku. Tyle pozostanie po ludzkości

W tym przypadku chodzi jednak nie o samego Darwina, lecz jednego z jego popleczników. Philip Lutley Sclater, bo to on był głównym prowodyrem całego zamieszania, napisał w 1864 roku artykuł zatytułowany “The Mammals of Madagascar”. Zamieszczona na łamach Quarterly Journal of Science publikacja była poświęcona skamieniałościom lemurów. A w zasadzie ich brakom.

O co chodziło? Uwagę Sclatera zwrócił fakt, że pozostałości tych pociesznych ssaków udało się znaleźć na Madagaskarze i w Indiach, jednak brakowało ich na Bliskim Wschodzie i pozostałej części Afryki. Do jakich wniosków doprowadziło to brytyjskiego zoologa? Naukowiec uznał, że najlepszym wytłumaczeniem całego fenomenu będzie istnienie kontynentu, który w międzyczasie zniknął.

Lemuria miała być zaginionym kontynentem położonym gdzieś między Madagaskarem i Indiami

I tak właśnie powstała Lemuria. Wyłącznie w głowach, rzecz jasna, ponieważ brakowało konkretnych dowodów, które potwierdzałyby istnienie dawnego kontynentu. Jeśli sądzicie, że cała idea była wymysłem pojedynczego śmiałka, to warto zaznaczyć, że pomysł związany z Lemurią miał wielu zagorzałych zwolenników. Wśród przedstawicieli świata nauki nie brakowało głosów, jakoby zamieszkały przez lemury kontynent faktycznie istniał.

Cztery lata po publikacji Sclatera pojawiła się kolejna, tym razem autorstwa Ernsta Hacekela. W swojej pracy niemiecki biolog ogłosił wszem i wobec, że ludzkość pochodzi z Azji, a nie z Afryki. To miało z kolei prowadzić do konkluzji, w myśl której ludzie byli blisko spokrewnieni z naczelnymi z Azji Południowo-Wschodniej. Brakujące ogniwo łączące te grupy miało znajdować się właśnie w Lemurii. Ta swego rodzaju autostrada między Indiami i Afryką miała stanowić klucz do wyjaśnienia ewolucji człowieka.

Czytaj też: Koniec zabawy w kotka i myszkę. “Kotolis” to nowy gatunek

I choć z perspektywy czasu możemy podchodzić do rewelacji XIX-wiecznych naukowców z pewnym sarkastycznym dystansem, to trzeba uczciwie przyznać, że od tamtej pory zmieniło się naprawdę wiele. Poczynając od znalezienia przełomowych dowodów, a na pojawieniu się zaawansowanych technik badawczych kończąc. 

Jakie było natomiast ostateczne wyjaśnienie kwestii Lemurii? Koniec końców wyszło na jaw, że Indie i Afryka faktycznie były kiedyś połączone. Dotyczyło to wszystkich ziemskich kontynentów, które były swego czasu połączone w jeden wielki superkontynent, znany jako Pangaea. Ta gigantyczna kontynentalna mozaika sprawiła, że indyjska płyta kontynentalna znajdowała się w niewielkiej odległości od afrykańskiej. Z biegiem lat wyszło nawet na jaw, że do 70 milionów lat temu na Ziemi można było znaleźć mikrokontynent o nazwie Mauritia. Był on zlokalizowany między Indiami a Madagaskarem, lecz obecność lemurów nie miała z tą zagadką nic wspólnego.