
Dopiero po kilku miesiącach od tamtej grudniowej katastrofy naukowcom udało się rozwikłać zagadkę tego, co właściwie wydarzyło się na rzece Takhini. Analiza opublikowana w czasopiśmie Landslides przez Dereka Cronmillera z Yukon Geological Survey ujawniła zaskakujące mechanizmy stojące za tym zdarzeniem. Okazało się, że mieliśmy do czynienia z geologiczną rzadkością – osuwiskiem, które wystąpiło bez jakichkolwiek typowych czynników wyzwalających.
Czym jest lodowe tsunami?
W ciągu zaledwie kilku chwil około 118 tys. m3 skał i ziemi runęło do zamarzniętej rzeki. Na szczęście zdarzenie miało miejsce na odludnym obszarze o współrzędnych [60.8611, -135.4180], dzięki czemu nikt nie odniósł obrażeń. Kiedy Cronmiller odwiedził miejsce katastrofy 24 dni później, skalę zniszczeń określił jako przekraczającą najśmielsze oczekiwania.
Czytaj też: Wulkany tworzą lodowe olbrzymy w atmosferze. Naukowcy przez 10 lat badali ten nieoczekiwany fenomen
Tsunami lodowe objęło obszar 7,2 hektara wzdłuż rzeki i jej brzegów. Siła uderzenia była tak potężna, że fragmenty lodu o powierzchni przekraczającej 4 m2 zostały wyrzucone na odległość 200 m od miejsca osuwiska. Pokrywa lodowa pękała w promieniu 250 m od epicentrum, co świadczy o niewyobrażalnej energii uwolnionej podczas katastrofy.
To, co najbardziej zaintrygowało badaczy, to kompletny brak typowych przyczyn, które zwykle prowadzą do osuwisk. Nie odnotowano intensywnych opadów deszczu, gwałtownego topnienia śniegu ani żadnej znaczącej działalności człowieka w rejonie.
Jak wyjaśnia Derek Cronmiller:
W przypadku osuwiska Takhini z 17 grudnia 2024 roku, wszystkie typowe wyzwalacze są wyraźnie nieobecne, a jego czas wydaje się być losowy.
Mechanizmem odpowiedzialnym za katastrofę okazało się postępujące uszkodzenie – proces, w którym zbocze uległo kruchemu pęknięciu poprzez mechanizm pełzania trzeciorzędowego w zamarzniętych osadach. W takich warunkach żaden zewnętrzny bodziec nie jest konieczny – zbocze po prostu osiąga punkt krytyczny i zapada się samoczynnie.

Warto podkreślić, że to odkrycie ma fundamentalne znaczenie dla współczesnej geologii. Choć mechanizmy postępującego uszkodzenia są dobrze znane w kontekście osuwisk skalnych, ich rola w osadach powierzchniowych była dotąd marginalnie dyskutowana. Przypadek z rzeki Takhini stanowi wyjątkowo czysty przykład tego zjawiska, ponieważ typowe czynniki wyzwalające nie zakłóciły obrazu katastrofy.
Skala zniszczeń wywołanych przez lodowe tsunami była ogromna. Fala lodowa zmiotła niemal całą roślinność z brzegów rzeki – na przeciwległym brzegu przetrwały jedynie cztery największe drzewa o średnicy pnia powyżej 30 cm. Reszta roślinności została doszczętnie zniszczona przez napierający lód.
Równie istotne jest to, że tsunami wyrwało dosłownie dno rzeki. Niektóre płyty lodu rzecznego zostały odwrócone z przyklejoną warstwą piasku o grubości 10-30 centymetrów. Te fragmenty były wcześniej zamarznięte na dnie rzeki, a siła tsunami okazała się wystarczająca, by wyrwać je wraz z podłożem.
Osuwisko trwale zmieniło bieg rzeki, zwężając jej koryto o 50 proc. i blokując je gruzem skalnym. Naukowcy szacują, że rzeka Takhini będzie potrzebować ponad dekady, by wyżłobić sobie nową drogę przez nagromadzone rumowisko. Stanowi to poważne, długotrwałe zagrożenie dla kajakarzy i innych użytkowników tych wód.
Z perspektywy bezpieczeństwa publicznego badania nad tym zjawiskiem mają kluczowe znaczenie dla oceny zagrożeń w regionach zimnych. Efekt tsunami lodowego to czynnik, który należy uwzględniać w planowaniu przestrzennym na obszarach narażonych na podobne katastrofy. Odkrycie pokazuje, że nawet bez zewnętrznych wyzwalaczy, zamarznięte osady mogą stanowić poważne niebezpieczeństwo dla lokalnych społeczności i infrastruktury.