
Stary popiół i silne wiatry. Tak powstaje iluzja erupcji
Całe zamieszanie wynikało z działania wschodnio-południowo-wschodnich wiatrów, które osiągały prędkość ponad 50 km/h. Uniosły one pył pozostały po erupcji z 1980 roku, tworząc spektakularny, ale zupełnie niegroźny widok. USGS potwierdziła 16 września, że wulkan utrzymuje normalny poziom aktywności. Mówiąc krótko, status ZIELONY i poziom alertu NORMALNY pozostają bez zmian. Warunki sprzyjające takim zjawiskom to przede wszystkim silne wiatry, brak stabilizującej pokrywy śnieżnej oraz suche powietrze. Gdy te czynniki się spotkają, stary popiół znów unosi się nad kraterem, tworząc złudzenie budzącego się giganta.
Czytaj też: Zagadka gigantycznych kraterów na Syberii rozwiązana. Za powstanie odpowiadają zmiany klimatu i gaz ziemny
Gdy Mount St. Helens naprawdę szykuje się do erupcji, nie pozostawia wątpliwości. Zapowiadają ją wyraźne sygnały, takie jak regularne trzęsienia ziemi, emisje pary i deformacje terenu. Przed pamiętną erupcją z 1980 roku wulkan dawał ostrzeżenia przez kilka miesięcy, co pozwoliło na ewakuację części terenów. Obecny system monitoringu obejmuje ciągłe pomiary sejsmiczne, obserwacje satelitarne, analizę gazów i termowizję krateru. To zaawansowany system wczesnego ostrzegania, choć warto pamiętać, że żadna technologia nie daje 100% gwarancji.
Pamięć 1980 roku i współczesne zagrożenia
Czytaj też: Tysiące beczek na dnie Pacyfiku. Naukowcy odkryli ich zaskakującą zawartość
Nawet jeśli obecna chmura to tylko niegroźna emisja pyłu, to i tak przypomina o realnym niebezpieczeństwie. Drobny popiół może uszkadzać silniki samolotów i szkodzić zdrowiu ludzi, zwłaszcza tych z problemami oddechowymi. Erupcja z 18 maja 1980 roku pozostaje najtragiczniejszym wydarzeniem wulkanicznym w historii Stanów Zjednoczonych. Zginęło wówczas co najmniej 57 osób, a góra straciła około 400 metrów wysokości. Obecny monitoring daje poczucie bezpieczeństwa, lecz natura wciąż potrafi zaskakiwać. Mieszkańcy regionu mogą spać spokojnie – przynajmniej na razie. Prawdziwa erupcja zapowiadałaby się zupełnie inaczej, z serią wyraźnych sygnałów ostrzegawczych. Mount St. Helens drzemie, a poniedziałkowa chmura to tylko przypomnienie, iż nawet uśpione wulkany warto mieć na oku.