Muszle – skarby z głębin

Kiedyś leczyły niepłodność i zastępowały pieniądze. Dziś są marzeniem kolekcjonerów i inspiracją dla naukowców

Legiony rzymskie, osiągnąwszy wiosną 40 roku naszej ery północne wybrzeża Galii, były gotowe do inwazji na Brytanię. Okazało się jednak, że cesarz Kaligula miał inny plan. Zdezorientowani żołnierze zamiast rozkazu przystąpienia do ataku usłyszeli: „Zbierać muszle!”. Ich zdobycze trafiły potem do Rzymu jako część trofeów wojennych, a Kaligula, właściciel największej starożytnej kolekcji konchologicznej, trudne zadanie inwazji na Brytanię zostawił swemu następcy Klaudiuszowi.

Nie on pierwszy uległ urokowi szkielecików mięczaków. Służyły one człowiekowi od zarania dziejów jako narzędzia, ozdoby i przedmioty kultu. Już dwa tysiące lat przed naszą erą zastępowały pieniądze. Przykładem mogą być morskie porcelanki, którymi w XVIII wieku Anglicy i Holendrzy płacili za niewolników i które do dziś są ozdobą kapeluszy polskich górali. Z badań wynika, że podobną funkcję pełniły muszle od 150 do 200 gatunków mięczaków. Mieszkańcy niektórych wysepek na Morzu Salomona posługują się taką walutą do dziś.

DLA KRÓLÓW I PROSTYTUTEK

W starożytnym Egipcie i na Fidżi dźwięki wydobywane z muszli towarzyszyły pogrzebom. Wodzowie z Fidżi i Wysp Salomona zamiast królewskiej korony nosili naszyjniki z pomarańczowej porcelanki Cypraea aurantium. Z kolei podobieństwo muszli Cypraea pantherina do kobiecych narządów płciowych skłoniło starożytnych Greków do uznania jej za symbol Afrodyty. Łacińska nazwa ślimaka oznacza „dający życie”, a pochodzi od Cypru, bo do tej właśnie wyspy dotarła w muszli bogini miłości tuż po narodzinach. Wierzono, że pocieranie brzucha kobiety porcelankami leczy bezpłodność i zapewnia pomyślny przebieg ciąży.

W Rzymie zaś zawieszano je przed wejściem do przybytku cór Koryntu. Do dziś mieszkanki południowych Włoch, nosząc naszyjniki z porcelanek, wierzą, że ustrzegą je one przed złymi urokami i zapewnią pomyślność. W Japonii duże „rogate” muszle szponiatki (Lambis chiragra), powszechnie występującej w płytkich wodach Oceanu Indyjskiego, mają chronić domy przed pożarem. Największą karierę muszle zrobiły na Wyspach Triobriandzkich, położonych tuż za wschodnim krańcem Nowej Gwinei. Naszyjniki, bransolety i naramienniki z muszli są tam przedmiotem rytualnej wymiany, która odbywa się w milczeniu (targowanie się jest niedopuszczalne). Im dłużej dany gadżet funkcjonuje w obiegu, tym większą ma wartość i jego posiadanie – choć tylko tymczasowe – jest powodem do dumy.

Zjawisko to od lat fascynuje antropologów. Na początku XVIII wieku w modzie była egzotyka, więc zbieranie muszli stało się manią. Ich urokowi uległy m.in. królowa szwedzka Luiza Urlika i caryca Katarzyna II. Dotychczas niepobity rekord ustanowił angielski koncholog Hugh Cuming, który w trakcie czteroletniej ekspedycji na Morze Sulu i wyspy filipińskie zebrał kolekcję 3045 muszli. To w trakcie tej ekspedycji Cuming znalazł w pobliżu wyspy Bohol pierwsze dwa żywe egzemplarze cennego ślimaka stożka Conus gloriamaris. Kolekcje te z czasem zasiliły zbiory muzeów konchologicznych na całym świecie, m.in. Senckenberg Naturmuseum we Frankfurcie nad Menem, Ashmolean Museum w Oxfordzie czy Smithsonian Institution w Waszyngtonie.

Choć sposoby wykorzystywania muszli przez człowieka stale się zmieniały, ich moc przyciągania jego uwagi pozostała niezmienna. A wszystko dzięki macicy perłowej. Potocznie nazywana masą perłową, jest wytworem płaszcza mięczaka. Odkładana w cieniutkich warstwach na wewnętrznej stronie muszli zbudowana jest z tych samych substancji co perła: kryształków węglanu wapnia (aragonitu, będącego też głównym składnikiem skał wapiennych i marmurów) spojonych substancją białkową zwaną konchioliną.

W BARWACH TĘCZY

Macica perłowa nie wyróżniałaby się niczym szczególnym, gdyby nie to, że odbija światło. To zjawisko uczeni nazwali iryzacją (nazwa pochodzi od imienia Iris – mitycznej posłanki bogów, widocznej pod postacią tęczy). W wyniku nakładania się światła odbitego od wielu warstw pokrywającej muszlę macicy perłowej powstają bardzo subtelne barwy. Podobne do tych na bańkach mydlanych, czasem chmurach kłębiastych, skrzydłach motyli (np. mieniaka tęczowca), pancerzach owadów (żuka gnojowego) i piórach ptaków (pawia indyjskiego). Masa perłowa może być poddawana wierceniu, szlifowaniu, trawieniu kwasami, grawerowaniu, rzeźbieniu, barwieniu, polerowaniu, nie tracąc przy tym zdolności do iryzacji.

Nic dziwnego, że pięknie błyszczące muszle stały się jednym z głównych surowców do produkcji guzików. Najczęściej wykorzystywane są w tym celu żyjące w Oceanie Indyjskim i Pacyfiku perłopławy (Pinctada margaritifera), które – jak sama nazwa wskazuje – wytwarzają także piękne perły. Płaskie, owalne, grubościenne połówki muszli tego małża osiągają średnicę 20 cm i mają barwę od białokremowej przez srebrzystosiną po ciemną. Ceniona jest też opalizująca zielono muszla turbana (Turbo marmoratus) z raf koralowych Indonezji, Malezji i Filipin, a także skręp perłowy (Trochus niloticus). Wbrew nazwie łacińskiej nie zamieszkuje on wód Nilu, lecz rafy koralowe od Andamanów po Fidżi. Jego masywna i ciężka muszla za młodu jest ozdobiona cylindrycznymi guzkami, ale u dorosłych osobników wszystkie jej skręty są gładkie.
 

 

WYNISZCZAJĄCA MODA

Na przełomie XIX i XX wieku z Azji co roku eksportowano 3–6 tysięcy ton muszli skrępa perłowego. W 1916 r. w USA wyprodukowano 5,75 mld (!) guzików z masy perłowej muszli małży zamieszkujących amerykańskie rzeki i potoki, zaś pod koniec lat 70. ubiegłego stulecia w Japonii – 136 mln sztuk. Przemysł ten prawie zanikł z końcem XX w. Jako że nie ma dwóch identycznych muszli, każdy guzik musi być wytwarzany ręcznie, co w epoce masowej produkcji nie wytrzymuje konkurencji z plastikiem. Krążek jest formowany do pożądanego kształtu, nacinany, kilkakrotnie przewiercany, krawędzie są wygładzane, nacinane, oprawiane w metal, a na końcu polerowane. Koniec mody na perłowe guziki to jednak dobra wiadomość dla samych małży i ślimaków.

Wiele gatunków wymaga dziś prawnej ochrony. Od lat 50. XX wieku mieszkańcy Mikronezji dobrowolnie ustalają kilkuletnie przerwy w eksploatacji dna morskiego i tworzą sanktuaria, gdzie połów jest zabroniony. Jednak np. w USA podobne działania zostały wprowadzone zbyt późno – wiele gatunków małży słodkowodnych zostało tam wytępionych, inne są zagrożone wyginięciem. Także nasza rodzima perłoródka rzeczna (Margaritifera margaritifera) występuje dziś na obszarze Polski wyłącznie w podręcznikach i muzeach, choć akurat za jej zagładę odpowiedzialne były zanieczyszczenia ściekami i nawozami sztucznymi, a także „inwazja” nowych gatunków zwierząt – m.in. piżmaka i pstrąga tęczowego.

PODROBIĆ NATURĘ

Do dziś olbrzymie sumy wydają na rzadkie muszle kolekcjonerzy. W XVIII wieku jednym z najdroższych i najbardziej pożądanych okazów była skalaria drogocenna (Epitonium scalare). Nazwa jej cienkiej białej muszli, do dziś uważanej za jedną z najpiękniejszych, wywodzi się od jej wyglądu – przypomina bowiem klatkę schodową dawnego wysokiego budynku. Podobno cesarz austriacki Franciszek I zapłacił za jej okaz rekordową sumę odpowiadającą 20 tys. dolarów (według współczesnych cen).

Dziś skalarię można kupić za 10 dolarów, ponieważ bez trudu można ją znaleźć na piaszczystych dnach morskich u wybrzeży Afryki, Tajlandii i Australii. Równie pożądana przez kolekcjonerów była muszla wspomnianego już stożka Conus gloriamaris. Ślimak ten występuje w wodach zachodniego Pacyfiku i osiąga do 16 cm długości. W 1792 roku niemiecki kolekcjoner Chris Hwass zakupił jedną muszlę tylko po to, żeby ją zniszczyć – dzięki temu pozostałe okazy miały zachować wysoką cenę. Dziś, dzięki możliwości połowu z coraz głębszych i bardziej niedostępnych rejonów oceanów, muszle Conus gloriamaris stały się pospolite na rynku. Ale często zdarzają się też „podróbki”. Na Filipinach z kilku pospolitych okazów stożków, po obróbce termicznej i mechanicznej powstają falsyfikaty, będące często prawdziwymi dziełami sztuki. Podrabianiem muszli zajmują się też naukowcy i wcale tego nie kryją.

Na University of California w San Diego trwają prace nad syntetyczną macicą perłową uchowca czerwonego – ślimaka znanego pod nazwą naukową Haliotis rufescens. Jego muszla jest zarazem twarda i krucha, co pozwala jej absorbować energię bardzo silnych uderzeń. Bazując na jej strukturze, uczeni stworzyli niezwykle twardy, a jednocześnie cienki i lekki materiał zbudowany z warstw aluminium i tytanu. Testy wykazały, że doskonale nadawałby się on na kuloodporne kamizelki czy hełmy, a w przyszłości będzie mógł znaleźć zastosowanie przy budowie rakiet oraz skafandrów astronautów. W ten sposób liczący 600 mln lat pomysł natury przyczynia się do rozwoju technologii ery kosmicznej.

Ewa Rąbek
prof. dr hab. Bohdan Draganik