Nie chcesz być blisko, to pokażę Ci, co znaczy daleko [FELIETON]

To była przez długie lata moja dewiza. Sposób na ból. Dzisiaj wiem, że to mechanizm obronny. Wtedy myślałam, że to mistrzostwo świata.
Nie chcesz być blisko, to pokażę Ci, co znaczy daleko [FELIETON]

Mechanizm ten mniej więcej wykształciłam sobie w taki sposób:

Krok 1 – jeśli ktoś mnie odrzucił, ocenił, nie chciał być blisko, nie kochał, nie myślał, że jestem coś warta, nie dawał uwagi, czasu, miłości itd.

Krok 2 – to ja reagowałam chłodem, zimnem, zamrożeniem i szybciutko rezygnowałam z tej relacji tudzież bardzo ją ograniczałam, do absolutnego minimum.

 

W nastoletniości, aż wstyd się przyznać, ale przez prawie rok nie odzywałam się np. do mojej Mamy – stworzyłam ogromny dystans. Te lata młodzieńcze osadziły mnie w buncie, złości i żalu, więc płaciłam światu za niezrozumienie nastoletniej tożsamości, oddaleniem. Brakiem słów, brakiem kontaktu.  

 

Kiedy czujemy się opuszczeni, kiedy czujemy ból braku bliskości lub czyjejś uważności – wiecie, taki realny, fizyczny ból, ale też ból po wyobrażonym opuszczeniu, porzuceniu i oddaleniu, to próbujemy sobie z tym jakoś radzić i część z nas wybiera właśnie dystans. Ale nie wszyscy, bo jeszcze w repertuarze niezdrowych zachowań mamy: używki, pracoholizm, szybki seks z kimkolwiek, gry komputerowe dużo i często, szybka jazda samochodem, jedzenie, picie, itd. A u mnie?

 

Dla mnie przez lata właśnie dystans przynosił taką złudną ulgę w bólu odrzucenia. Chłód. Zamrożenie. Oddzielnie się od tego drugiego człowieka. W sekundę budowałam mur. Paradoks polegał jednak na tym, że żeby zagoić ranę braku bliskości, oddalałam się na tysiące kilometrów emocjonalnych. Czyli z rozpaczy braku bliskości, nie dawałam jej sobie jeszcze bardziej. I jeśli faktycznie nie miałam możliwości zakończenia relacji, to ograniczałam ją bardzo do krótkich komunikatów: yhym, ok, dobra, nie wiem.

 

Tylko, że to jest straszny miecz obosieczny. Bo co z tego, że przestaje boleć ból rany „zadanej” niby przez drugiego człowieka, gdy w tej samej sekundzie, w której zalecza się ta rana, z racji dystansu, powstają dwie kolejne:

  • rana w relacji pomiędzy nami
  • rana dalszej samotności?

 

Bo przecież kiedy kogoś odrzucę ja, po tym jak on odrzucił mnie, to kogo będzie boleć? Ano mnie. Oczywiście z pomocą chce przyjść ego i rozciąga się jak plasterek, mówiąc „nie potrzebujemy ich, a dzięki mnie przestaniesz krwawić”, „to teraz pożałuje”, „nie dotknie ciepła”, „zobaczymy jak jej teraz będzie miło” – ale oboje wiemy, że to nie jest prawda.

 

Brak bliskości robi wyrwę. Wyrwę, której nie zaleczy nic poza bliskością. Więc kiedy czujemy ból odrzucenia, musimy poszukać bliskości. Czasem z innym człowiekiem, a czasem z sobą. Musimy dać sobie sami tę bliskość. Dać sobie na nią przestrzeń. Ukoić. Utulić. Czasem będzie to wymagało powrotu do relacji z tej naszej lśniącej krainy chłodu i powiedzenia czego potrzebujemy albo właśnie czego mamy dość. Poproszenia o rozmowę albo przyznanie się do bólu. Różne te nasze życia, więc nie wiem co wam będzie potrzebne. Ale jedno wiem na pewno: dystans sprawy nie załatwi. Dystans załatwi nas.