„Oczywiście, że język polski nas śmieszy”. Polska i Polacy czeskim okiem. [PODCAST JAK NAS WIDZĄ]

Hanka Tkáčová o sobie mówi, że jest Czeszką, Morawianką i Walaszką. Polskiego zaczęły się uczyć kilka lat temu, aby lepiej zrozumieć kulturę i historię północnych sąsiadów.

W kolejnych odcinkach podcastu „Jak nas widzą” redaktor naczelny „Focusa” rozmawia po polsku z obcokrajowcami, którzy do tego stopnia opanowali naszą mowę, aby móc swobodnie opowiedzieć nie tylko o swoich ojczyznach, ale również o Polsce i Polakach widzianych z dalekiej perspektywy. Podcast dostępny jest na Focus.pl oraz w serwisie Spotify

Gościem noworocznego odcinka jest Hanka Tkáčová, mieszkanka Moraw, jednego z trzech obok Czech i Śląska, krajów tworzących Republikę Czeską. Podczas rozmowy Hanka opowiada nie tylko o tym, jak się świętuje u naszych południowych sąsiadów, ale także próbuje wytłumaczyć różnice między naszymi narodami, które mimo bliskości obu państw i wspólnej granicy, nierzadko wynikają z zupełnie innych doświadczeń historycznych.

Rozszerzoną wersję rozmowy z Hanką możecie również znaleźć poniżej w wersji tekstowej. 

Za dwa tygodnie Boże Narodzenie. Zaczęłaś już przygotowania?

Zaczęłam i muszę powiedzieć, że jak zawsze o tej porze roku, szczególnie brakuje czasu na wszystkie obowiązki. Zapisałam się też na rekolekcje, które odbędą się w styczniu. Ten pierwszy miesiąc roku nazywa się po polsku styczeń, prawda? W każdym razie nie mogę się już doczekać. To będą rekolekcje połączone z kaligrafią.

Rekolekcje z kaligrafią?

Tak, będziemy przepisywać łacińskie teksty.

To ciekawe. Nie słyszałem o takiej formie rekolekcji. Święta będą w tym roku u ciebie?

U rodziców, ale mieszkamy w tym samym domu. My na górze, rodzice na dole. Jesteśmy więc razem, co jest bardzo wygodne.

A co przygotowujesz na święta?

Moi rodzice co roku robią zupę grochową. My za to zawsze przynosimy grzybową, bo mój mąż nie lubi zupy mojej mamy.

Grochowa to w Czechach zupa tradycyjnie podawana na święta?

Zależy od części Czech lub Moraw. U nas rzeczywiście najczęściej je się grochową, podczas gdy w innych regionach można się spotkać z zupą rybną albo z kiszonej kapusty. Gdzieniegdzie popularna jest też zupa z soczewicy.

A wiesz, jaką zupę serwuje się w Polsce podczas kolacji wigilijnej?

Biały barszcz i żurek?

Barszcz, ale czerwony podawany z uszkami, choć na przykład w Warszawie w wielu domach tradycyjnie podaje się zupę grzybową, a na pomorzu rybną. Żurek u nas odpada, bo wciąż popularne jest przestrzeganie postu podczas wigilii.

W Czechach też tradycyjnie nie je się mięsa tego dnia, choć niewiele osób dziś tego zakazu przestrzega. Większość Czechów to ateiści i pewnie nawet nie wiedzą, co to znaczy post religijny. Zdarza się, że niektórzy nie jedzą mięsa w wigilię rano, by już wieczorem podać na kolację schab.

Jak właściwie obchodzi się Boże Narodzenie w Czechach?

Podobnie jak u was najważniejszy jest wieczór dwudziestego czwartego grudnia. Kolejny dzień spędzamy z rodziną w domu lub odwiedzamy bliskich.

I ten dzień 24 grudnia również nazywacie wigilią?

U nas to jest Štědrý večer. Štědrý jak szczodry, czyli hojny.
 
Jakie inne święta w kalendarzu są ważne dla Czechów?

Nie mamy tu tak dużo świąt religijnych jak wy w Polsce. Poza Wielkanocą 28 września obchodzi się też Dzień Świętego Wacława.

Co się wtedy robi?

Nic. Nie pracujemy i jesteśmy w domu. Nie jesteśmy zbyt ceremonialnym narodem. Na początku lipca obchodzone jest jeszcze święto Cyryla i Metodego, czyli dzień, w którym wspomina się świętych, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską na nasze ziemie. Wtedy też się nie pracuje, a nieliczni wierzący wybierają się na pielgrzymkę do Velehradu. Nie wiem, czy znasz to miejsce – na południu Moraw jest taka znana bazylika. Uważa się, że w 863 roku – o ile dobrze pamiętam tę datę – dotarli Cyryl z Metodym.  

A o Polsce jeszcze nikt wtedy nie słyszał! Jak na najbardziej ateistyczne państwo Europy wciąż jednak macie kilka świąt religijny w kalendarzu.

Rzeczywiście uznaje się nas za społeczeństwo świeckie.  

Naprawdę obserwujesz, że twoi znajomi, sąsiedzi uznają się za niewierzących i nie praktykują żadnych rytuałów?

Ja myślę, że każdy jednak w coś wierzy, tylko nie potrafi tego nazwać. Trochę na zasadzie to jest moje sumienie i niech nikt nie waży się mi mówić, co mam robić. Dla Czechów taka niezależność jest niezwykle ważna. Prawda jest jednak taka, że na Wielkanoc i Boże Narodzenie wiele z tych osób pojawia się na mszy. Nie chcą się jednak przyznać do żadnej wiary, byle by Kościół i księża nie wtrącali się do ich życia.

Słyszałaś o Mariuszu Szczygle, polskim mistrzu reportażu?

Tak. Jest u nas znany. Napisał kilka książek o Czechach.

Zgadza się. W jednym ze swoich tekstów Szczygieł pisał, że „kiedy większość społeczeństwa nie widzi przed sobą perspektywy życia wiecznego, życie doczesne wygląda trochę inaczej” [Czas Kultury”, numer 1–2/2007]. Czy to nie właśnie to twarde stąpanie po ziemi nie odróżnia Czechów od Polaków, którzy z kolei częściej myślą o tym, co ich czeka po śmierci?

Nie znam wielu Polaków, więc nie mogę być pewna. Prawdą jest jednak, że w Czechach ten religijny pragmatyzm przejawia się w ciągłym poszukiwaniu łatwej wiary. Młodzi ludzie też potrzebują w coś wierzyć, stąd coraz większa popularność buddyzmu czy ruchów New Age. Z tej nowej wiary wyciągają jednak tylko to, co wydaje się im interesujące i co można jakoś połączyć ze znanymi im doświadczeniami chrześcijańskimi. Grunt jednak, aby takie zaadaptowane na ich potrzeby wierzenie, niczego od nich nie wymagało. Z moich obserwacji wynika też, że mimo wszytko ludzie w Czechach są otwarci duchowo – interesują się medytacjami, świętują fazy Słońca i coraz częściej chodzą do wróżek. Jakąś wiec perspektywę życia po śmierci starają się zachować.

Mimo wszystko tytuł najmniej religijnego państwa świata, w którym od 75 do 79 proc. mieszkańców nie deklaruje wyznawania żadnej religii, robi wrażenie.

Coś musi być w naszym czeskim charakterze, że jesteśmy tacy racjonalni. Może trochę bardziej od innych. Sama jestem osobą wierzącą i mam potrzebę zrozumienia świata i znalezienia w nim jakiegoś sensu. Ten masowy ateizm na pewno po części wynika z doświadczenia komunizmu. Pokolenie moich rodziców to generacja, w której najwięcej się zmieniło. Słyszałam, że w Czechosłowacji ten ustrój był jeszcze bardziej zamordystyczny niż w innych krajach bloku wschodniego. Podobno w Polsce nie trzeba było wszystkiego oddawać państwu.

Polska Rzeczpospolita Ludowa rzeczywiście była jedynym krajem komunistycznej Europy, w którym tzw. inicjatywa prywatna nie była zabroniona. Mój tata miał zakład szewski, a potem razem z mamą prowadzili mały sklep.

U nas o niczym takim, jak własny biznes, nie było wówczas mowy. Ludzie musieli oddawać ziemię, plony i zwierzęta. Na początku lat 50. kto nie chciał oddać krowy państwu, musiał codziennie udostępniać ileś litrów mleka. Jeżeli krowa dawała tylko mniej litrów, gospodyni musiała dokupić brakujące litry, aby móc spłacić zobowiązanie wobec Czechosłowacji. Podobnie było z mięsem, z jajkami. Koniec końców nikomu nie opłacało się trzymać tych zwierząt, lepiej było je oddać. Ludzie byli bardzo biedni. Nie mieli ani zwierząt, ani niczego co można było uzyskać z ich hodowli. Moi rodzice wspominają, że w ludziach rodziło się poczucie dużej niesprawiedliwości i okropnej bezradności.  

30 lat po upadku komunizmu w Polsce wciąż są ludzie, którzy pozytywnie wspominają tamte czasy. W Czechach też powszechna jest tęsknota za dawną Czechosłowacją?

Tak, tak, jest. Wielu ludzi tęskni za tymi czasami. Uważają, że wtedy było łatwiej, każdy miał pracę i nikt nie musiał się niczym martwić, bo państwo opiekowało się obywatelami i wszystko za nich robiło. Za pracą szły jakieś pieniądze, jakieś mieszkanie. Wszyscy mieli podobnie – to samo dostawaliśmy i tego samego nam brakowało. Prawda jest natomiast taka, że w latach 80. w sklepach brakowało podstawowych produktów, jak papieru toaletowego czy pasty do zębów, albo że były słoiki, ale brakowało wieczek. Przed świętami można było kupić tylko jedno opakowanie kakao i orzechów dla rodziny. Po banany czy pomarańcze trzeba było stać w długich kolejkach. Pamiętam, jak całą rodziną staliśmy w kolejce po mięso – ja, mama, tata i mój brat. Udawaliśmy, że się nie znamy, bo na jednej osobie można było sprzedać tylko ćwierć kilograma mięsa, a moi rodzice planowali zrobić domowe kiełbasy.

Co ciekawe, Republika Czeska to chyba jedyny kraj w naszym regionie, w którym do parlamentu regularnie dostaje się partia komunistyczna.  

Komunistyczna Partia Czech i Moraw zawsze trafia do parlamentu. Teraz wspiera rządzącą partię Ano.

Jakie hasła ma taka XXI-wieczna partia komunistyczna? Trudno mi sobie bowiem dzisiaj wyobrazić sierp i młot oraz Marksa i Lenina na sztandarach.

Uważają się za nowoczesnych komunistów. Na pewno unikają odwołań do Stalina, a o przeszłości właściwie w ogóle nie mówią. Nie potrafię chyba jednak wymienić żadnych z ich postulatów, bo mnie po prostu nie interesują. W Czechach jest tak dużo partii, że i komunistyczna się jakoś uchowała.

Jak Czesi dzisiaj oceniają przemiany po 1989 roku? W Polsce pierwsze lata po przełomie były kolorowe, wydaje się, że zachłysnęliśmy się wolnością i zachodem. Tymczasem mimo happy endu był to dla wielu ludzi bardzo trudny okres – przedsiębiorstwa bankrutowały, ludzie nie potrafili się odnaleźć w kapitalizmie.

Pomijając nostalgię starszych ludzi, myślę, że ta zmiana jest odczuwana pozytywnie. Jest takie piękne czeskie słowo – vnímání. Znasz?

Nie, co to znaczy?

Percepcja, albo postrzeganie. Otóż w Czechach to vnímání, ta ocena transformacji jest raczej pozytywna. Był to przecież jednak okres, który dał nam mnóstwo możliwości. Przed aksamitną rewolucją – bo tak nazywamy wydarzenia, które w 1989 roku doprowadziły do obalenia władzy ludowej – ludzie mieli mnóstwo pomysłów, ale nie mógł ich realizować. Chcieli podróżować, zakładać biznesy, ale nie było to możliwe. W Czechach wymyślono bardzo ciekawy sposób na prywatyzację. Każdy obywatel mógł kupić akcję jakiegoś państwowego przedsiębiorstwa. Ryzyko polegało na tym, że nie można było mieć pewności, jak ta firma będzie prosperowała.

Jak zapamiętałaś aksamitną rewolucję?

Miałam wtedy zaledwie 16 lat.

To na tyle dużo, że mogłaś wyczuć panujący nastrój. Co to było? Optymizm, czy raczej niepokój i przerażenie?

Muszę powiedzieć, że w tym czasie panował chyba taki nasz czeski spokój. Kiedy dotarło do nas, co się dzieje w Pradze, że policja bije tam studentów, że ktoś tam zginął, oczywiście trochę się martwiliśmy. Musieliśmy jednak czekać – nie mieliśmy przecież pojęcia, o wydarzeniach w Polsce i w innych krajach regionu.

W telewizji nie mówiono wam o przemianach demokratycznych w Polsce?

Może ktoś w Pradze wiedział. Ktoś, kto miał kontakty. My tutaj, w tym mały miasteczko w ogóle nie odczuwaliśmy żadnej atmosfery, nie wiedzieliśmy, że idą zmiany. Myślę, że starsi ludzie pamiętający jeszcze odwilż Praskiej Wiosny i rok 1968 byli sceptyczni i szczególnie się bali. Moi rodzice jednak żyli w ciągłym strachu, że coś pójdzie nie tak i powtórzy się inwazja wojsk Układu Warszawskiego. Pewnie czuli się już zmęczeni wszystkimi niespełnionymi dotychczas marzeniami.

To z kolei jedno z najbardziej wstydliwych wydarzeń w historii Polski…

Z relacji rodziców wiem, że wcześniej na ulicach panował optymizm i wszyscy mieli dobry humor, aż nagle przyjechało wojsko i wszystko zmieniło się na jeszcze gorsze niż przed Praską Wiosną.

A te słynne zdjęcia Vaclava Havla z 1989 roku, kiedy stoi na balkonie na Placu Wacława i wiwatują mu tysiące ludzi – tego też nie pokazywali w telewizji?

To już było później po wydarzeniach 17 listopada, kiedy pobito studentów w Pradze. o tych tragicznych zdarzeniach nie wiedzieliśmy. Docierały do nas tylko strzępki informacji od dzieci sąsiadów, którzy uczyli się w stolicy. Bardzo powoli to się rozchodziło po kraju. Pamiętam, że krok po kroku ludzie stawali się coraz bardziej odważni. Zaczęli organizować demonstracje na rynkach małych miast. Tu gdzie mieszkam ludzie też szybko się skrzyknęli. W moim mieście zawsze mieszkali tacy alternatywni ludzi. Również dzisiaj popularne są tutaj nowoczesne idee, nie tylko wolność, ale też ekologia.

Jak dziś w Czechach wspomina się Havla? Bo wiesz, w Polsce Lech Wałęsa dla wielu jest bohaterem, ale jest też grupa ludzi, która bardzo go krytykuje.

Czechy są tak samo podzielone jak Polska. Jeśli chodzi o Vaclava Havla, połowa ma go za bohatera, a druga połowa go nienawidzi.

Za co właściwie?

Że wprowadził Czechy z powrotem Europy.

Ach, oczywiście. Zapomniałem, że jesteście najbadziej eurosceptycznym społeczeństwie w Unii. Podczas gdy większość Polaków popiera integrację naszego kraju z Unią, tylko 25 proc. Czechów jest zadowolonych z członkostwa w UE. Z czego to wynika?

Ależ to ta sama sytuacja jak z religią z kościołem. Nikt nam przecież nie będzie mówił, co mamy robić!

Uważasz się za Czeszkę czy Morawiankę?

Zawsze mówię o sobie, że jestem Czeszką. Trochę mam problem z nazywaniem siebie Morawianką. Oczywiście urodziłam się na Morawach, ale bardziej czuję się Walaszką. Mój niewielkie region w północnych Morawach to Wałachy.

Czym się różnią Walasi od Morawian i Czechów?

Dużych różnic nie ma. Mamy lokalną kulturę ludową, tradycyjne stroje, muzykę i piosenki. Język też jest trochę inny, choć już nie w moim pokoleniu. Niestety nie znam dialektu wałaskiego. Jestem więc Walaszką, potem Morawianką, a potem Czeszką.

Morawy to nie to samo co Czechy?

To trochę skomplikowane. Tradycyjnie Republikę Czeską tworzą trzy krainy – Czechy na zachodzie, Morawy na wschodzie i Czeski Śląsk na północnym-wschodzie. Sama kiedy myślę o swoim kraju, mówię oczywiście o Czechach, ale kiedy mam na myśli coś bardziej dokładnego, na przykład gdzie leży jakieś miasto, wymienię właśnie Czechy lub Morawy.

Morawianie nie chcieliby się uniezależnić od Czechów? W Polsce jest grupa Ślązaków, która uważa, że ma własną odrębną od Polaków kulturę i język i chciałaby pójść własną drogą.

Rzeczywiście zdarzają się podobne ruchy na Morawach. Prawda jest jednak taka, że pozostają na marginesie i nie mają właściwie żadnego znaczenia.

Bo rozwód ze Słowakami był dla Czechów wzorowy…

To prawda. Teraz oddalamy się od siebie. Jeszcze w czasach, kiedy tworzyliśmy jedno państwo, było więcej kontaktów międzyludzkich. Będąc dzieckiem, zawsze jeździliśmy na wakacje na Słowację, choć nie mieliśmy tam jakichś bliskich przyjaciół. Co ciekawe, teraz mam więcej znajomych z tego kraju. Poznaję ich w internecie – to moi partnerzy językowy do praktykowania angielskiego.

W szkole również nie miałaś koleżanek ani kolegów ze Słowacji?

Mimo że skończyłam dwie szkoły średnie, w żadnej z nich nie było Słowaków. Była za to jedna Polka z Czeskiego Cieszyna.

Mówiła po polsku?

Z nami oczywiście rozmawiała po czesku, ale to polski był jej językiem ojczystym.

A czy słowacka kultura, muzyka, literatura są obecne w Czechach? Oglądacie słowacką telewizję i jesteście na bieżąco z wydarzeniami w Bratysławie? Czy jednak jest to już dla przeciętnego Czecha zagranica?

Oczywiście słowacka telewizja jest u nas odbierana, ale nie sądzę, aby wielu Czechów ją oglądało. Słowackie książki nawet jeżeli są czytane, to raczej po czesku, choć rozumiemy się bardzo dobrze. Najbardziej obecna jest chyba muzyka – słowackie zespoły są u nas naprawdę popularne. Po drugiej stronie granicy sprawa wygląda zupełnie inaczej. Rozmawiałam ze znajomą Słowaczką, która twierdzi, że w ich telewizji emituje się dużo czeskich programów w oryginale, bez tłumaczenia. Również za pośrednictwem radia i książek Słowacy są w ciągłym kontakcie z językiem czeskim. Nie wiem właściwie, dlaczego u nas jest inaczej. Sama przyznaję, że też nie chciało mi się słuchać słowackiego, dopóki nie zaczęłam interesować się językami obcymi. Jestem typową Czeszką.

A język słowacki was śmieszy?

Myślę, że nie śmieszy. Jesteśmy do niego na tyle przyzwyczajeni, że jest dla nas neutralny.

A polski?

Oczywiście, że polski nas śmieszy!

I które słowa są takie śmieszne?

No wiesz, wczoraj rozmawiałam z pewną Polką przez internet. Powiedziała mi, że w pokoju, w którym przebywa, jest tak zimno, że mogłyby tam wisieć sople. Bardzo mnie to rozbawiło. Wiesz, co to są sople po czesku?

Nie…

Gile z nosa!

Ach ci fałszywi przyjaciele! Andrzej Jagodziński, który tłumaczył m.in. Milana Kunderę na język polski, powiedział, że „trudność w tłumaczeniu z czeskiego sprawiają właśnie te słowa, które brzmią w naszych językach identycznie lub bardzo podobnie, a znaczą coś znacznie innego, a czasem wręcz przeciwnego. Bliskość naszych języków jest dla tłumacza strasznie niebezpieczna. Na opanowanie języka czeskiego na tyle, by zrozumieć kontekst i nie być skazanym na tłumacza, potrzeba kilku miesięcy intensywnej nauki. Dopiero wtedy jednak zaczynają się schody. Polski i czeski wyrosły z jednego pnia, a potem się rozeszły i nie można ufać ich pozornej bliskości, diabeł tkwi tutaj w szczegółach” [Zofia Zaleska, „Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie”, Wydawnictwo Czarne, 2015].

Tak, dużo w tym prawdy. Sama się o tym przekonuję każdego dnia, ucząc się polskiego. Z jednej strony język wydaje się prosty z powodu podobieństwa, a z drugiej na uczącego czeka wiele pułapek. Trzeba być ostrożnym.

Na Polaków mówicie „Pšonci”?

Jak tak nie mówię, bo to jest trochę obraźliwie.

A co to znaczy?

Właściwie nic szczególnego, ani nic wulgarnego. To takie naśladowanie języka polskiego i tych szeleszczących dźwięków. Myślę jednak, że tak na Polaków wołają ludzie, którzy mieszkają blisko granicy z Polską. W mojej rodzinie i w moim otoczeniu nigdy tego określenia nie słyszałam. Może właśnie dlatego, że nie mamy zbyt wielu bezpośrednich kontaktów z Polakami.

A wiesz, jak Polacy mówią na Czechów?

Nie. Jak?

Jeżeli żartujemy, mówimy „Pepiki”, choć właściwie nigdy nie sprawdziłem, skąd się wzięło to określenie.  

Naprawdę nie wiesz, co znaczą Pepíci?

Nie…

To forma imienia Josef. Na Morawach rzadko jej używamy, ale w Czechach na Josefa woła się Pepik. Podobnie zresztą jak na Jana często mówimy Honza. Myślę, że ten Pepik wywodzi się od włoskiego Giuseppe.

Jeszce jeden cytat z Mariusza Szczygła: „czeski to nie język, to masaż dla mózgu” [„Czas Kultury”, numer 1–2/2007]. Co sądzisz?

To bardzo ładne! Ta opinia pewnie wynika z tego, że mamy bardzo dużo spółgłosek i bardzo mało samogłosek.

Nie ukrywam, że to może być wyzwanie dla obcokrajowca mierzącego się z czeskim. Znalazłem takie zdanie, ale ni odważę się go przeczytać: „Strč prst skrz krk”.

To bardzo znany czeski łamaniec językowy – nie ma w nim ani jednej samogłoski. Rozmawiałam kiedyś na ten temat z pewnym Szwedem, który uczył się czeskiego. On w ogóle nie potrafił zrozumieć, jak my jesteśmy w stanie to wymówić. Przeczytałam jednak kiedyś, że to nie do końca jest tak, że my nie używamy samogłosek, po prostu one czasami są tak krótkie, że ich nie zapisujemy.

Byłaś kiedyś w Polsce?

Tylko raz. Dwa tygodnie temu odwiedziłam Cieszyn.

Gdzie się urodziłaś?

W pobliskim miasteczku Valašské Meziříčí. Po polsku to się nazywa Międzyrzecze Walaskie. Tam jest najbliższy szpital, a w Czechach większość dzieci przychodzi na świat w szpitalu.

Co widzisz z okna swojego domu?

Las i góry. Beskidy.

Chodzisz na grzyby? Słyszałem, że to jedno z ulubionych zajęć Czechów.

Mówi się nawet, że to nasz sport narodowy. Oczywiście lubię chodzić do lasu, ale nie jestem dobra w grzybobraniu. Czasami coś znajdę, ale nie żebym jakoś szczególnie szukała… Ach i to nieszczęsne słowo „szukać”. Pewnie wiesz, co „šukat” znaczy po czesku?

Wiem, wiem… Wszyscy Polacy wiedzą.

Ale muszę ci powiedzieć, że dzisiaj rozmawiałam z pewną Polką. która mieszka w Czechach. Jej mąż jest Czechem i pochodzi z takiej rodziny trochę „ą–ę”, wiesz, co mam na myśli, prawda? Ta czeska rodzina organizowała jakieś rodzinne przyjęcie, na które zaproszono również polską rodzinę mojej znajomej. Ta przed wizytą w Czechach przygotowywała swojego ojca, aby pod żadnym pozorem niczego nie szukał, a najlepiej w ogóle unikał tego słowa. Ojciec zapamiętał te uwagi i podczas kolacji podziękował czeskim gospodarzom, mówiąc, że „Czechy to piękny kraj, że żyje tu wiele narodów – Czesi, Morawianie, Słowacy. I że wszystko to wydaje mu się takie zamerdane”. Przy stole zapanowała cisza. Mężczyzna nie miał pojęcia, że „zamerdany” to jeden z najcięższych czeskich wulgaryzmów.

Dla mnie to jest właśnie niesamowite, że mimo bliskości naszych języków, jest aż tyle różnic. Uczysz się wielu języków, ale nie tym zajmujesz się zawodowo?

Nie. Na co dzień opiekuję się niepełnosprawnym synem, więc spędzam większość czasu w domu z rodziną. Moje drugie dziecko jest już dorosłe i ma własne życie, choć wciąż mieszkamy razem.  

A jak ma na imię twój syn?

Vojtêch

Po polsku Wojciech. Wołasz na syna Wojtek?

Vojtíšek. Ale on już ma 21 lat, więc już rzadko już tak zdrabniamy. Raczej mówimy Vojta.

Z czego są dumni Czesi? Wiesz, my Polacy jesteśmy z siebie bardzo dumni. Niektórzy powiedzą, że nawet za bardzo – z naszej historii, wielkich Polaków. U nas narodowa duma jest jak wielki nadmuchany balon. Też jesteście dumni z takich wielkich rzeczy?

Najbardziej chyba jesteśmy dumni z piwa.  

No tak, ten czeski pragmatyzm… A ty pijesz piwo?

Ja w ogóle nie piję alkoholu.

A piwo to w ogóle napój alkoholowy dla Czechów?

Faktycznie u nas piwo jest powszechnie tolerowane i właściwie nikt się nie zastanawia, że może być szkodliwe.

Nastolatkom podaje się piwo?

Myślę, że kiedy chłopak lub dziewczyna kończy piętnaście lat, jest raczej normalne, że może napić się piwa z rodzicami, choć w mojej rodzinie tego nie akceptujemy. Mimo wszystko to alkohol i może być niebezpieczny. Znam historię pewnej rodziny, w której dorosła już córka alkoholika przywoziła z podróży swoim małym dzieciom piwo w prezencie. Naprawdę byłam zaskoczona, że nie widziała w tym nic złego.

W ostatnim spisie powszechnym w Czechach aż 25 proc. mieszkańców nie przyznało się do żadnej narodowości. To jedna czwarta całego społeczeństwa? Jak to możliwe?

Nie jestem ekspertem od socjologii. Z moich przypuszczeń może to wynikać z kilku rzeczy. Po pierwsze, wielu młodych ludzi otwarcie nie lubi naszego państwa i się z nim nie utożsamia. Wolą być postrzegani jako mieszkańcy świata, a nie jakiegoś malutkiego państewka gdzieś w środku Europy. Po drugie, mieszka u nas dużo Romów, którzy często nie chcą się przyznać do swojej narodowości, więc nie zaznaczają żadnej opcji.

Ale z Pragi jesteście dumni?

Jesteśmy dumni ze wszystkiego, co podoba się u nas innym. Praga to z pewnością jest coś interesującego w oczach obcokrajowców. W Czechach Praga i Brno to tak naprawdę jedyne duże i ważne metropolie.  

Jak stolica jest widziana z innych części kraju?

Jako miejsce, gdzie żyje się szybciej i zarabia więcej. Prawie wszyscy mamy tam jakąś rodzinę lub przyjaciół, więc kontakt z Pragą jest nieustanny. Ach, no i mówią tam z naprawdę okropnym akcentem.

Naprawdę? Jak mówią w Pradze?

Nie wiem nawet, czy jestem w stanie to powtórzyć. Na pewno trochę przeciągają końcówki. Mój mąż powie – jsem mladý, a Prażak powie bardziej śpiewnie – jsem mladeeej.

Kiedyś zapytałem cię czy lubisz smażony ser, zaprotestowałaś, że to polski stereotyp i że Czesi wcale nie jedzą tak często smażonego sera. Co jest zatem typowo czeskim daniem. Co ty najczęściej robisz na obiad?

Nie wiem, czy to jest najlepszy przykład czeskiej kuchni, bo ja najczęściej piekę dla rodziny mięso wieprzowe.

Z czym je podajesz? Z ziemniakami? Bo wiesz, mu w Polsce jemy ziemniaki do wszystkiego!

Również z ziemniakami, bo tu na Morawach są powszechne i lubiane. W Pradze z kolei jedzą więcej knedlików i przygotowują więcej sosów.

W Warszawie panuje teraz moda na weganizm. Stolica Polski znalazła się nawet wysoko w rankingu najbardziej przyjaznych weganom miast na świecie. W Czechach również dużo się mówi na temat niejedzenia mięsa?

Mówi się zdecydowanie więcej niż kiedyś. Muszę jednak powiedzieć, że w moim otoczeniu jestem chyba jedyną wegetarianką – nie jem mięsa, ani ryb. Weganką nie jestem, bo spożywam jajka i produkty mleczne. Tu gdzie mieszkam w górach bycie weganinem jest niemożliwe. Nie uprawiamy tu zbyt wielu roślin, bo ziemia jest jałowa. Można mieć łąki, hodować krowy i owce, ale poza tym nic tu właściwie nie rośnie. Oczywiście mogę kupić te produkty, ale staram się jeść jak najbardziej lokalnie. To dla mnie ważne.

A czym kojarzy cie się kuchnia polska?

Z pierogami!

U was nie ma czegoś takiego jak pierogi?

Nie ma.

Nie jest to jednak twoje ulubione polskie słowo?

Jeśli pytasz mnie o moje ulubione słowo, to mogę podać jedno z pierwszych, którego się nauczyłam i którego znaczenie musiałam sprawdzić w słowniku, bo nigdy nie przyszło by mi do głowy. To słowo to kobieta.