Polowania na czarownice: odkrywamy mity i fakty. Czy w Polsce też je prowadzono?

Łowcy czarownic rozpalili stosy nawet za kołem podbiegunowym. Nie wszędzie w Europie ścigano jednak za domniemane czary równie surowo. A z czasem także inkwizytorzy nabrali wątpliwości co do sensu procesów o uprawianie magii.
Polowania na czarownice: odkrywamy mity i fakty. Czy w Polsce też je prowadzono?

W polowaniach na czarownice między XV a XVIII wiekiem nie zginęły miliony kobiet. To mit, podobnie jak opowieść o „ostatniej czarownicy Europy” z Reszla. Tym niemniej ofiar, obojga płci, i tak było mnóstwo. W samym Świętym Cesarstwie Rzymskim, czyli I Rzeszy Niemieckiej, doszło do przynajmniej 30 tys. egzekucji. Na Wyspach Brytyjskich odnotowano ich 2000. We Francji: 1000.

W Polsce, wedle najnowszych szacunków, doszło do około dziewięciuset procesów, skazanych zostało zapewne kilkaset osób. W 1511 r. w Chwaliszewie po raz pierwszy spalono na naszych ziemiach kobietę podejrzaną o czary. Liczne procesy (przywodzące na myśl amerykańskie Salem) miały miejsce w Nowym Wiśniczu w latach 1688–1689. Wiele mówiono także o sprawie z Doruchowa w roku 1775, a więc już w czasach Oświecenia, aczkolwiek brak na to jednoznacznych dowodów w dokumentach.

Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że nawet na najdalszych krańcach kontynentu, daleko za kręgiem polarnym, zapłonęły stosy. W latach 1593–1695 na północy Norwegii za podejrzanych uznano kobiety oraz rdzenny lud Saami. W sumie 91 ofiar poniosło śmierć w płomieniach. A ich tragedie łączyły się z awansami lokalnych sędziów i urzędników.

Stosy na końcu świata

Gdyby na mapie wbić cyrkiel w Oslo, obecnej stolicy Norwegii, i rozłożyć go aż po Vardø leżące na półwyspie Varanger w okręgu Finnmark, to zataczając okrąg zahaczymy aż o Sycylię. Odległość w linii prostej to około 2000 km. Dziś Finnmark to północny kraniec kontynentu, w XVII w. był jednym z krańców poznanego świata. 

Wszystko zaczęło od niespodziewanego sztormu. Jak zeznali później świadkowie, u wybrzeży rybackiej wioski Vardø morze i niebo nagle połączyły się w jedno, zagarniając w toń wszystkie łodzie rybackie, które wyszły w morze na spotkanie dużej ławicy. W jednej chwili tętniąca życiem wioska zamieniła się w osadę wdów i sierot. Zginęło czterdziestu rybaków, sami mężczyźni. Równo 40 męczenników – symboliczna liczba… Działo się to w Wigilię Narodzenia Pańskiego, 24 grudnia 1617 r. Przypadek?

Nie dla duńsko-norweskiego władcy Christiana IV. Miał on za szwagra króla Szkocji i Anglii Jakuba I Stuarta. Ów miał obsesję na punkcie czarów. Wydał nawet w 1603 r. traktat „Demonologiae”, który stał się popularnym podręcznikiem podczas polowań na czarownice. Nic dziwnego, że XVII-wieczny duńsko-norweski edykt o czarach groził: „Jeśliby jaki czarnoksiężnik czy też mąż wierny, co przyjął ofiarę Pana Boga naszego (…) zaprzedał duszę diabłu, będzie rzucony w ogień na pastwę płomieni”.

Podejrzenia władcy i jego urzędników wzbudzili Saamowie – żyjący na dalekiej północy lud, mający własnych pogańskich szamanów posługujących się bębnami zapisanymi tajemniczymi znakami. W tamtym czasie był to ostatni nieschrystianizowany lud Europy, kultywujący pradawne obyczaje i rytuały.

Politycznie Saamowie też nie pozostawali obojętni. Dla Kopenhagi byli obcymi, którzy lekceważyli powagę majestatu. Wędrowali w swobodnie między Rosją a Szwecją, ignorując granice, zupełnie jakby byli u siebie. Handlowali z kim chcieli i czym chcieli – nawet z Rosjanami!

Na stosy trafili szamani oraz kobiety podejrzane o kontakty z Saamami. Torturowane, wymieniały nazwiska wielu sąsiadek i znajomych. Terror zataczał coraz szersze kręgi. Procesy o czary miały też aspekty polityczne: lokalni urzędnicy mogli awansować, wykazując się gorliwością w procesach, co dawało im szanse na wyrwanie się z ponurego przedsionka Arktyki. Stosy były też widocznym znakiem surowej władzy świeckiej i kościelnej, która wymuszała w ten sposób posłuch na poddanych w dalekiej prowincji. 

Co z ta hiszpańską inkwizycją?

Przykład Norwegii, jak też Anglii, pokazuje że w Europie nie tylko katolickie władze na czele z powołanymi przez papieży i królów inkwizytorami uległy szaleństwu polowań na czarownice. Okazuje się też mitem, że hiszpańska inkwizycją była krwiożerczą instytucją nastawioną na dręczenie kobiet. Owszem, miała na koncie mnóstwo grzechów (w tym długie i masowe prześladowania innowierców), jednak znacznie ustępowała niemieckim łowcom czarownic. W Hiszpanii największe procesy o czary dotyczyły okolic baskijskiej miejscowości Zugarramurdi niedaleko obecnej granicy z Francją. Podejrzanych były tysiące, lecz zapłonęło tylko kilka stosów. „Tylko”, biorąc pod uwagę ówczesną praktykę na kontynencie. 

Co ciekawe, w szeregach hiszpańskiej inkwizycji naleźli się ludzie, którzy zaczęli w sposób naukowy tłumaczyć to, co przypisywano czarom. Ich podejrzenia budziły też fałszywe ekstazy, rzekome cudowne objawienia i inne tego typu osobliwości. Przykładem Alonso de Salazar Frías (1564–1636), wpływowy duchowny nazywany „adwokatem czarownic”. Zdaniem badaczy to dzięki niemu hiszpańskie władze odeszły od karania śmiercią oskarżonych o uprawianie czarów.

„Po przeprowadzeniu badań uznał, że oskarżenia przeciwko rzekomym czarownicom miały swoje źródła częściej w marzeniach i fantazjach niż w rzeczywistości. A ponadto w strachu, złej woli i zawiści sąsiedzkiej skłaniającej do fałszywych zeznań przeciwko niewinnym ludziom” – pisze uznana badaczka tematu dr Helen Rawlings w „The Spanish Inquisition”.      

Więcej o polowaniach na czarownice i hiszpańskich inkwizytorach w nowym Focusie Historia Ekstra nr 3/2021.