Posiadanie jest kosztowne. Dlaczego? Odpowiada psycholog

Rozmowa z prof. Małgorzatą Górnik-Durose, psychologiem z Uniwersytetu Śląskiego

Zuzanna Kisielewska: Skąd wzięła się w ludziach potrzeba gromadzenia dóbr?

Małgorzata Górnik-Durose: Z ewolucyjnego punktu widzenia gromadzenie zasobów materialnych może dawać przewagę w wyścigu reprodukcyjnym. Z innego punktu widzenia rzeczy materialne mają znaczenie dla kształtowania indywidualnej tożsamości. Ludzie oceniają siebie i innych na podstawie tego, co zdołali zgromadzić, stan posiadania daje też poczucie panowania nad światem. Rzeczy są świadkami naszej indywidualnej historii, zatrzymują w sobie ślady związków z innymi ludźmi, cenne doświadczenia. Pomagają zintegrować się z otoczeniem lub się od otoczenia odróżnić, chronią naszą tożsamość przed rozpadem wtedy, gdy inne „kotwice” tożsamości przestają działać (np. pozycja towarzyska przy zmianie miejsca zamieszkania). Wzmacniają również te aspekty naszej tożsamości, których nie jesteśmy pewni – podkreślając urodę, pozycję społeczną, pożądane cechy osobowości. Rzeczy traktowane są też jako symbole wchodzące w skład „języka” danej kultury. Chcesz wiedzieć, kim jestem – zdajemy się mówić – to popatrz, gdzie i jak mieszkam, jakim jeżdżę samochodem i jaką kawę pijam.

Ta tożsamość wydaje się jednak niestabilna. Cały czas kupujemy przecież nowe rzeczy.

Współczesny człowiek pozwolił się wkręcić w tryby konsumpcji, dyktowanej ekonomicznym zyskiem. Dziś zanikają tradycyjne wyznaczniki tożsamości – przynależność do jakiegoś kręgu kulturowego, zaszeregowania rodzinne i środowiskowe, nawet role wyznaczane kiedyś przez płeć. Daje to człowiekowi wolność, ale jednocześnie wymaga samodzielności w  budowaniu własnej tożsamości, co jest niezwykle trudne. Współczesny człowiek skleja więc swoją tożsamość z budulca, który jest mu najbardziej dostępny  –  ze znaczeń i symboli, nadawanych rzeczom np. przez twórców reklam. Taka tożsamość ma wyrazistą formę, ale bardzo płynną treść. Jeśli zaczyna nieco uwierać – zmienia się ją na inną. Stąd zapewne gonitwa za coraz to innymi rzeczami, które określać mają kolejne wcielenia jednostkowej tożsamości.

Czyli bardziej niż o przetrwanie biologiczne walczymy dziś o „bycie na czasie”?

Wciąż walczymy o przetrwanie. Odnosi się dziś ono jednak do nadążania za rozwojem technologicznym i nieustannie zmieniającymi się standardami. Aby nie zostać w tyle – czyli „przetrwać” w  naszych warunkach społecznych   – musimy mieć telefon komórkowy, musimy być bardziej mobilni, musimy zaopatrzyć się w komputer o dużych możliwościach przetwarzania danych i  umieć korzystać z  elektronicznych nośników informacji. W przeciwnym razie zostaniemy wykluczeni z  głównego nurtu życia społecznego.

Co w takim razie powoduje minimalistami, którzy tego wszystkiego się pozbywają?

Mam wrażenie, że zarówno  minimaliści, jak i zbieracze kierują się podobnymi motywami. W świecie, w którym praktycznie każdy może mieć te same kategorie dóbr, trudno się wyróżnić. Wyróżnikiem staje się więc również ostentacyjne odżegnywanie się od konsumpcji.

Ale to oczywiście nie wszystko. Posiadanie jest psychologicznie kosztowne. O posiadane rzeczy trzeba dbać, poświęcać im czas, energię i pieniądze. Jeśli zaspokajają one nasze istotne potrzeby, to wszystko w porządku, jeśli natomiast nie, to posiadanie zaczyna tracić sens. Gromadzenie i posiadanie dóbr wymaga także wpasowania ich w inne wartości: religijne, rodzinne czy ekologiczne. Wtedy pojawia się konflikt, który minimaliści redukują. Minimalizm nie produkuje „śmieci”, w sensie rzeczy nie tyle zużytych, ile już niepotrzebnych, które powstają w wyniku „zwykłej” konsumpcji. Wielką zaletą minimalizmu jest fakt, że to, na co on stawia – czyli trwałość, odpowiednie materiały, dobre wzornictwo – eliminuje potrzebę produkowania gór rzeczy o zredukowanej wartości.