Protest song po polsku. O polskim sprzeciwie wobec świata

Gdy na Zachodzie młodzi artyści otwarcie buntowali się przeciw zastanemu porządkowi świata, polscy muzycy musieli się nieźle nagimnastykować, żeby publicznie wyrazić swój sprzeciw
Protest song po polsku. O polskim sprzeciwie wobec świata

Na twarzach uczestników Festiwalu w Jarocinie z 1980 r. widać wszystko: choć według komunistycznych władz młodzi bawią się aż za dobrze, z ich oczu wyziera strach, zmęczenie, ogromne zniechęcenie. Trzy dekady później w uszach dźwięczą słowa zarejestrowane przez dokumentalistów: „Przyjechałam, bo tutaj można się spotkać z wieloma ludźmi. I przede wszystkim posłuchać muzyki, która w tej chwili dostarcza nam bardzo dużo radości i satysfakcji. W zasadzie pozostaje nam tylko muzyka w obecnych czasach. Nie mamy nic”.

„DZIWNY JEST TEN ŚWIAT”

W latach 60. za sprawą Radia Luxembourg i pocztówek dźwiękowych za żelazną kurtynę dotarła zachodnia muzyka. Energia bijąca z głośników była powiewem wolności, której w PRL niezmiernie brakowało. Wrażenia, jakich dostarczały młodym ludziom zagraniczne brzmienia, opisywał po latach Zbigniew Hołdys w serialu „Historia polskiego rocka” (2008): „To było moje pierwsze zetknięcie z czymś, co jest niekontrolowane, wolne, generuje we mnie niezwykłe emocje. Ten temperament, który mógł być pokazany w piosenkach, mówił mi, że można być wolnym człowiekiem”.

W 1967 r. socjalizm w Polsce ma się świetnie. Podczas pierwszomajowego po-chodu tłumy machają chorągiewkami. A miesiąc później na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu wychodzi facet i monumentalnym głosem zaczyna: „Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła”. Jak to dziwny? Dlaczego wiele zła? W PRL, oficjalnie krainie mlekiem i miodem płynącej, nie wolno mówić takich rzeczy!

O niełamanie rządowej propagandy od 1946 r. dbał Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Żeby uniknąć nieporozumień, przed każdym większym koncertem repertuar należało zanieść do zaakceptowania przez lokalnego cenzora. W 1965 r. cenzura nie przepuściła m.in. pierwszej trasy koncertowej zespołu Czerwone Gitary – „Drzemy się i śpiewamy najgłośniej w całej Polsce” – bo w socjalizmie nie można się było drzeć. Na plakacie wydrukowano zatem: „Gramy i śpiewamy najgłośniej w całej Polsce”.

W przypadku Niemena czujności cenzorskiej zabrakło i zrobiło się zamieszanie. „Nagle wyszedł Czesiek Niemen i powiedział, że »dziwny jest ten świat«, i wszystko się skończyło. Właściwie od tej pory stało się jasne, że posiadamy artystę światowego formatu, który jest nie do ujarzmienia” – wspominał Hołdys w rozmowie z Discovery Historia. Komunistyczne władze, aby jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji – bo nie zablokowały utworu, nie spodziewając się szumu, jakiego narobi – zdecydowały się na przyznanie artyście nagrody za „ideowe walory tekstu”. Po latach żona muzyka Małgorzata Niemen w radiowym programie „Bez tajemnic” tłumaczyła, że nie było intencją artysty zrobić polityczny protest song. Chodziło mu o zwrócenie uwagi na ludzką obłudę, po tym jak zawiódł się na pewnym człowieku. Ale historia potoczyła się własnym torem. W grudniu 1968 r. Niemen otrzymał pierwszą złotą płytę w historii polskiej fonografii, a tytułowy utwór po latach został uznany za pierwszy oficjalny polski protest song.

„PODRÓŻOWAĆ JEST BOSKO”

Nieprzypadkowo na liście Polski Top Wszech Czasów radiowej Trójki niemal połowa pozycji pochodzi z lat 80. To właśnie wtedy niezadowolenie społeczne sięgnęło zenitu, podobnie jak ofensywa twórcza polskich muzyków.

W przededniu Sierpnia 1980 uczestników festiwalu w Opolu zaskoczyła Kora Jackowska z Maanamu, która w piosence „Boskie Buenos” publicznie wykrzyczała marzenie o przekraczaniu granic. Utwór stał się manifestem przeciw ograniczaniu swobód obywatelskich, a wokalistka i autorka tekstu została prekursorką pokolenia trzydziestoletnich buntowników lat 80. Gdy na koncertach przechadzała się po scenie w ciemnych okularach, wiadomo było, że parodiuje Wojciecha Jaruzelskiego. Przy piosence „Nocny patrol” ludzie na widowni sami w odpowiednich momentach zaczęli zakładać i zdejmować ciemne okulary.

Maanam oficjalnie wypadł z rządowych łask w 1984 r., gdy muzycy odmówili występu na Koncercie Przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Marek Niedźwiecki, który prowadził wtedy Listę Przebojów Programu Trzeciego, musiał się nieźle nagimnastykować, by po wprowadzeniu zakazu grania tej grupy w radiu, przemycić zespół na liście. Z utworu „To tylko tango” wyciął najbardziej charakterystyczny fragment i przez pół minuty puszczał same werble.

Co ciekawe, największym fanatykiem Kory Jackowskiej został przewodniczący Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, dyrektor Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Warszawie Wiesław Ciasnowski (o którym Wojciech Maciejewski w 1987 r. nakręcił film pt. „Fan”). Kora wspominała go tak: „Ciężki psychopata. Miał na swoim biurku moje popiersie z jednej strony, a z drugiej strony Lenina. I potem żeśmy się dowiedzieli, zresztą z tego filmu jasno wynika, że on jeździł i interpretował te moje piosenki tak jak chciał, ale tak naprawdę w duchu stalinowskim”.

„WUJEK JÓZEK ZMARŁ, DAROWANO RESZTY KAR”

Także Lady Pank dostało „ograniczenie w systemie operacyjnym częstotliwości odtwarzania utworu muzycznego”. Chodziło o kawałek „Mniej niż zero” ze słowami Andrzeja Mogielnickiego. Ponieważ w tekście znalazł się fragment: „zaliczona matura na pięć”, cenzorzy doszukali się aluzji do tragicznej historii Grzegorza Przemyka – maturzysty pobitego na śmierć przez milicjantów!

Długo trwały przepychanki muzyków Perfectu z władzą. W ich „Autobiografii” – dzięki czujności cenzora – nie przeszło odniesienie do śmierci Józefa Stalina. Fragment „wujek Józek zmarł, darowano reszty kar” autor tekstu Bogdan Olewicz zmienił na „wiatr odnowy wiał”. Zamieszanie wywołał też pewien „Pepe” z piosenki Perfectu – „Pepe wróć”. Ponieważ nikt nie znał człowieka, pojawiały się rozmaite teorie. Włącznie z koncepcją, że tytułowy „Pepe” to Lech Wałęsa. Po latach wyszło, że artyści śpiewali o piwie pełnym, którego wtedy w Polsce brakowało!

Szczytem bezczelności Perfectu było wydanie w 1982 r. albumu pt. „UNU”. Tajemniczy szyfr nawiązywał do wojskowych numerów rejestracyjnych. Wokalista Perfectu Grzegorz Markowski zdradził po latach dziennikarzowi portalu rockmagazyn.pl, jakim cudem udało im się wtedy prześlizgnąć przez cenzurę: „Pytano się potem, co oznacza tytuł »UNU« w cenzurze. Zbyszek Hołdys powie-dział, że to jest stary, egipski ptak wolności”.

„KOCHAM CIĘ MOSKWO”

Problemów cenzorom regularnie przysparzali też członkowie zespołu Republika, muzycy tzw. nowej fali. Dziwaczny sposób bycia (biało-czarne stylizacje, oszczędność słów i gestów, brak interakcji z publicznością) był zabiegiem artystycznym, który miał stanowić metaforę państwa, w którym społeczeństwo porusza się jak w letargu. Zawoalowany przekaz sprawiał jednak, że nawet młodzi miewali kłopoty ze zrozumieniem konwencji.

Skołowani cenzorzy zaczęli działać na chybił trafił. Z repertuaru zespołu zdjęto m.in. utwór „Telefony”, w którym dopatrzono się aluzji do wyłączenia telefonów w stanie wojennym, choć tekst powstał na rok przed jego wprowadzeniem! Zablokowano też „Białą flagę” ze słowami: „Co to za pan w tych kulturalnych okularach?” – bo jak okulary, to na pewno o Jaruzelskim. I choć artystom wcale nie chodziło o generała, to by piosenkę puszczono w radiu, musieli zmienić słowa na: „Co to za pan tak kulturalnie opowiada”. Bez większego halo przeszła za to „Poranna wiadomość”, w której nie sposób było nie dostrzec nawiązania do feralnego poranka 13 grudnia 1981 r.

Jak wspominał w wywiadzie z Robertem Leszczyńskim lider grupy Grzegorz Ciechowski, do spotkań z cenzorami zawsze starannie się przygotowywał. „Szedłem tam trzymając pod pachą Apollinaire’a czy Majakowskiego, żeby wytłumaczyć, że sformułowań podobnych do moich można się uczyć w szkołach. Że jeżeli mówię »kocham cię Moskwo«, to nie robię sobie jaj ze Związku Radzieckiego. To akurat dotyczyło Obywatela G.C., w 1986 r. Musiałem przerwać nagrania na dwa tygodnie, bo wpadł redaktor i wstrzymał je, jakbym nadawał na żywo jakąś solidarnościową audycję. W »Piosence kata« na płycie »Tak, tak« było, że »cenzor swoją gilotyną ścina słowa tak jak skazańcowi głowę ścina kat« i on mi to skreślił. Więc ja mu mówię, że on właśnie robi to, co mi skreślił: »To fenomen, pan usuwa w niebyt zdania opisujące to, co pan robi, a przecież pan istnieje, pan tu siedzi«. No i on to puścił”.

O dziwo, przez cenzurę gładko przeszedł kawałek punkrockowego zespołu Dezerter „Spytaj milicjanta”, z refrenem „Spytaj milicjanta, On ci prawdę powie! Spytaj milicjanta, On ci wskaże drogę!”, bo cenzor nie zrozumiał ironicznej wymowy tekstu. Ale Dezerter też miał swoją przygodę. Jak opowiadał niedawno na „Spotkaniu ocenzurowanym” w Domu Spotkań z Historią współzałożyciel, perkusista i autor tekstów zespołu Krzysztof Grabowski, pewnego dnia wezwano członków zespołu do ministerstwa. Jakiś mało rozgarnięty dzienni-karz wysłał bowiem pytanie do rzecznika rządu Jerzego Urbana przed konferencją prasową (wtedy trzeba było wysyłać wszystkie pytania wcześniej) następującej treści: „Czy to prawda, że zespół Dezerter nawoływał do bojkotu wyborów i rwał »Trybunę Ludu«?”. Muzycy złożyli oficjalne pismo z wyjaśnieniem, że są zespołem „rokendrolowym” i nie interesują się polityką. Gdy na konferencji Urbana padło w końcu pytanie o wywrotowe działania artystów, odpowiedź rzecznika brzmiała: „Dezerter jest zespołem rokendrolowym”…

„WOLNOŚĆ KOCHAM I ROZUMIEM”

Historia polskich utworów zaangażowanych sięga w istocie okresu II wojny światowej. To wtedy powstały pierwsze „zakazane piosenki”, m.in. „Serce w plecaku” Michała Zielińskiego, „Leci liście [listowie – przyp. red.] z drzewa” Wincentego Pola, „Warszawo ma” Andrzeja Własta czy chyba najbardziej znana „Siekiera, motyka” Anny Jachniny – z każdą kolejną zwrotką powodującą coraz większe ciarki na plecach. W czasie boomu rockowego lat 80. wydawało się, że polska scena muzyczna, podobnie jak w trakcie okupacji, mówiła jednym głosem. Czas jednak robi swoje i dziś już oceny nie są takie proste. Grzegorz Ciechowski po latach zarzucał dziennikarzom „ładowanie wszystkich zespołów do jednego gara, bez względu na to, czy one same sobie pisały teksty, czy były obsługiwane przez zawodowych tekściarzy”.

Temat rozwinął Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc, w wywiadzie dla portalu dziennikpolski24.pl: „Wcześniej muzyka pop, włącznie z rockiem, była prawie całkowicie opanowana przez zawodowców, nawet takie zespoły jak Perfect czy Lady Pank, które grały własne kompozycje, korzystały z tekstów pisanych przez profesjonalnych autorów. Zespoły punkowe, postpunkowe i nowofalowe złamały ten monopol. Tworzyły muzykę autorską, przeważnie bardzo prostą i naiwną, ale prawdziwą”.

Dyskusje toczą się też wokół pytania o sens prowadzenia gry z cenzorami. Krzysztof Grabowski (Dezerter) i Paweł „Kelner” Rozwadowski (zespoły Deuter i Izrael) na „Spotkaniu ocenzurowanym” twierdzili, że cenzura ich nie dotyczyła, bo i tak zawsze śpiewali swoje, a w historie o celowym komplikowaniu tekstów na potrzeby cenzorskie nie bardzo wierzą. Na drugim biegunie pozostają słowa Ciechowskiego, który tłumaczył Leszczyńskiemu: „W wielu tekstach jak zapaśnik smarowałem się tłuszczem, żeby nie mogli mnie złapać. Można było oczywiście stanąć po drugiej stronie barykady i formułować proste komunikaty. Braliśmy udział w koncertach, szczególnie przed stanem wojennym, gdzie przyjeżdżały zespoły punkrockowe, które śpiewały po prostu: »Związek Radziecki to chuje«. Bez względu na to, czy się wtedy z tym zgadzałem, czy nie, to nie były komunikaty, które chętnie bym wygłaszał”.

Skomplikowanym dyskusjom wymknął się za to wybór muzycznego motywu do traktującego o latach 80. filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy. Utwór Chłopców z Placu Broni „Kocham wolność” zawiera bowiem komunikat najprostszy z możliwych: „Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”. Ale żeby do woli napawać się tymi słowami, uczestnicy pierwszego festiwalu w Jarocinie musieli poczekać aż dziesięć lat.