Samoświadomość, samorozwój, samowystarczalność. Atakuje nas wirus SAMOTNOŚCI?

Setki znajomych na Facebooku nie zmniejszą poczucia osamotnienia. A chroniczna samotność boli jak fizyczne cierpienie, zaburza pracę serca i rytm snu. Od czasu do czasu potrzebujemy jej jednak, by pogodzić się z sobą i znaleźć w sobie przyjaciela.
Samoświadomość, samorozwój, samowystarczalność. Atakuje nas wirus SAMOTNOŚCI?

Tym, jak wielki zastrzyk  samodzielności może dać pobycie z sobą „sam na sam”, przekonałam się na własnej skórze cztery lata temu, gdy mój przyszły mąż Michał wyjechał na prawie roczne stypendium doktoranckie do Tybingi. Zostałam sama w świeżo wybudowanym i częściowo wykończonym domu na wsi, z samochodem, który ledwo umiałam prowadzić, nie mówiąc o zatankowaniu czy dolaniu płynu do spryskiwaczy. Gdy pierwszy raz po powrocie wieczorem z pracy do domu odkryłam, że wyłączono prąd, wpadłam w histerię, nie mogłam nawet przypomnieć sobie, gdzie i czy w ogóle mam w domu świece i zapałki (pobiegłam po nie do sąsiadów).

Ale z czasem nauczyłam się radzić sobie sama: nie tylko bez paniki siedziałam przy świecach, ale rozpalałam kominek oraz znalazłam fachowca, który postawił ogrodzenie (od razu poczułam się bezpieczniej). Bez problemu odkopywałam rano samochód ze śniegu. Zaczęłam też na nowo odkrywać, jak fajnie jest spędzić noc na oglądaniu filmów u przyjaciółki i regularnie wpadać na kawę do sąsiadów, których wcześniej znaliśmy z Michałem tylko z widzenia. Przeczytałam masę ciekawych książek, a do prowadzenia auta tak się przyzwyczaiłam, że po powrocie Michał długo nie mógł doprosić się kluczyków.

Z perspektywy czasu oceniam ten samotny rok jako dobry  dla mnie. Ale wtedy samotność bardzo mi dokuczała. „To uczucie bardzo przypomina cierpienie” – pociesza Ewa Mielniczuk-Staniaszek, psycholog i filozof, psychoterapeutka z wieloletnim doświadczeniem. Gdy odczuwamy samotność, w mózgu zachodzą takie same procesy jak wtedy, gdy coś nas boli. Główną rolę odgrywa tu kortyzol, czyli hormon stresu wydzielany przez korę nadnerczy. I choć kortyzol ma raczej złą sławę, bo kojarzy się z ryzykiem licznych schorzeń, takich jak chociażby depresja czy otyłość, to równocześnie pomaga radzić sobie z samotnością i przygnębieniem. Pisali o tym w „Proceedings of the National Academy of Science” amerykańscy i niemieccy naukowcy, pracujący pod kierunkiem dr Emmy K. Adam. Badali 156 osób z różnych grup społecznych, przez trzy kolejne dni mierząc poziom kortyzolu w próbkach śl iny, pobieranych o różnych porach.

Ponadto każdego wieczoru pacjenci opisywali w pamiętniku uczucia i emocje towarzyszące im w ciągu dnia. Okazało się, że osoby, które kładły się spać samotnie lub w stanie przygnębienia, miały podwyższony poziom kortyzolu po przebudzeniu się następnego ranka. Jak komentuje dr Adam, to wcale nie musi być negatywne zjawisko. „Krótkotrwały wzrost poziomu tego hormonu ma za zadanie pomóc organizmowi przystosować się do stresu i odpowiednio na niego zareagować. Jeśli kładziesz się do łóżka samotny i przygnębiony, nagły skok poziomu hormonu stresu o poranku daje energię potrzebną do tego, by radzić sobie z codziennymi problemami i negatywnymi doświadczeniami, takimi jak samotność” – mówi badaczka.

DOBRA I ZŁA SAMOTNOŚĆ SAMOTNOŚĆ TO GŁÓD LUDZI. SPRAWIA, ŻE SZUKAMY SPOŁECZNEGO POKARMU

Zalety samotności potrafimy dostrzec dopiero z dystansu.  Jedną z jej głównych cech jest bowiem to, że wydaje nam się uciążliwa, przykra, i dopiero po jakimś czasie okazuje się, co nam tak naprawdę dała. Jak mówi Ewa Mielniczuk-Stania-szek, zwykle potrzebujemy samotności, gdy mamy pogodzić się z sobą, znaleźć w sobie najlepszego przyjaciela, by stworzyć relację, z której będziemy się cieszyć latami. Podobnie uważa Judy Ford, amerykańska psychoterapeutka i doradczyni rozwoju osobistego, autorka wielu bestsellerów.

 

W książce „Singielka nie znaczy samotna” pisze: „Gdy spojrzymy wstecz na nasze samotne życie, zaczynamy rozumieć, w jaki sposób doświadczenia życia w pojedynkę stanowią ważny element tego, kim jesteśmy. To połączenie różnych doświadczeń, które sprawia, że jesteśmy wyjątkowi. Samotność jest niezbędna, gdy chcemy słuchać głosu naszej duszy. Jeśli jesteś sam, twoja dusza nawołuje, abyś zwrócił uwagę na to, co czyni cię szczęśliwym, a także na naukę, jaką niesie każde życiowe doświadczenie”.

„Ważne jest jednak, żeby nie mieszać tak pojmowanego uczucia z samotnością związaną z chorobą, głębszymi problemami emocjonalnymi lub depresją. Jeśli taka samotność wiąże się z cierpieniem nie do udźwignięcia, w ogóle nas nie napędza – a wręcz przeciwnie! – i nie mija mimo obecności innych osób, to po prostu należy ją leczyć” – podkreśla Magdalena Goluch, psychoterapeutka z Ośrodka Psychoterapii Rodzin, Dzieci i Dorosłych „Psychosystem” w Lublinie. Kluczowe jest tu więc wytyczenie granicy między dobrą i złą samotnością. Gdzie ona przebiega? Prof. John Cacioppo z University of Chicago, jeden z najwybitniejszych badaczy samotności, mówił o tym w wywiadzie dla „Charakterów”: „A gdzie jest granica, po przekroczeniu której głód nie jest dobry? Kiedy nie było jeszcze lodówek, człowiek polegał na sygnałach płynących z organizmu.

Dzięki nim wiedział, że jest głodny i czas poszukać pożywienia. Teraz też słyszymy te sygnały, choć nie musimy się w nie wsłuchiwać jak dawniej, bo wystarczy zajrzeć do lodówki albo pójść do sklepu za rogiem. Również samotność jest takim sygnałem, musimy tylko wiedzieć, co oznacza. Każe nam szukać ludzi, podtrzymywać relacje, skłania nas do hojności. Samotność to głód ludzi. Sprawia, że szukamy społecznego pokarmu”. Głodu samotności czasem nie da się zaspokoić tak szybko jak głodu pokarmu, bo przecież nie mamy w domu szafy pełnej przyjaciół, którą w każdej chwili możemy otworzyć. Krótkotrwała samotność jest dobra. Inaczej jest w przypadku chronicznej samotności.

Według prof. Cacioppo długotrwałe poczucie osamotnienia może być niekorzystne dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Uczony wie, co mówi, bo z współpracownikami od lat bada te zależności. Kierowany przez niego interdyscyplinarny zespół naukowców na spotkaniu American Psychological Association w Waszyngtonie w 2000 r. przedstawił wyniki projektu „Biologiczne koszty stresu społecznego u osób starszych”. Dowodzą one, że samotność może wpływać na pogorszenie stanu zdrowia, zaburzając pracę serca i rytm snu.

Prof. Cacioppo wraz z zespołem przebadał 89 studentów  (45 mężczyzn i 44 kobiety) w wieku od 18 do 24 lat i 25 osób starszych, w wieku od 53 do 78 lat. Poddano ich standardowym testom na poczucie samotności. Potem obie grupy rozwiązywały zadania matematyczne i wygłaszały krótkie przemówienia. W tym czasie badacze obserwowali, jak pracują ich serca. Wieczorem badano ich aktywność podczas snu. Studenci, ale też osoby starsze deklarujące samotność, poddani sytuacjom stresowym mieli wyższe ciśnienie. U starszych samotnych osób było ono średnio o 16 jednostek wyższe niż u osób towarzyskich. Samotni także źle spali. Chociaż spędzali w łóżku mniej więcej tyle samo czasu, samotni spali krócej (5,8 godziny, podczas gdy towarzyscy – 6,4 godziny) i gorzej – niespokojnie, częściej na krótko wybudzali się ze snu.

 

WIRUS SAMOTNOŚCI NIEDAWNO OKAZAŁO SIĘ, ŻE SAMOTNOŚCIĄ MOŻNA SIĘ ZARAZIĆ OD PRZYJACIÓŁ I ZNAJOMYCH

Samotność szkodzi nawet na poziomie komórkowym, jak wynika z opublikowanych w lutym tego roku badań naukowców z University of California w Los Angeles Stevena Cole   i Davida Geffena oraz znanego nam już prof. Cacioppo. Analizując badania 93 starszych dorosłych, uczeni poszukiwali różnic w ekspresji genów w różnych typach komórek układu odpornościowego. Odkryli, że w porównaniu z pozostałymi badanymi osoby długotrwale samotne miały zwiększoną ekspresję genów pochodzących z dwóch typów komórek – plazmocytoidalnych komórek dendrytycznych i monocytów. Są one odpowiedzialne za reakcję zapalną na uszkodzenie tkanki i stoją w „pierwszej linii obrony” układu odpornościowego. Taka reakcja w perspektywie długofalowej może wywoływać raka oraz choroby układu krwionośnego.

Choć w 50 proc. samotność (a właściwie wrażliwość na  samotność) jest dziedziczna, niedawno okazało się również, że można się nią… zarazić. Badacze z uniwersytetów w Chicago, Kalifornijskiego i Harvarda stwierdzili, że osoby samotne wykazują tendencję do dzielenia swej samotności z innymi osobami w podobnej sytuacji. Jednak z upływem czasu grono znajomych stopniowo się kurczy. „Samotnicy, zanim zajmą swoje miejsce na tak zwanych peryferiach sieci społecznej, zaszczepiają swoim bliskim poczucie osamotnienia oraz niechęć do nawiązywania nowych kontaktów” – twierdzi Nicholas Christakis z Harvard University. Naukowcy przebadali   5124 ochotników z miasteczka Framingham w stanie Massachusetts. Każdy uczestnik miał za zadanie podać nazwiska krewnych i przyjaciół, z którymi utrzymywał względnie stały kontakt. Badanie powtarzano co 2–4 lata, począwszy od roku 1948. Wypełniane przez ochotników ankiety stały się prawdziwą kopalnią wiedzy na temat więzi społecznych w miasteczku. Badanie wykazało, że samotnością dużo łatwiej „zarażamy się” od przyjaciół i znajomych niż od członków rodziny. Zauważono również, że to kobiety są o wiele bardziej podatne na wirusa samotności.

Jak twierdzi psychoterapeutka Magdalena Goluch, wirus  samotności może się przenosić także przez wszystkie inne „samo-”: samoświadomość, samorozwój, samowystarczalność, samosterowność. „Niestety, czasy, w których żyjemy, nie sprzyjają ani głębokim kontaktom z ludźmi, ani pozytywnemu przeżywaniu samotności. Częstym doświadczeniem współczesnego człowieka jest poczucie izolacji mimo bycia w otoczeniu wielu osób. Są to negatywne skutki coraz większego skupienia się ludzi na samych sobie i angażowania całej energii właśnie w samorozwój czy samowystarczalność. Niewiele tej energii zostaje, aby być w rzeczywistym kontakcie z sobą lub innymi” – mówi Goluch.

PRZYJACIEL Z FACEBOOKA DWADZIEŚCIA LAT TEMU 60 PROC. RODZIN ZBIERAŁO SIĘ REGULARNIE PRZY STOLE PODCZAS KOLACJI. DZIŚ TEN WSKAŹNIK WYNOSI 20 PROC.

Problemem naszych czasów jest także złudne poczucie nieustannego kontaktu z innymi ludźmi, podczas gdy w rzeczywistości relacje te są powierzchowne, a my sami skazani na głębszą samotność – samotność społeczną, zwaną także „samotnością w tłumie”. Mówił o tym prof. Zygmunt Bauman podczas listopadowego wykładu w ramach konferencji „Kultura 2.0. Kultura odnawialna” w Narodowym Instytucie Audiowizualnym w Warszawie. Prof. Jonathan Zimmerman z New York University twierdzi, że troje na czworo amerykańskich nastolatków spędza każdą minutę wolnego czasu w internecie: na portalach społecznościowych, w tym Facebooku, na czatach.

 

Jego zdaniem są oni uzależnieni od natychmiastowej komunikacji z innymi. To nowa forma narkotyku. Jak do tego doszło? W naszym nieprzewidywalnym i pełnym niespodzianek świecie, który czasem wydaje nam się obcy, samotność traktujemy jak coś przerażającego. Desperacko szukamy więc kontaktu z innymi ludźmi.

Bylibyśmy nierozsądni, gdybyśmy obwiniali o powstanie zjawisk opisanych przez prof. Zimmermana wyłącznie elektronikę. Przecież urządzenia nie żyją własnym życiem, ktoś musi ich używać. Marketingowcy, którzy promowali pierwsze walkmany, sprzedawali ich miliony dzięki sloganowi „Nigdy nie będziesz sam”. Prawdopodobnie miliony młodych i nie tak młodych cierpiało na samotność i stąd chwytliwość owego sloganu. Mało kto postrzegał samotność jako przywilej, niemal wszyscy jako osamotnienie – i tęsknili za towarzystwem. Niedawne badania amerykańskie wykazały, że 20 lat temu 60 proc. rodzin zbierało się regularnie przy stole podczas kolacji, którą wcześniej wspólnie przygotowywali. Dziś ten wskaźnik wynosi 20 proc., a stoły, przy których zbiera się rodzina, zastępuje telewizja i komputer.

Kiedyś tę pustkę, chociażby w rodzinach, wypełniały  walkmany, dziś można o niej zapomnieć, bo pojawił się internet. Łączność za jego pośrednictwem można nawiązywać bez konieczności podejmowania zobowiązań do utrzymywania relacji. Nie ma obaw, że przyjdzie się poświęcać, iść na kompromisy, robić coś, czego nie chcemy, a czego od nas oczekują. Tą komfortową świadomością możemy się cieszyć nawet w zatłoczonej sali konferencyjnej. Mamy komórkę w kieszeni i w każdej chwili możemy „wyjść (duchowo) na zewnątrz”, będąc jednocześnie cieleśnie wewnątrz. Możemy się wyobcować w zatłoczonym miejscu, nawet chodząc po ulicy w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Nigdy nie byliśmy wolni do tego stopnia. Jednak zyskując te wszystkie korzyści, tracimy możliwość i umiejętność odosobnienia po to, żeby tworzyć, zastanawiać się nad czymś, a robiąc to, nadawać sens i walor komunikacji.

Jakość komunikacji z innymi to coś, z czym samotni radzą sobie dużo gorzej niż ci, którzy stale przebywają z innymi ludźmi. Prof. Cacioppo i jego współpracownicy swego czasu sfilmowali osoby samotne i niesamotne podczas prowadzenia rozmowy, a potem pokazali im ten film. Co ciekawe, osoby samotne dostrzegły w tej relacji dużo więcej elementów negatywnych, a gdy po jakimś czasie zapytano je o ten film, ich wizja była jeszcze bardziej negatywna i zniekształcona.

Profesorowie Cacioppo i Bauman  zgadzają się z sobą w jednej sprawie: posiadanie licznego grona przyjaciół na Facebooku nie świadczy o tym, że nie jesteśmy samotni. Wręcz przeciwnie. „Nie można mieć wielu bliskich przyjaciół. Jeśli ktoś ma np. 4000 wirtualnych znajomych, to zapewne jest bardzo samotny” – mówi prof. Cacioppo. A prof. Zygmunt Bauman dodaje: „Młody człowiek uzależniony od Facebooka twierdzi, że w ciągu jednego dnia zdobywa 500 przyjaciół. W ciągu jednego dnia! To więcej niż mi się udało przez 85 lat życia. A przecież nie jestem i nie czuję się samotny”.