Przesłuchiwany: Jerzy Prokopiuk
Zawód: tłumacz, pisarz, filozof
Specjalizacja: herezje, ruchy gnostyckie i tajne stowarzyszenia
W sprawie: czy „Imię róży” dobrze się przysłużyło popularyzacji historii?
Prowadzący przesłuchanie: Adam Węgłowski
Mija 30 lat od wydania „Imienia róży”. To już książka „kultowa”, ale czy to nie przez sukces dzieła Umberta Eco księgarskie półki uginają się teraz od stosów pseudohistorycznych powieści o najbardziej niewiarygodnych spiskach i skarbach?
Nawet jeśli tak się stało, to cały wysyp powieści sensacyjnych, mówiących o tajemniczych zakamarkach historii i spiskowych teoriach dziejów – począwszy od Atlantydy, a na masonerii skończywszy – wcale nie jest zły. W płaszczyźnie czysto literackiej bywa to po prostu dobra rozrywka, nawet jeśli dzieł wybitnych, porównywalnych z „Imieniem róży”, nie ma tam za dużo. W sensie historycznym np. Danowi Brownowi słusznie zarzuca się cały szereg stwierdzeń niezgodnych z wiedzą historyczną, przynajmniej akademicką. Jednak wartość merytoryczna tego typu literatury polega na tym, że stawia ona pytania. Szokuje, bulwersuje i skłania ludzi do prywatnych studiów, jak rzecz się miała. Ma więc walor dydaktyczny!
A nie jest tak, że teraz w zasadzie każdy może napisać „odkrywczą” powieść historyczno-kryminalną, bazując na banialukach z internetu?
Novalis, wielki niemiecki poeta z XVIII w., powiedział, że „każdy człowiek powinien napisać własną Biblię”. Oczywiście miał na myśli jakieś arcydzieło. Nie każdego jednak na to stać. Ale można pisać nawet dla małego kręgu, np. własnych dzieci i znajomych. Kto wie, co z tego wyrośnie? Weźmy grupę „The Inklings”. Spotykali się tam J. R. R. Tolkien, Owen Barfield, Charles Williams i C. S. Lewis. Gromadzili się i opowiadali sobie o różnych rzeczach, które aktualnie pisali. I tak powstały wybitne dzieła.
Ale co z wiarygodnością historyczną? Nawet „Imieniu róży”, a w jeszcze większym stopniu jej ekranizacji, zarzucano, że przekłamuje fakty, np. dotyczące inkwizytora Bernarda Gui?
Wydaje mi się, że nigdy nie jesteśmy w stanie obiektywnie przedstawić historii. Możemy się tylko do tego zbliżać. Obiektywna prawda to domena historyków akademickich. Pisarz ma jednak prawo do własnej interpretacji. Bernard Gui może sobie ginąć lub nie. Trzeba dopuścić element wyobraźni. Zresztą historykom też by się to przydało. Porównajmy dzieła tych dawnych, w których elementów fantazji było dużo, z późniejszymi, zwłaszcza pozytywistycznymi. Te nowsze zieją nieprawdopodobną nudą! Już „Kapitał” Marksa jest ciekawszy!
Naśladowcom Eco nie brakuje wyobraźni, ale chyba gracji i poczucia humoru. W końcu „Imię róży” jest nie tylko pełną erudycji opowieścią o średniowieczu, ale i zabawą. Mamy tu Williama z Baskerville, czyli czytelną aluzję do Sherlocka Holmesa. Niewidomy mnich Jorge z Burgos to przecież niejako pisarz Jorge Luis Borges, który też stracił wzrok…
Naśladowcy Eco są raczej sieriozni, a problemem centralnym w „Imieniu róży” jest właśnie problem śmiechu! Stosunków między sacrum, powagą i śmiechem. Sacrum było w średniowieczu sprawą centralną. Nadal można mieć do niego podejście wyłącznie poważne. Tak, jak zwykle w katolicyzmie, a jeszcze bardziej wśród protestantów. Kiedyś brałem udział w nabożeństwie w kościele kalwinistycznym w Szwajcarii. Takiego ponuractwa jak żyję nie doświadczyłem. Z drugiej strony spotykamy się też z kpiarską, błazeńską postawą w stosunku do największych świętości. Tą, na którą uskarżał się w „Imieniu róży” Jorge z Burgos. W chrześcijaństwie umiejętność zachowania równowagi między powagą a uśmiechem miała i ma kolosalne znaczenie. Eco postanowił wyśmiać to, co dla średniowiecza było rzeczą niesłychanie serio.
A jeśli ktoś chciałby napisać w podobnym klimacie polskie „Imię róży”, to o czym?
Jeśli miałbym zaproponować jakiś „skandaliczny” temat z naszego średniowiecza to taki, że kult maryjny w Polsce zawdzięczamy Krzyżakom! Trafił na podatny grunt, bo były tu jeszcze pewnie echa kultu Bogini Matki. Ale to od Krzyżaków wzięło się to uwielbienie Najświętszej Panienki. W końcu był to zakon Najświętszej Marii Panny. Natomiast z tematów współczesnych musiałoby to być coś, co pokazałoby konflikt między tradycjonalistami w rodzaju Radia Maryja a fanatykami akademickimi, naukowymi.
A czy wciąż nie jest u nas aktualny „problem śmiechu”?
Podobnie jak Eco uważam, że prawo do śmiechu powinniśmy mieć zawsze i wszędzie. Faktycznie, wciąż zdarzają się idiotyczne procesy, że ktoś obraził czymś uczucia religijne wiernych. To niech wierni tego nie oglądają i nie czytają! Nikt im nie każe.