Jeżeli to brzmi dla was jak początek opowieści o superbohaterach, to właśnie tak ma być. Bo superdawcy – jak filmowi superbohaterowie – rzadko zabiegali o sławę i pieniądze. Oto ludzie, którzy – całkiem dosłownie – własną krwią zapisali się na kartach historii medycyny.
JAMES I JEGO ZŁOTE RAMIĘ
James Harrison miał 14 lat, gdy usunięto mu płuco. Przetoczono mu wówczas 13 jednostek krwi, ratując życie. Postanowił, że się zrewanżuje i też będzie oddawał krew. Zaczął w 1955 r., gdy spełnił warunek formalny – ukończył 18 lat. W latach 60. panowała plaga poronień, wiele kobiet rodziło martwe dzieci lub z defektami mózgu. W 1967 r. odkryto przyczynę – chorobę hemolityczną. Gdy matka ma ujemny układ antygenów krwi Rh-, a ojciec dziecka dodatki Rh+, dochodzi do konfliktu serologicznego. Przeciwciała IgG matki niszczą erytrocyty dziecka, wywołując głęboką niedokrwistość, co prowadzi do zahamowania rozwoju płodu lub jego obumarcia.
Pracujący nad surowicą naukowcy zaczęli w bankach krwi szukać takiej, która zawierałaby niezbędne przeciwciała. Dotarcie do Harrisona zajęło im dekadę. Gdy mężczyzna dowiedział się, że ma w żyłach skarb, przystąpił do specjalnego programu badawczego. Z osocza jego krwi naukowcy stworzyli immunoglobinę anty-D, lek, który powstrzymuje układ odpornościowy matki przed atakowaniem czerwonych krwinek płodu. Harrison oddawał trzy razy w miesiącu po 500–800 mililitrów krwi – przez 62 lata. Wiosną tego roku skończył 81 lat i został wyłączony z programu krwiodawców ze względu na wiek. Wtedy policzono, że „człowiek ze złotym ramieniem” oddał krew w sumie 1173 razy, dzięki czemu trafił do „Księgi rekordów Guinessa” i został odznaczony Orderem Australii.
Dzięki jego hojności udało się wyprodukować 3 mln dawek surowicy zapobiegających konfliktowi serologicznemu u noworodków. Jedną z kobiet, które ją otrzymały, była… córka Harrisona, która dzięki temu urodziła mu zdrowe wnuki. Australijski Czerwony Krzyż szacuje, że James Harrison uratował życie 2,5
mln dzieci.
HENRIETTA I JEJ RAK
Niezastąpione są też komórki czarnoskórej Amerykanki Henrietty Lacks urodzonej w 1920 r. W czasie piątej ciąży zachorowała na wyjątkowo złośliwego raka szyjki macicy. Po ośmiu miesiącach od diagnozy kobieta zmarła, ale jeszcze za jej życia, bez jej wiedzy i zgody, chirurg pobrał wycinek guza oraz zdrowej tkanki do badań i umieścił je w szalce Petriego (szklanym naczyniu, w którym na pożywce hoduje się mikroorganizmy).
W tamtym okresie naukowcy starali się utrzymać przy życiu ludzkie komórki poza ustrojem, ale wszystkie po jakimś czasie ginęły. Szczególną obsesję na tym punkcie miał dr George Gey, dyrektor centrum badań nad kulturami tkankowymi na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa (do tamtejszego szpitala trafiła Lacks).
Z żoną Margaret przez 30 lat namnażał komórki nowotworów złośliwych w nadziei, że uda się je wykorzystać do odkrycia przyczyn i metod leczenia raka. Marzyli, by wyhodować pierwsze nie- śmiertelne komórki, które będą się namnażały w nieskończoność.
Gdy małżeństwu Gey wpadły w ręce komórki rakowe Henrietty Lacks (w skrócie HeLa), nastąpił przełom. Mnożyły się jak szalone – 24 razy szybciej niż zdrowe, które zresztą wkrótce obumarły. Wytwarzały nowe pokolenie raz na dobę i nie zamierzały przestać. Dziś wiemy, że za ich wyjątkową agresywność
odpowiadało zakażenie dwoma typami wirusa brodawczaka ludzkiego HPV 16 i 18. W latach 80. wykazano, że zakażenie to może prowadzić do raka szyjki macicy. Ta mutacja przyczyniła się do ich sukcesu, a zarazem zguby Henrietty Lacks.
Pod koniec 1951 r. świat opanowała epidemia choroby Heinego-Medina. W lutym 1952 r. Jonas Salk z uniwersytetu w Pitsburgu ogłosił, że opracował szczepionkę przeciwko polio, ale nie mógł podać jej dzieciom bez przeprowadzenia szeroko zakrojonych badań, które wykazałyby jej bezpieczeństwo i skuteczność. Aby to było możliwe, należało hodować komórki na skalę przemysłową, gdyż testy prowadzone na małpach były bardzo drogie. Zwrócono się o pomoc do Geya. W Instytucie Tuskegee wybudowano pierwszą fabrykę żywych komórek. 35 osób warzyło w niej tysiące litrów pożywki
i produkowało sześć bilionów komórek HeLa tygodniowo. Gey rozsyłał komórki HeLa do każdego naukowca, który mógł ich użyć w badaniach nad rakiem.
Obdarowani przekazywali je z kolei innym badaczom, a ci – następnym. „Komórki Henrietty były tak cenne, ponieważ dzięki nim naukowcy przeprowadzili
badania niemożliwe do przeprowadzenia w żywym organizmie. Rozdzielali je i poddawali działaniu niezliczonych toksyn, promieniowaniu i zakażeniom.
Szpikowali je lekami w nadziei, że znajdą ten, który zabija komórki rakowe, nie szkodząc zdrowym. Badali immunopresję i wzrost nowotworu, wstrzykując go do ciał szczurów o obniżonej odporności, w których organizmach powstawały guzy złośliwe podobne do guza Henrietty. Jeśli komórki obumarły na jakimś etapie, nie miało to znaczenia – naukowcy zawsze mogli sięgnąć do niekończącego zapasu komórek linii HeLa i zacząć eksperyment od nowa” – pisze Rebbecca Skloot w książce „Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks”.
Choć były komórkami rakowymi, zachowały wiele cech normalnych: wytwarzały białka, dzieliły się, zachodziła w nich ekspresja i regulacja genów i były podatne na zakażenia. Kiedy naukowcy chcieli sprawdzić, jak komórki reagują na określony związek chemiczny albo jak zachowują się w jakimś środowisku,
zgłaszali się do Centrum Tuskegee i kupowali komórki HeLa za 10 dol. plus koszty przesyłki. „Jej komórki wykorzystano w badaniach genów, które wywołują raka, i tych, które hamują jego rozwój; były pomocne przy wynalezieniu leków na opryszczkę, białaczkę, grypę, hemofilię i chorobę Parkinsona. Użyto ich przy badaniach nad trawieniem laktozy, chorobami przenoszonymi drogą płciową, zapaleniem wyrostka robaczkowego, ludzką długowiecznością. Tak jak wcześniej świnki morskie i myszy, komórki Henrietty stały się standardowym wyposażeniem każdego laboratorium” – pisze Rebecca Scloot.
Wielu ekspertów twierdzi, że w ostatnich 100 latach rozwoju medycyny nie było niczego ważniejszego. Komórki Lacks pomogły dokonać najważniejszych przełomów w medycynie, takich jak wynalezienie szczepionki przeciwko polio, chemioterapia, klonowanie, mapowanie genów czy zapłodnienie in vitro. Zostały nawet wysłane w przestrzeń kosmiczną, by sprawdzić, jak tkanka ludzka zachowa się w zerowej grawitacji. Zanim doszło do klonowania zwierząt, najpierw klonowano komórki Henrietty Lacks.
Trudno określić, ile ich dokładnie żyje dziś. Jeden z naukowców szacuje, że ważyłyby ponad 50 mln ton. Inny wyliczył, że gdyby ułożyć jedna za drugą, otoczyłyby Ziemię co najmniej trzy razy.
JOHN I JEGO BIAŁKA
Podobnie jak Henrietta Lacks, John Moore miał 31 lat, gdy zachorował. Białaczka włochatokomórkowa, na którą zapadł, to rzadki nowotwór charakteryzujący się nagromadzeniem nieprawidłowych limfocytów B we krwi. W 1976 roku trafił do Centrum Medycznego Uniwersytetu Kalifornijskiego, gdzie zajął się nim dr David Golde. Lekarz usunął mu nadmiernie powiększoną śledzionę, pobrał krew, próbki szpiku kostnego i nasienie. Cały ten materiał wykorzystał w badaniach nad białaczką, w które był zaangażowany. W 1984 roku Golde i Quan opatentowali linię komórkową Moore’a i kilka niezwykle cennych białek, które te komórki wytwarzały, a które mogłyby posłużyć do produkcji leków na infekcje i nowotwory. Okazało się też, że pobrane od Moore’a próbki zawierały niezwykle rzadki wirus HTLV, dalekiego „krewniaka” wirusa HIV, którego naukowcy chcieli wykorzystać w celu opracowania szczepionki przeciwko AIDS. Nic dziwnego, że koncerny farmaceutyczne były gotowe słono płacić za komórki Moore’a, a ich wartość rynkowa w chwili opatentowania wynosiła 3 mld dol.
Moore niczego nie był świadomy, co kilka tygodni latał do Kalifornii ze Seatle, do którego się przeprowadził na rzekome badania kontrolne, podczas których dr Golde pobierał od niego próbki. Gdy oświadczył, że wolałby przechodzić badania bliżej domu, lekarz zaczął panikować – obiecał, że będzie pokrywał koszty przelotów i nocleg w luksusowym hotelu. Moore nabrał wówczas podejrzeń, zatrudnił prawnika i mleko się wylało. Wy toczył proces lekarzowi, który jego zdaniem od początku był świadomy wielkiej wartości naukowej i komercyjnej, jaką mają pobrane z jego krwi limfocyty T produkujące limfokiny (substancje białkowe przenoszące informację w układzie odpornościowym).
Po siedmiu latach batalii sądowej, w której obie strony składały apelacje, roszczenia Moore’a oddalono. W uzasadnieniu podano, że gdy tkanka jest usuwana z organizmu pacjenta i porzucana, traci on prawo do niej. Każdy może zabrać taki odpad i go sprzedać. Odpady Moore’a zostały „przekute w wynalazek i odtąd były produktem pomysłowości i wysiłku twórczego Golde’a”. Pacjentowi nie przyznano prawa do żadnej części dochodu osiąganego dzięki jego komórkom, choć sąd zgodził się co do tego, że lekarz zawiódł zaufanie pacjenta, nie informując go o komercyjnym charakterze przedsięwzięcia, w którym brał udział. Linia komórkowa z materiału pobranego od Moore’a znajduje się w American Tissue Culture Collection i od 1984 r. jest dostępna za opłatą dla każdego badacza.
TED I JEGO PRZECIWCIAŁA
Gdyby Moore wiedział o tym, jaki skarb ma we krwi, mógłby sam zwrócić się do firm farmaceutycznych i sprzedawać im swoje komórki bezpośrednio, tak jak robił to chociażby Ted Slavin na początku lat 70. Mężczyzna ten chorował na hemofilię. W latach 50. jedyną skuteczną metodą leczenia tej choroby było przetaczanie trombocytów dawcy. Ponieważ nie badano wówczas oddawanej krwi pod kątem chorób zakaźnych, Slavin został wielokrotnie zakażony wirusem zapalenia wątroby typu B. Dowiedział się o tym wiele lat później od swojego lekarza, gdy badanie krwi wykazało niezwykle wysoki poziom przeciwciał przeciwko temu wirusowi. Slavin, który akurat potrzebował pieniędzy, skontaktował się z laboratoriami i firmami farmaceutycznymi, pracującymi nad stworzeniem szczepionki na tę chorobę i potrzebujących jego przeciwciał.
Slavin zaczął sprzedawać swoją surowicę po 10 dolarów za mililitr każdemu chętnemu. Miał nie tylko finansową motywację – chciał, by ktoś wynalazł lek na wirusowe zapalenie wątroby typu B. Zgłosił się więc do amerykańskiego lekarza Barucha Blumberga, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny za zidentyfikowanie wirusa zapalenia wątroby typu B. Zaoferował mu nieograniczony dostęp do swojej krwi i tkanek na potrzeby badań. To był strzał w dziesiątkę – dzięki surowicy Slavina naukowiec odkrył związek między zapaleniem wątroby typu B a rakiem wątroby i stworzył szczepionkę. A Slavin uświadomił sobie, że zapewne jest więcej osób mających równie cenną krew. Zgromadził ich wokół siebie i założył firmę Essential Biologicals – dziś swoje osocze sprzedają 2 miliony Amerykanów.