
Ostatnio w sieci znów zawrzało, bo w krótkim materiale z warsztatu zestawiono dwa silniki tej samej marki, ale z zupełnie innym rytmem wymian. I to porównanie działa na wyobraźnię mocniej niż tysiąc internetowych kłótni.
Co pokazało porównanie silników?
W skrócie: jeden silnik widział świeży olej mniej więcej co 5 tys. mil, czyli około 8 tys. km. Drugi jeździł na interwale 10 tys. mil, czyli około 16 tys. km. Po zdjęciu pokrywy różnica była widoczna gołym okiem. Pierwszy wyglądał czysto i zdrowo, a drugi miał wyraźne przebarwienia i ślady zużycia, które aż proszą się o pytanie, co tu się działo po drodze.
To ważne, bo taki widok działa jak test białej koszuli po praniu. Nie musisz znać chemii proszków, żeby zobaczyć, czy jest szaro. Trzeba jednak dodać uczciwe zastrzeżenie: to nie jest laboratoryjna analiza oleju, tylko wizualna migawka. A na wygląd wnętrza silnika wpływa też styl jazdy, długość tras, temperatura, a nawet to, czy auto częściej stało w korkach, czy robiło długie przeloty.
Mimo to wniosek, który ludziom sam się układa w głowie, jest prosty. Krótszy interwał częściej wygrywa estetyką wnętrza silnika, a estetyka w tym wypadku zwykle idzie w parze z mniejszą ilością osadów.

Skąd się biorą dłuższe interwały i dlaczego nie zawsze są głupie?
Długie przebiegi między wymianami nie wzięły się znikąd. Oleje i silniki naprawdę poszły do przodu, a wielu producentów zakłada dziś 7,5 tys. mil i więcej, czasem nawet 10 tys. mil w lekkich warunkach. Czyli okolice 12 tys. km do 16 tys. km. Problem w tym, że lekkie warunki to dla wielu kierowców pojęcie mityczne. Krótkie odcinki, zimne starty, stanie w korkach, częste przyspieszanie i hamowanie to codzienność. A wtedy olej ma trudniejsze życie, nawet jeśli na papierze nadal mieści się w normie.
Jest też drugi wątek, bardziej przyziemny. Mit wymiany co 3 tys. mil dalej krąży, bo jest prosty, łatwy do zapamiętania i przez lata był wzmacniany naklejką w rogu szyby. Tyle że dzisiaj w wielu autach to już bardziej rytuał niż realna potrzeba.
Co mówią systemy w aucie, a czego nie powiedzą nigdy?
W nowszych Hondach i wielu innych autach coraz większą rolę gra wskaźnik żywotności oleju, czyli komputerowa ocena tego, jak olej się starzeje w twoich warunkach. Taki system liczy to na podstawie pracy silnika i stylu jazdy, a nie tylko na podstawie przebiegu. W praktyce wygląda to tak, że auto potrafi ostrzec, gdy do wymiany zostaje około 15 procent życia oleju. I to jest sensowne, bo dwa identyczne auta mogą nabić ten sam przebieg, ale w kompletnie innym tempie zużyć olej.

Jest jednak haczyk, o którym wielu zapomina. Taki system nie mierzy poziomu oleju. Czyli możesz mieć komunikat, że olej jeszcze żyje, a jednocześnie stan na bagnecie może być za niski. To inna sprawa, o której warto pamiętać i upewnić się, jak działa nasze auto.
5 000 km – jak to ograć po ludzku?
Rozsądny punkt wyjścia to instrukcja auta i wskazania komputera. Jeśli jeździsz spokojnie, robisz długie trasy i silnik ma czas wejść w temperaturę pracy, dłuższy interwał ma więcej sensu. Jeśli natomiast twoja codzienność to krótkie odcinki, miasto, częste postoje, dojazdy w zimie i ciągłe niedogrzanie, to skrócenie interwału jest jak założenie lepszych butów na śliską nawierzchnię. Może i dasz radę w gorszych, ale po co się ślizgać. Tu właśnie okolice 8 tys. km, często bywają bezpiecznym kompromisem, nawet przy syntetyku.
Jest jeszcze jedna zasada, o której mało kto mówi wprost, a warto. Nawet gdy robisz mało kilometrów, olej starzeje się w czasie. Dlatego czekanie latami, bo auto jeździ tylko w weekendy, to proszenie się o kłopoty. Wiele zaleceń rynkowych trzyma się granicy jednego roku jako sensownego limitu.
To porównanie dwóch silników działa, bo uderza w coś, co kierowcy rozumieją natychmiast. Widzisz czystość i widzisz osad. Bardziej traktowałabym to jako przypomnienie, że interwał z ulotki zakłada idealny świat. A nasz świat to korki, zimne poranki, szybkie zakupy i gaszenie silnika po pięciu minutach. W takich warunkach olej dostaje po prostu więcej ciosów.
Najrozsądniej jest więc nie wybierać między zaleceniami 5, czy 10 tys., tylko dopasować rytm do życia auta. Jeśli chcesz spać spokojniej, skrócenie interwału jest jedną z tańszych form ubezpieczenia. A jeśli jeździsz głównie w trasie i auto samo mówi, że olej ma się dobrze, to też nie ma sensu wyrzucać dobrego oleju tylko dlatego, że kiedyś ktoś przykleił naklejkę na szybę.