Towarzysze lubią dzieci

Cała Polska 18 kwietnia 1952 roku obchodziła urodziny Bolesława Bieruta. Portretami prezydenta udekorowano ulice i frontony budynków, hale fabryczne i wystawy sklepowe. W Belwederze wyłożono księgę jubileuszową, do której przez długie godziny wpisywali zagraniczni dyplomaci (jako pierwszy naturalnie ambasador radziecki), a następnie „przedstawiciele świata pracy”: murarze, spawacze, górnicy, przodujące traktorzystki, chłopi. Kamera Polskiej Kroniki Filmowej nieprzypadkowo wychwyciła zwłaszcza jedną scenę tego propagandowego rytuału. „Licznie zjawiły się dzieci. Małe nieporadne literki wpisane do wielkiej księgi są najpiękniejszym świadectwem miłości, jaką młodzież darzy swego opiekuna”.

Partyjni przywódcy potrzebowali najmłodszych, aby podtrzymać mit o swojej wrażliwości. Dzieci traktowane więc były równie serio jak dorośli

Dalszy ciąg tego spektaklu rozegrał się parę godzin później podczas uroczystej akademii. Kiedy zakończyły się już przemówienia, a jubilat odebrał życzenia od delegatów z całego kraju, na salę wbiegł orszak dzieci, niosących ogromne naręcza goździków. Zapanowała powszechna radość. Rozpromienieni członkowie Biura Politycznego oklaskiwali „niespodziewanych” gości, orkiestra grała marsza, marszałek Rokossowski chusteczką ocierał łzy. Bierut przechylił się przez stół prezydialny, chwycił w objęcia najmłodszą z dziewczynek, przycisnął do piersi i długo całował w usta. Scenie tej towarzyszył graniczący z uniesieniem aplauz stojących obok dygnitarzy.

Nie tylko PRL

Posługiwanie się wizerunkami dzieci w propagandzie nie było naturalnie wynalazkiem PRL-u. W Polsce obyczaj ten utrwalił się po zamachu majowym. W roku 1931 władze zorganizowały wielką akcję wysyłania pocztówek z życzeniami imieninowymi dla wypoczywającego na Maderze marszałka Piłsudskiego. Za pośrednictwem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wprzęgnięto do niej młodzież szkolną. Spośród blisko pięciu milionów kart, wiele pisanych było dziecięcą ręką. Wysyłano je indywidualnie i zbiorowo, życzenia układano prozą, jak i wierszowano. Próbkę ówczesnego stylu znajdziemy w pocztówce podpisanej przez gimnazjalistów z Grodna: „Tyś jest przykładem, co jasno świeci / Zwalczając w Polsce nieład i brud / Wielbią Cię za to starce i dzieci / Wielbi Cię cały nasz polski lud – pisała grupa uczniów. – W dal, gdzie przebywasz, życzenie płynie / Byś żył, Wodzu, choćby sto lat / I by dobrobyt w Twojej krainie / Promieniał zawsze na cały świat” .

W latach trzydziestych młodzież szkolną uczono podziwu i uwielbienia dla przywódców. Nawet najmłodsi objęci byli tym programem wychowawczym. Po wojnie rola, jaką odgrywały dzieci w państwowych ceremoniałach, mogła tylko wzrosnąć. Jeden z najważniejszych rytuałów powtarzano podczas pochodów pierwszomajowych w Warszawie. Oto do trybuny, z której przywódcy partii i państwa pozdrawiali defilujący tłum, podbiegało dziecko niosące bukiecik kwiatów. Strzegący obiektu oficerowie MBP usłużnie brali dziecko na ręce i podnosili, by mogło przekazać swój dar osobiście Bierutowi. Przywódcę pozdrawiali także maszerujący w karnych szeregach uczniowie, niosąc portrety „ukochanego wodza i nauczyciela” a także wielkie transparenty z wypisanymi na nich hasłami w rodzaju „Dziękujemy Ci za szczęśliwe dzieciństwo tow. Prezydencie”. Wyróżniające się w nauce dzieci – miniatury dorosłych przodowników – spotykały się z przywódcami państwa z okazji najważniejszych świąt państwowych. „Premier Rządu RP Józef Cyrankiewicz gościł w Pałacu Wilanowskim 500 dziewczynek i chłopców” – czytamy w prasowym opisie.

„Dzieci górników śląskich, włókniarek łódzkich, dzieci z Ziem Zachodnich i Białostocczyzny, z pięknych gór polskich i z Wybrzeża, z polskich miast i wsi, burzą żywiołowych oklasków i śpiewem witają Premiera, który w imieniu Rządu i własnym serdecznie pozdrawia swoich miłych gości. […] Stary, piękny park wypełnia się radosnym gwarem. Mali goście Premiera otaczają go, jak również obecnych na przyjęciu przedstawicieli najwyższych władz państwowych i czołowych działaczy politycznych i społecznych. Dzieci z zapałem opowiadają o swym życiu i nauce, w której osiągają tak dobre postępy. […] Po podwieczorku do zmroku trwa wesoła zabawa, którą urozmaicają występy Zespołu Pieśni i Tańca Wojska Polskiego, występ artystów cyrkowych oraz dziecięcych amatorskich zespołów tanecznych i wokalnych. Obdarowana upominkami dziatwa opuszcza pod opieką swoich wychowawców Park Wilanowski, dzieląc się bogatymi wrażeniami dnia”. Rytuały stalinowskie odebrały też dzieciom tradycję bożonarodzeniową. W 1949 roku Świętego Mikołaja zastąpił Dziadek Mróz, ale prawdziwymi bohaterami święta zostali partyjni dygnitarze. Aż do 1956 r. w pierwszych dniach stycznia propaganda opisywała przebieg „Choinki Noworocznej w Pałacu Rady Ministrów”, gośćmi premiera były dzieci-przodownicy. Cyrankiewicz i Berman rozdawali prezenty, częstowali słodyczami, śpiewali ludowe piosenki i trzymając dzieci za ręce, tańczyli wokół drzewka, przystrojonego modelami maszyn i budynków.

Baśniowe postaci

 

Przywódcy mieli być w oczach narodu jak postacie z baśni: potężni, odlegli, a jednocześnie promieniujący rodzicielską dobrocią – co stanowiło metaforę władcy jako mądrego ojca narodu. Propagandowa narracja operowała językiem bajek, rytuały rządzących przypominały inscenizacje „Króla Maciusia I”. „Dzieci z Pałacu Młodzieży ze Stalinogrodu wręczają towarzyszowi Bierutowi album – pisał „Sztandar Młodych” o noworocznym przyjęciu w Belwederze. – Inne dzieci patrzą z zazdrością. One nie przygotowały albumu. Ale nagle wpada im inna myśl. Przynoszą towarzyszowi Bierutowi pomarańcz. Po prostu pomarańcz. Trzymają ją na talerzyku: chcą ją zjeść wspólnie z towarzyszem Bierutem na znak przywiązania, wierności, miłości, przyjaźni. Towarzysz Bierut dzieli na cząstki złoty, soczysty owoc. To pomarańcza przyjaźni. […] Gra orkiestra. Wśród dzieci, trzymając je za ręce, idą towarzysze Bierut, Cyrankiewicz i Mijal. Wielki taneczny korowód kroczy przez salę, rozłamuje się na dwie części, łączy się i znów rozchodzi…”. Peerelowskie wzory kultury politycznej czerpano nie tyle z czasów międzywojnia, ile zapożyczano od bratniego Związku Radzieckiego. Tutaj tradycja wplatania dziecięcych uśmiechów do spektaklu władzy była wyjątkowo długa.

Jak zauważyła amerykańska badaczka Karen Petrone, władze radzieckie nawiązywały do przedrewolucyjnego obyczaju rozdawania podarków dzieciom z okazji koronacji cara – np. wręczając upominki pionierom uczestniczącym w akademiach z okazji XX rocznicy rewolucji. Kroniki filmowe utrwaliły rozpromienione twarze dzieci, gdy przyjmują prezenty z rąk dygnitarzy partyjnych. Warto dodać, że uroczystości odbywały się w samym środku Wielkiej Czystki, gdy tysiące ludzi trafiało codziennie do łagrów lub było rozstrzeliwanych. Również hitlerowska propaganda chętnie posługiwała się dziećmi ubranymi w nazistowskie mundury, chociaż ani w stalinowskiej Rosji, ani w III Rzeszy przywódcy nie fotografowali się z dziećmi równie skwapliwie jak Bierut i jego świta.

Sam rytuał nieprzypadkowo rozwinął się właśnie w XX w. – epoce totalitaryzmów. Monarchie, nawet najbardziej despotyczne, czerpały swą prawomocność z praw boskich: władca przedstawiany był jako „Boży pomazaniec”, któremu prawo do rządzenia nadały same niebiosa. Naziści i komuniści znajdowali się w trudniejszym położeniu. Według własnej propagandy do władzy wyniosło ich poparcie narodu. Jednak wybory powszechne w III Rzeszy i Rosji Radzieckiej zostały zamienione w farsę, rytuał, który miał jedynie potwierdzać istniejący stan rzeczy. Ponieważ fikcyjny charakter głosowania trudno było ukryć przed obywatelami, władza potrzebowała dodatkowego uprawomocnienia. Dostarczał go budowany przez propagandę mit o niezwykłych moralnych oraz intelektualnych zaletach partyjnych przywódców.

W socjologii ten typ uwiarygodnienia władzy nazywa się legitymizacją charyzmatyczną; po raz pierwszy zjawisko to opisał na początku XX w. Max Weber. Wybitny niemiecki badacz wyjaśniał, że uprawomocnienie charyzmatyczne władzy zasadza się „na mocy uczuciowego oddania osobie pana oraz uznania dla jego niezwykłych talentów (charyzma), w szczególności zdolności magicznych, bohaterstwa, mocy ducha i mowy. Źródłem osobistego oddania jest tu egzaltacja, jaką budzi coś wiecznie nowego, niecodziennego, niebywałego […]. Jest się posłusznym przywódcy wyłącznie ze względu na jego czysto osobiste, niecodzienne cechy, nie zaś ze względu na wyznaczone mu stanowisko lub przyjętą tradycyjnie godność”.Przyjaźń oraz zaufanie okazywane przez najmłodszych miały opromieniać Bieruta i Cyrankiewicza. Już przedszkolaków zmuszano do udziału w ideologicznych ceremoniałach. Pięcio- i sześciolatkowie bawili się w plan sześcioletni, rysowali piece Nowej Huty i słuchali pogadanek o rewolucji październikowej i uchwaleniu konstytucji.

Wesoła młodość?

Jakkolwiek brzmi to groteskowo, kuratoria zalecały też, by przedszkolaków angażować do pierwszomajowych zobowiązań produkcyjnych. „Grupa starszaków przyrzekła własnoręcznie zacerować wszystkie fartuszki grupie maluchów – czytamy w sprawozdaniu z takiej akcji. – Maluchy obiecały, że dla uczczenia Święta Pracy zrobią porządek w kredkach i zabawkach”.

Scenariusze dziś wydają się niedorzeczne. „W Parku Sobieskiego w Warszawie odbyło się uroczyste zakończenie sezonu półkolonijnego z udziałem dzieci przebywających w tym roku na półkoloniach – czytamy w opisie prasowym z 1949 r. – Na uroczystość przybył wiceminister oświaty Klimaszewski oraz 200-osobowa grupa dzieci. Dzieci podzielone na grupy, poubierane w barwne stroje ludowe, przedefilowały przed trybuną, niosąc transparenty z napisami: »Nasz cel to nauka, praca i rozrywka«, »Dziękujemy za wesołą młodość«”. W jeszcze większym stopniu starano się przejąć kontrolę na starszą młodzieżą, przede wszystkim za pośrednictwem ZMP. Aż do 1956 r. w szkołach powoływano kolektywy klasowe, które miały zapełnić uczniom czas po lekcjach. Obowiązkowe prace społeczne obejmowały między innymi zbieranie surowców wtórnych, zbiórkę stonki, pomoc w żniwach albo przy rejestracji analfabetów. Nic dziwnego, że do szkoły i wymyślanych przez nią zajęć pozalekcyjnych wielu czuło odrazę. „Ani w szkole, ani w domu kultury, ani gdziekolwiek indziej nikt nie pyta, czy to, co nam każą robić, sprawia nam przyjemność – skarżył się warszawski maturzysta. – Wszyscy się martwią, czy to nas kształtuje, wychowuje, uczy, pogłębia, daje wyniki, przynosi korzyści, nie zadając zwykłego pytania: czy wy to lubicie robić?”.

Masowe wystąpienia młodzieży w październiku 1957 r., a także wielkie fale studenckich strajków w 1968 r. i w latach 80. ujawniły całkowite fiasko legitymizacyjnych strategii komunistów. Nawet jeśli towarzysze chcieli być przyjaciółmi dzieci, te – gdy dorosły – nie zamierzały przyjaźnić się z władzą.