Urodzeni po to by gwałcić i zabijać

Działali niczym bohaterowie filmu „Urodzeni mordercy”.  On był pierwszym polskim seryjnym zabójcą na tle seksualnym. Ona – jego żona – wystawiała mu ofiary, a następnie pomagała likwidować. Stracono ich, nie wyjaśniając do końca ich zbrodni.

Na wałach otaczających warszawską Cytadelę od strony Wisły mimo wczesnej pory zgromadził się tłum gapiów. 7 kwietnia 1922 r. zapowiadały się niecodzienne atrakcje. Miejska gawiedź przez wysoki płot z drutu kolczastego wpatrywała się w miejsce kaźni. Był to podkowiasty plac otoczony murem, zamknięty z jednej strony ziemnym wałem – stał na nim biały słupek, obok którego leżały dwie skrzynie z  nieheblowanych desek. Pluton żołnierzy ustawił się w szeregu. O szóstej rano pod strażą przyprowadzono skazańca. Za nim szli ksiądz, lekarz  i prokurator. Skazanego przywiązano do słupka, opaską zasłonięto mu oczy. Padła komenda: „Cel, pal!”. Rozległ się huk wystrzałów. Lekarz stwierdził zgon, ciało włożono do skrzyni. Po chwili pojawił się drugi orszak. Tym razem strażnicy, kapelan i prokurator doprowadzili kobietę.

Popołudniowe wydania warszawskich gazet podały, że stracono „zbrodnicze małżeństwo”, Szczepana i Józefę Paśników. On miał 36 lat, ona 40. Oskarżano go o zamordowanie siedmiu kobiet. Niektóre zgwałcił. W wyszukiwaniu ofiar pomagała mu żona. Nazwano go „nadwiślańskim Landru”. Proces francuskiego zabójcy kobiet straconego miesiąc wcześniej relacjonowała polska prasa. „Kurier Poranny” zauważył, że Paśnik ilością ofiar „nie dorównał” słynnemu Francuzowi, który miał ich o cztery więcej. Nie zdążył…

Śmierć emigrantki

4 lutego 1922 r. syn strażnika kolejowego z podwarszawskiego Błonia znalazł przy torach kolejowych ciało kobiety bez wierzchniej odzieży. Została uduszona i – jak podały gazety – „zdeflorowana”. Policja ustaliła, że była to dwudziestokilkuletnia Maria Moroz, która  przyjechała do Warszawy z Kresów z zamiarem wyemigrowania do Kanady. Wkrótce na policję zgłosiła się Michalina Matwiejewa, koleżanka Moroz, i opowiedziała, co zaszło. Dziewczyny koczowały na Dworcu Głównym w Warszawie. Postanowiły jakiś czas zostać w mieście i pójść „na służbę”, aby trochę zarobić.

20 lutego na dworcu, który był nieoficjalną giełdą pracy dla przybyszów z prowincji, podeszła do nich starsza kobieta i wszczęła rozmowę. Kiedy dowiedziała się o kłopotach dziewczyn, stwierdziła, że zna właściciela gospodarstwa  spod Warszawy, szukającego kogoś do pomocy. Następnego dnia przedstawiła im „zamożnego gospodarza”, który zaoferował świetne warunki. Na pracę zdecydowała się Morozówna. Pozytywne załatwienie sprawy opito. Pracodawca z nowo zatrudnioną wsiedli do podmiejskiego pociągu. Gazety nie podały, w jaki sposób policja ustaliła, że owym „gospodarzem” był Szczepan Paśnik. Prawdopodobnie Matwiejewa rozpoznała go, kiedy w Urzędzie Śledczym przedstawiono jej album z fotografiami zarejestrowanych przestępców. Paśnik miał bogate dossier. Kilkakrotnie sądzono go za kradzieże i rozboje. W 1913 r. za zabójstwo policjanta został skazany na 12 lat katorgi i przymusowe osiedlenie na Syberii. Rewolucja bolszewicka uwolniła go z więzienia. Powrócił do Warszawy, ale zamiast zająć się gospodarstwem, jakie miał w okolicach Pruszkowa, wolał żyć w wielkomiejskim półświatku.

Ostry Szczepan

W ostatnich dniach lutego 1922 r. Paśnik znalazł się pod kluczem podejrzany o zabójstwo Marii Moroz. Do aresztu trafiła także Józefa Paśnikowa, podejrzewana o współudział w zbrodni. Znaleziono przy niej chustę zabitej dziewczyny. Paśnik zeznał, że z dziewczyną poznała go żona. Pojechał wieczornym pociągiem z Morozówną do Płochocina, skąd poprowadził dziewczynę w kierunku Błonia. Na pustkowiu zagroził jej nożem i „zmusił do stosunku”, a następnie udusił paskiem od spodni. Zwłoki obrabował z kożucha, sukni, butów, kolczyków, szala, chusty i trzystu marek. Paśnik twierdził, że rzeczy zamordowanej dziewczyny sprzedał na targowisku na placu Kercelego, a chustę podarował żonie. Policja ustaliła jednak, że odzież sprzedawali razem. Paśnik w śledztwie przyznał się do innych zabójstw.

W styczniu 1922 r. zamordował swoją kochankę Józefę Gądekową. Tydzień później zarżnął Marię Wiśniewską, matkę kochanki, i jej kuzynkę Rozalię Garlińską. Prawdopodobnie kobiety podejrzewały go o zabicie Józefy i groziły wezwaniem policji. Także w lutym w pobliżu stacji Włochy zamordował kobietę o nieznanym mu nazwisku. W tym samym miesiącu, wykorzystując chwyt na „gospodarza” szukającego pracownicy (w czym pomogła mu żona), wywiózł pod Wawer i tam zamordował dziewczynę o imieniu Stasia. W 10 dni później, także z pomocą żony, zabił w pobliżu Teresina Marię Justyniak. Paśnik miał wyznać też, że zabijał kobiety, bo lubił się nad nimi znęcać. Czynił to z sadystycznym okrucieństwem. Żona „wystawiała” mężowi ofiary, które mordował i obrabowywał, przy okazji zaspokajając zwyrodniałe potrzeby seksualne. Taki sensacyjny obraz zbrodniczego małżeństwa zaprezentowała policja.

Tylko jedno zabójstwo

Proces małżeństwa Paśników przed warszawskim sądem okręgowym rozpoczął się 5 kwietnia 1922 r. przy ogromnym zainteresowaniu publiczności. „Przeważała oczywiście płeć piękna chciwa wrażeń” – oceniał „Kurier Warszawski”. Obowiązywały karty wstępu. Paśników wprowadzono pod wzmocnioną eskortą.

„On – wyraźny typ degenerata o chorobliwym wyrazie twarzy” – opisała małżonków gazeta. „Ona – zasłonięta prawie zupełnie chustą, spod której wyglądały błyszczące oczy zwierzęcia – czyni wrażenie przestraszonej”. Inne zdanie miał o Paśnikach reporter „Kuriera Porannego”, który uznał, że mężczyzna „nie jest bynajmniej typem zbrodniarza pospolitego”. Za to Paśnikowa miała reprezentować „typ kobiety na wskroś zwyrodniałej”. Tygodnik „Świat” opublikował rysunkowe portrety oskarżonych.

Proces toczył się w trybie doraźnym, który przewidywał, że akt oskarżenia należy wnieść w ciągu dwóch tygodni od wykrycia zbrodni i ujęcia przestępcy. Sąd zajmował się więc tylko zabójstwem Moroz. Prokurator, jak podały gazety, „rozwiał legendy o podkładzie lubieżności w tej sprawie”. Zdaniem oskarżenia, zabójstw dokonano wyłącznie z chęci zysku. Najwidoczniej tak też ocenił sprawę wybitny polski specjalista medycyny sądowej profesor Wiktor Grzywo-Dąbrowski, który był rzeczoznawcą na procesie. Paśnik prawniczym wywodom i zeznaniom świadków przysłuchiwał się

zdaniem sądowych sprawozdawców, „z drwiącym wyrazem twarzy”.

Szczepan Paśnik przyznał się tylko do zamordowania i obrabowania Marii Moroz. Twierdził, że przyznanie się do innych zbrodni wymuszono na nim podczas śledztwa okrutnie go bijąc i maltretując. Jego żona utrzymywała że jest niewinna. Nie wiadomo jednak, jakie złożyła wyjaśnienia, bo sąd przesłuchał ją „na osobności”, czyli za zamkniętymi drzwiami. W ostatnim słowie Paśnik jeszcze raz przyznał się do zabicia Marii Moroz, zapewniał, że żona jest niewinna. Paśnikowa prosiła, aby sąd ulitował się nad nią ze względu na jej jedyne dziecko.

Sąd ogłosił wyrok 6 kwietnia 1922 r. Paśnikowie zostali skazani na karę śmierci.

Paśnik – jak podały gazety – po wyroku uspokajał załamaną żonę, najwyraźniej skutecznie, bo wreszcie zsunęła z głowy chustę i uśmiechnęła się.

Naczelnik Państwa Józef Piłsudski nie skorzystał z prawa łaski. Następnego dnia o świcie Szczepan i Józefa Paśnikowie kolejno stanęli przed plutonem egzekucyjnym. Pochowano ich pod murem Cytadeli, gdzie grzebano rozstrzelanych.

Tygodnik „Świat” podsumował proces stwierdzeniem, że „fantazja reporterów najniesłuszniej mianowała Paśnika

»polskim Landru«”.

tekst: Andrzej Gass