W obronie Okulickiego

Właśnie mija 69. rocznica upadku Powstania Warszawskiego. To chyba dobra okazja na kilka dodatkowych słów o najgorętszej książce sezonu – „Obłęd ’44” Piotra Zychowicza – pisze we wstępie do październikowego numeru “Focusa Historia” redaktor naczelny Michał Wójcik.

Po jej ukazaniu się niektóre środowiska zawyły z oburzenia. Autor był flekowany równo przez dwa miesiące. I tak ma sporo szczęścia. Pomyje, jakie wylały się na jego głowę, pewnie byłyby znacznie większe, gdyby wydał książkę w przyszłym roku. Ale nie o tym dzisiaj. Dziś o Leopoldzie Okulickim, ostatnim dowódcy AK, który doprowadził do wybuchu Powstania.

Zychowicz poświęca mu kilka ostatnich rozdziałów, które należą do najbardziej kontrowersyjnych w całej książce. Idąc za tokiem myślenia profesorów Ciechanowskiego i Wieczorkiewicza, sugeruje bowiem, że ten spiżowy, pomnikowy dziś mąż, tak naprawdę był agentem NKWD, który celowo – pod dyktando Stalina – wywołał Powstanie i z premedytacją skazał miasto na zagładę.

Autor pisze, że wstrzymuje się od wyrażania własnej oceny. Chyba nie jest w tym przekonujący. Zychowicz stawia cztery hipotezy na temat Okulickiego. Wszystkie dla generała fatalne. Najgorsza to ta, że po załamaniu się w sowieckim więzieniu w 1941 r. Okulicki zdradził, stał się sowieckim agentem, a potem po wypuszczeniu na wolność dwoił się i troił, aby sprawie polskiej zaszkodzić. Ukoronowaniem jego misji było przekonanie bojaźliwego dowództwa AK do wywołania bezsensownych walk w Warszawie, by – jak śpiewał Muniek z T.Love – „Hitler i Stalin zrobili, co swoje”.

Na poparcie tej tezy Zychowicz przytacza szereg okoliczności, które układają mu się w zbiór poszlak. Ostatecznego dowodu nie ma, bo przecież – pisze – nie mamy dostępu do sowieckich archiwów, a tam pewnie jest „ten” kwit z podpisem. Cały jego wywód brzmi niezwykle sugestywnie. Miejscami naprawdę przekonująco. A jednak gdy się weźmie do ręki te same dokumenty, co Zychowicz, coś jest nie tak.

Czytając je słowo po słowie, można odnieść wrażenie, że naginanie źródeł do swojej tezy niepostrzeżenie stało się „przegięciem”. Te same dokumenty można bowiem odczytać zupełnie inaczej. Ot, weźmy na przykład kluczowe „własne zeznanie o działalności nielegalnej organizacji ZWZ”, które Okulicki napisał w maju 1941 r. Drobna uwaga: napisał je nie w sanatorium, lecz w sowieckim więzieniu, gdzie – jak wiemy – działy się rzeczy, o których nie śniło się nie tylko filozofom.

Zychowicz wyrokuje: to lektura niezwykle przykra. „Co bolszewicy w kilka miesięcy zrobili z dzielnego polskiego oficera… (…) Tym razem pułkownik ujawnił bowiem NKWD wszystko”. Czyżby? Mnie się wydaje, że więzień o nadwątlonym – nie zapominajmy – zdrowiu informuje tu o rzeczach znanych już oprawcom. Do tego ratuje życie, pisząc z przekonaniem, że w najbliższym czasie wybuchnie konflikt niemiecko-radziecki, a Polska powinna w nim stanąć u boku ZSRR. Taka wojna wybuchła, Polska stanęła po stronie Sowietów.

 

Aby uwiarygodnić tezę o kreciej robocie Okulickiego, Zychowicz przypomina również jego służbę u boku gen. Andersa. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski, obaj zostali wypuszczeni z więzień. Zaczęli tworzyć zręby przyszłego II Korpusu. Jak to robił Okulicki? Zdaniem Zychowicza nielojalnie, żeby nie powiedzieć zdradziecko.

Tymczasem umknęło autorowi znane historykom świadectwo, które Anders wydał przecież Okulickiemu:

„W tych najcięższych chwilach, kiedy 7 miesięcy naszej współpracy można śmiało policzyć za 7 lat, płk Okulicki wykazał tyle niespożytej energii i hartu ducha oraz tyle żołnierskich zalet, jak poprzednio w 1939 roku i następnie w ZWZ. Ani na chwilę nie zawiódł mego całkowitego zaufania, był wzorem lojalności służbowej i odwagi cywilnej”.

I to pisze człowiek, który zna sowiecką mentalność i chyba potrafi odróżnić kapusia spod celi od towarzysza niewoli. Idźmy dalej. Zychowicz przytacza kolejną poszlakę: 4 grudnia 1941 r. doszło na Kremlu do spotkania Stalina z gen. Andersem i Okulickim. W pewnym momencie Stalin opowiedział polskim oficerom swoją przygodę sprzed lat, kiedy to przekroczył granicę zaboru rosyjskiego i znalazł się w Poroninie, szukając Lenina. Zdezorientowany, obawiając się w każdej chwili aresztowania, zwracający uwagę swoim gruzińskim wyglądem, zdany był na łaskę i niełaskę obcych ludzi. W końcu spotkał jakiegoś Polaka.

„Uczciwie mu z twarzy patrzyło, i jemu powierzyłem sprawę. I zwracając się do siedzącego obok pułkownika Okulickiego, Stalin dodał: pan mi go przypomina, pan bardzo do niego podobny” – wspominał spotkanie Anders. Zychowicz pisze, że obecni na sali byli zdumieni zachowaniem Stalina. Ten bowiem miał w ten sposób zasugerować, że Okulicki jest jego człowiekiem i że nawet – cytuję Zychowicza – „chciał dać do zrozumienia, że Okulicki może w przyszłości liczyć na jakieś ważne stanowisko w czerwonej Polsce”.

Tymczasem „słabość” Stalina do Okulickiego nieco inaczej wspomina Stanisław Juszczakiewicz ps. Kuba, w Powstaniu dowódca zgrupowania na Woli.„Stalin kiedyś powiedział do Okulickiego: »Ja mam do ciebie słabość. Pierwszy raz z moich rąk wyszedłeś, drugi raz nie ujdziesz«”. I dodaje: „O tym mówił mi sam Okulicki na wiosnę 1944 r.”.

A skoro jesteśmy już przy Powstaniu Warszawskim. Zychowicz próbuje dowodzić, że Stalin rękami Okulickiego „wywołał” Powstanie Warszawskie, które przydało mu się, aby niemieckimi rękoma wybić polskie elity. To przecież bzdura! A wiemy to, analizując szereg innych dokumentów, o których akurat autor nie wspomina. Ot, choćby ten. Jak wiadomo, zaraz po wybuchu Powstania Warszawskiego wsparli je polscy komuniści z PPR w rządzie lubelskim. Zrobili to oczywiście w swoim prosowieckim stylu, ale i tak zostali zbesztani przez patrona jak banda rozwydrzonych dzieciaków. Zachowało się wspomnienie Stefana Jędrychowskiego, przedstawiciela PKWN w Moskwie, który 22 września 1944 r. został wezwany przed oblicze Mołotowa.

„Ludowy Komisarz Mołotow zapytał z miejsca, czy znam ocenę wypadków w Warszawie ze strony rządu sowieckiego (jako prowokację antysowiecką AK). Odpowiedziałem, że znam tę ocenę i że stosowano ją do pierwszej fazy powstania warszawskiego. Na to otrzymałem odpowiedź, że ocena ta nie ulega zmianie”.

Co to wszystko znaczy? Ano to, że Powstanie Warszawskie nie było Stalinowi na rękę. Owszem – jak czas pokazał – później to się zmieniło, ale gdy trwało, Stalin był bezwzględnym jego przeciwnikiem i nie krył wrogiego stosunku do AK. Jak w takim razie rozumieć to, co pisze Zychowicz? Czyżby Okulicki wywołał Powstanie tylko po to, aby Stalin mógł je potraktować jako awanturę i prowokację? A po co? Po co taka misterna gra? I tak miał wszystkie atuty w ręku. I na koniec świadectwo Nikołaja Iwanowa, autora pracy o stosunku sowieckich elit do Powstania, wydanej trzy lata temu.

Ten, prowadząc kwerendę w byłym Archiwum KC KPZR, trafił na protokół z posiedzenia Biura Politycznego z 13 czerwca 1945 r. Obrady dotyczyły losu zatrzymanych w Pruszkowie przywódców Polski Podziemnej, słynnej szesnastki. Ich proces miał się odbyć za kilka dni w Moskwie. Jak wiadomo, skazany w nim Okulicki nigdy już z więzienia nie wyszedł. Po latach któryś z wysokich rangą funkcjonariuszy KC zrobił na marginesie notatkę: „Kto to jest Leopold Okulicki? Może Polak?”. Wpis – trzeba przyznać – zdumiewający. Gdyby Okulicki był wysoko ulokowanym agentem NKWD w strukturach Państwa Podziemnego, funkcjonariusz chybaby o tym wiedział i nie pytał głupkowato, kim jest ten pan, skoro jest naszym najlepszym agentem?

Daleko mi do totalnej krytyki „Obłędu”. Wydaje się tylko, że autor poszedł za daleko. I tyle. Czy obrzucanie go inwektywami może zmienić historię?

Michał Wójcik, redaktor naczelny