Już 50 g wędliny dziennie zwiększa ryzyko raka. Weganizm to dla nas konieczność? [RAPORT]

Każda parówka to nóż godzący w twoje zdrowie, a każdy kotlet jest cegiełką dołożoną do globalnego ocieplenia – przekonują zwolennicy roślinnej diety. Jedzenie przestało być prywatną sprawą, stało się cywilizacyjnym wyzwaniem
Już 50 g wędliny dziennie zwiększa ryzyko raka. Weganizm to dla nas konieczność? [RAPORT]

Na początku XIX w. człowiek zjadał przeciętnie 10 kg mięsa rocznie, dziś – ponad 43 kg. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to w roku 2050 spożycie mięsa wyniesie 52 kg na osobę! Już dziś jest nas 8 miliardów, aby wykarmić rosnącą liczbę ludności, produkcję żywności (w tym mięsa) trzeba będzie znacząco zwiększyć. 70 proc. powierzchni ziemi wykorzystywanej rolniczo służy obecnie produkcji mięsa i nabiału, zapewniając tylko ok. 15 proc. światowej podaży kalorii. Produkcja
mięsa odpowiada za emisję 14,5 proc. gazów cieplarnianych, przyczyniając się do ocieplenia klimatu. Przemysł mięsny zużywa też mnóstwo wody (pół kilograma wołowiny wymaga 7 tys. litrów), a Ziemia wysycha.

Aby wykarmić 22 mld zwierząt hodowlanych, jedną trzecią wszystkich upraw zbóż przeznacza się na paszę. Uprawy te, pod które wycina się m.in. wielkie połacie Amazonii, skutkują dalszą produkcją gazów cieplarnianych, bo wymagają ogromnej ilości nawozów sztucznych (do wyprodukowania 1 tony nawozu trzeba 1,5 tony ropy). Najgorszy wpływ na środowisko ma hodowla bydła, bo wymaga najwięcej ziemi i wody, zużywa najwięcej azotu i wytwarza najwięcej dwutlenku węgla. Wycieki gnoju z ferm świń zanieczyszczają ujęcia wody pitnej.

Wypas też prowadzi do ekologicznej destrukcji. Skubiąc trawę owce usuwają sadzonki drzew, a ich właściciele zabiją zagrażające stadom drapieżniki. – Poświęcenie terenów pod hodowlę zwierząt jest najmniej wydajnym sposobem produkcji białka. To nieefektywny sposób produkcji jedzenia w ogóle. Obsianie tych samych terenów roślinami i oparcie diety na nich byłoby zdecydowanie bardziej efektywne, a w dodatku w znaczący sposób ograniczyłoby emisję gazów – mówi Nick Hewitt, profesor chemii atmosferycznej na Uniwersytecie Lancaster. Naukowcy i politycy próbują znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Czy przejście na weganizm rozwiązałoby te problemy, spowolniło globalne ocieplenie i zwiększyło nasze szanse na przetrwanie?

PRAWDZIWA CENA MIĘSA

Intensywna hodowla doprowadziła do tego, że dziś ceny mięsa są niższe niż 40 lat temu, gdy jedliśmy go trzy razy mniej. Kulisy jego produkcji skrywane są przed konsumentami, a w telewizji można zobaczyć co najwyżej śmieszne reklamy parówek. „Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem” – powiedział Paul McCartney.

 

Wiele osób, które poznały prawdę, rezygnuje z mięsa, nie chcąc mieć nic wspólnego z okrutną eksploatacją zwierząt. Nie dotyczy ona tylko bydła i drobiu. W tragicznych warunkach żyją też ryby, choć morskie fermy stworzono, by ograniczyć połowy dzikich, przetrzebionych gatunków. „Ryby trzymane są w ciasnych pomieszczeniach – do 50 tys. łososi w jednej morskiej klatce. Często chorują na zaćmę, doznają urazów płetw i ogona oraz deformacji ciała, zarażają się pasożytami i są zmuszane do walki o przestrzeń i tlen.

Łososie są hodowane w zagęszczeniu odpowiadającym wannie wody na 75-centymetrowego osobnika. Przez ciągłe ocieranie się o siebie nawzajem i o brzegi klatki ich płetwy i ogony są obolałe” – pisze Philip Lymbery w książce „Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa”. Uwięzione ryby atakowane są przez pasożyty, a hodowcy walczą z wszami morskimi za pomocą środków chemicznych. One z kolei negatywnie wpływają na ryby, których mięso jemy.

Raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z 2015 r. umieścił przetworzone mięso w 1. grupie czynników rakotwórczych – obok alkoholu i papierosów!
(w grupie 2. – potencjalnie rakotwórczych substancji – umieszczono mięso czerwone). Raport WHO ostrzega, że spożywanie 50 g przetworzonego mięsa dziennie o 18 proc. zwiększa ryzyko zachorowania na raka jelita grubego. Inne wyniki badań epidemiologicznych wykazały związek między nasyconymi kwasami tłuszczowymi obecnymi w tłuszczu zwierzęcym a ryzykiem choroby niedokrwiennej serca, otyłości i cukrzycy.

Mimo tych ostrzeżeń konsumpcja mięsa wciąż rośnie, głównie w krajach rozwijających się, takich jak Nepal, Indie czy Chiny, gdzie stało się ono wyznacznikiem społecznego statusu. Na zachodzie Europy dużo osób ogranicza spożycie mięsa lub w ogóle rezygnuje z produktów odzwierzęcych, martwiąc się losem zwierząt, stanem środowiska i swoim zdrowiem. Dwóch na dziesięciu konsumentów w wieku 25–34 przyznaje, że je obecnie więcej produktów wegetariańskich niż rok temu. 10 proc. respondentów w tej grupie deklaruje, że jest na diecie wegetariańskiej lub wegańskiej – wykazały badania przeprowadzone w 2017 r. w Polsce przez firmę Mintel. Portal Happy Cow uznał Warszawę za najszybciej rozwijający się rynek lokali wegetariańskich na świecie. To zapowiedź dużych zmian kulturowych w społeczeństwie. Ale czy dieta oparta wyłącznie na produktach roślinnych jest bezpieczna i dobra dla każdego?

BIAŁKO ROŚLINNE: PLUSY I MINUSY

– Nie ma jednej diety zdrowej dla wszystkich – uprzedza prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, lekarka
zajmująca się popularyzacją nauk o żywieniu. „Dieta pozbawiona produktów odzwierzęcych nie stanie się automatycznie dietą zdrową i zbilansowaną. Również może się opierać na produktach wysoko przetworzonych i być źle zbilansowana. Klasycznym przykładem jest słodki napój gazowany lub biała bułka z dżemem. Oba dania są wegańskie, ale czy zdrowe? – pisze Magdalena Pieńkos w książce „Kuchnia wegańska”. – Z drugiej strony dieta może być oparta na nieprzetworzonych produktach roślinnych i nie przynieść pożądanych efektów konkretnej osobie. Najlepszym rozwiązaniem jest trzecia droga, czyli zbilansowana dieta wegańska dostosowana do potrzeb i stanu zdrowia konkretnej osoby.

 

Znaczenie ma bowiem fakt, czy jesteś kobietą, mężczyzną, sportowcem, dzieckiem i czy jesteś osobą zdrową czy też doskwiera ci jakaś choroba”. Dlaczego dieta roślinna nie służy wszystkim, skoro w piramidzie żywienia owoce i warzywa umieszczono na dole, co oznacza, że powinny w diecie dominować? Schody
zaczynają się na etapie trawienia. Rośliny nie mogą tak jak zwierzęta gryźć czy uciekać, by się bronić. Wykształciły więc broń chemiczną – toksyny mające zniechęcać do ich zjadania. Te związki neutralizuje wątroba, trzustka produkuje niezbędne enzymy trawienne, a bakterie jelitowe pomagają strawić błonnik. Jeśli komuś te narządy niedomagają albo ma zaburzoną florę bakteryjną (na przykład przez antybiotyki lub nadmiar cukru w diecie), może odczuwać dolegliwości po jedzeniu niektórych roślin, zwłaszcza strączkowych. Bób, fasola, groch, soczewica i ciecierzyca są bogatym źródłem białka, jednak trudniej przyswajalnego niż mięso. Nie tylko ze względu na toksyny.

Komórki roślinne różnią się od zwierzęcych tym, że są dodatkowo otoczone ścianą komórkową zbudowaną z celulozy, której nasze enzymy nie potrafią strawić. Aby się więc dostać do białka roślinnego wewnątrz, musimy tę ścianę rozbić mechanicznie (zmiksować, rozgryźć), termicznie (podgrzać) lub chemicznie (sfermentować). Natomiast komórki zwierzęce nie mają ściany, lecz samą błonę białkowo-lipidową trawioną przez nasze enzymy, przez co ich zawartość, a więc i białko, jest łatwiej dostępne.

POTOMKOWIE PASTERZY

Inaczej sytuacja wygląda z mlekiem. Jesteśmy jedynymi ssakami, które przez całe życie piją mleko, w dodatku zwierząt innego gatunku, choć tylko jedna trzecia ludzkości może to robić bez szkody dla układu trawiennego. – Wszyscy mamy gen, dzięki któremu wydziela się enzym laktaza pozwalający trawić laktozę, czyli cukier zawarty w mleku (także matki). Jeśli po odstawieniu od piersi mleko pozostaje w naszej diecie, gen jest aktywny, gdy jednak je odstawiamy, wycisza się. Z kolei mutacja w tym genie sprawia, że nie można przyjmować żadnej laktozy, nawet z mlekiem matki – wyjaśnia dr Magdalena Golachowska z Państwowej Medycznej Wyższej Szkoły Zawodowej w Opolu, Instytutu Psychodietetyki we Wrocławiu oraz Uniwersytetu SWPS.

Mleko zwierzęce pojawiło się w diecie ludzi dopiero w neolicie, czyli jakieś 10 tys. lat temu na terenach Bliskiego Wschodu, gdy udomowiliśmy bydło. Początkowo nasi przodkowie nie potrafili trawić mleka, ale nauczyli się je przetwarzać przez fermentację (bakterie żywią się cukrem, więc zaszczepienie nimi mleka pozwoliło wyeliminować z niego większość laktozy, dziś do mleka dodaje się po prostu enzym laktazę).

 

Nie tylko cukier w mleku może być problemem. – Jego białko (kazeina) jest ciężkostrawne, gdyż jego cząsteczki są duże. Enzymy trawienne mają do niego ograniczony dostęp, bo pod wpływem kwasu żołądkowego kazeina zmienia się w skrzep, zalega w jelitach i je podrażnia, powodując dyskomfort. Dlatego niektórzy czują się źle po wypiciu mleka, zwłaszcza gdy mają problemy z układem pokarmowym (nieszczelność jelit, dysbiozę, atrofię kosmków jelitowych, stany zapalne), piją go za dużo lub popełniają błędy żywieniowe – wyjaśnia dr Golachowska. – Im mniejszy ssak, tym mniejsze cząsteczki kazeiny ma mleko. Dlatego u dzieci ze skazą białkową kłopot zwykle znika, gdy zamienią krowie mleko na kozie lub owcze – dodaje ekspertka.

Sery trawi się łatwiej dlatego, że znajdują się w nich enzymy trawienne (podpuszczka), które tną kazeinę. Im bardziej dojrzały i twardy ser, tym kazeina bardziej
poszatkowana i łatwiej strawna. Pod warunkiem, że nie przesadza się z ilością. – Masło, śmietana czy sery mogą szkodzić, jeśli są jedzone w nadmiarze, mają bowiem dużo kalorii i nasyconych kwasów tłuszczowych – mówi dietetyk dr Damian Parol. Nie służy nam też syrop glukozowo-fruktozowy w mlecznych przetworach owocowych ani cukier w odtłuszczonych (light), dodawany, by poprawić ich smak.

Sery z kolei można łatwo pomylić z produktami seropodobnymi. Zamiast mleka, podpuszczki i soli jest w nich: woda, olej palmowy, skrobia pszenna, białka mleka, stabilizatory, sól, emulgatory, regulatory kwasowości, konserwanty, aromaty i barwniki. Do wielu twarożków czy serków dodaje się też mleko w proszku, by uzyskać odpowiednią konsystencję, więc zawierają jeszcze więcej kazeiny. – Produkty z mleka to dobre źródło białka, ale dla zdrowych ludzi. Jeśli ktoś ma kłopoty trawienne, to rzeczy ciężkostrawne będą mu szkodzić w pierwszej kolejności – ostrzega dr Golachowska.

Dlaczego zatem tak wiele osób uważa, że mleko i nabiał są potrzebne do codziennego funkcjonowania? To pytanie zadał sobie też dr James Hamblin. W książce
„Gdyby nasze ciało potrafiło mówić” pisze, że uprzemysłowienie sprowadziło ludzi do miast, gdzie spędzali mało czasu na słońcu. Powszechna stała się krzywica będąca efektem niedoborów witaminy D. Gdy brytyjscy naukowcy zauważyli, że chorobie można zapobiegać, jedząc naświetlone ultrafioletem drożdże (promieniowanie przekształcało ergosterol w witaminę D, dzięki której nerki i jelita przyswajają wapń), producenci żywności zaczęli dodawać witaminę do wszystkiego i krzywicę szybko wyeliminowano.

 

Jednak w latach 50. przestano wzbogacać nią mleko, gdyż u dzieci w Wielkiej Brytanii stwierdzono nadmiar wapnia we krwi. „Krowie mleko to znakomity przykład tego, jak na bazie jakiegoś przekonania (w tym wypadku, że mleko wzmacnia kości) może się rozwinąć cały system zachowań i jak nauka może służyć do wzmacniania tego przekonania. W obecnym globalnym systemie spożywczym wiele osób rzeczywiście traktuje nabiał jako podstawowe źródło wapnia i fosforu, a w niektórych krajach także witaminy D”– pisze dr Hamblin. Zauważa, że Amerykański Departament Zdrowia i Opieki Społecznej co pięć lat powołuje panel ekspertów, którzy przeglądają badania z dziedziny dietetyki. Konkluzje ostatniego raportu dotyczącego optymalnej dla zdrowia diety przemawiają na korzyść całych owoców, warzyw, ziaren zbóż, orzechów i roślin strączkowych. Produktom mlecznym poświęcono tylko wzmiankę, określając je potencjalnym źródłem substancji odżywczych.

W komisji zasiadał m.in. Frank Hu, profesor dietetyki i epidemiologii na Wydziale Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Harvarda. Porównywał on wpływ na zdrowie tłuszczów zawartych w nabiale i tłuszczów pochodzących z innych produktów odzwierzęcych i nie stwierdził większych różnic. Gdy jednak badani zastąpili tłuszcze zawarte w mleku roślinnymi, zaobserwowano znaczący spadek liczby zachorowań na choroby układu krążenia. Mam znajomą, która na zmianie diety bardzo skorzystała. – Przez całe życie miałam silną alergię, astmę i rozedmę. Dokuczało mi jelito spastyczne, niskie ciśnienie, problemy z tarczycą i depresja, zanikały mi chrząstki w kolanach – mówi Klara Kopcińska. – Lekarze powiedzieli mi, że muszę się przyzwyczaić do bólu, a miałam dopiero 30 lat. Gdy odstawiłam mleko, dolegliwości jelitowe minęły. Poszłam za ciosem, zrezygnowałam z mięsa i glutenu. Dziś mam normalne ciśnienie, nie dokucza mi alergia i astma.

Eliminacja, której dokonała Klara, stanowi element tzw. diety niskozapalnej, polecanej przy łagodzeniu objawów chorób autoagresywnych, jak endometrioza,
alergie, stwardnienie rozsiane. Rezygnując z produktów odzwierzęcych, eliminuje się lecytynę, karnitynę i cholesterol, które mogą przekształcać się w produkty prozapalne, na przykład TMAO (N-tlenek trimetyloaminy).

Jednak dla osób narażonych na silny stres kuchnia roślinna może okazać się problematyczna. – Organizm w stresie działa inaczej, przełącza się w tryb walcz-uciekaj. By oszczędzać energię, wytwarza m.in. mniej enzymów trawiennych. Białko odzwierzęce będzie wtedy łatwiej przyswajalne niż to z roślin – mówi dr Golachowska. – Druga grupa, która na niejedzeniu mięsa może stracić, to pracownicy fizyczni i sportowcy – ich zapotrzebowanie na białko jest wysokie i rozsądniejsze jest podawanie go z produktów łatwo przyswajalnych. Produkty roślinne także mogą dostarczyć sporo pełnowartościowego białka, o czym świadczą wegańscy sportowcy, jednak wymaga to wiedzy dotyczącej łączenia odpowiednich produktów i ich przygotowywania. Trzeba po prostu wyważyć wszystkie argumenty za i przeciw, podjąć decyzję najlepszą dla własnego zdrowia i możliwości.

 

A jeśli zdecydujemy się na nabiał i mięso, warto dbać o jego wysoką jakość i nie przesadzać z ilością – podsumowuje ekspertka. Zdaniem dr Golachowskiej dieta wegańska jest dobra dla zdrowych ludzi, którzy żyją w komfortowych warunkach, nie stresują się często, mają sprawny układ trawienny i wątrobę. Oni na diecie roślinnej mogą dobrze funkcjonować, suplementując jedynie witaminę B12, której niedobór powoduje niedokrwistość. Oprócz tego w roślinach znajdą wszystko, czego organizm potrzebuje, także wszelkie aminokwasy egzogenne, ale by były dobrze wchłaniane, trzeba umiejętnie łączyć produkty roślinne w jednym posiłku. Weganie powinni jeść też w sposób urozmaicony i co pół roku sprawdzać, czy w organizmie nie pojawiły się niedobory.

KOTLET Z ŁUBINU, BATON ZE ŚWIERSZCZA

Według naukowców co najmniej 75 proc. kalorii pochodzących z mięsa i nabiału powinno się zastąpić analogiczną ilością pochodzącą ze zbóż i nasion roślin strączkowych. Problem w tym, że ludzie nie chcą jeść soi czy ciecierzycy, lecz steki i kotlety. Mięso jest bowiem smaczne, łatwo dostępne i tanie, jego jedzenie należy do naszej tradycji, a więc wykształciły się silne wzorce i przyzwyczajenia. By skutecznie ograniczyć jego jedzenie, należałoby stworzyć jego substytut.
Mięso z laboratorium nieprędko trafi do masowej produkcji ze względu na wysokie koszty (obecnie to ok. 5 tys. dol./kg). Weganie zarzucają mu jednak, że jest produkowane z surowicy zwierzęcej, a sondaże wykazały, że u 80 proc. Amerykanów budzi odrazę (już przylgnęła do niego łatka „mięsa Frankensteina”). W zachodniej kulturze wstrętem napawają też owady, choć są spokrewnione z krabami, homarami czy krewetkami (wszystkie to stawonogi). Stanowią też świetne źródło białka (niektóre larwy mają go nawet trzy razy więcej niż wołowina) i nie ma w nich niezdrowych tłuszczów.

Tabu związane z ich jedzeniem przełamują już pierwsi producenci, kucharze i restauratorzy. Ludzie próbują ich jednak raczej na zasadzie ciekawostki, na obiad z insektów jeszcze nie jesteśmy gotowi. Przystępniej wyglądają produkty bazujące na owadzim białku, np. musli czy batony. Ta dziedzina zapewne będzie się rozwijać, bo produkcja insektów jest prosta, wydajna i ekologiczna (weganie przypominają jednak, że owady to też zwierzęta). Najwięcej nadziei budzą substytuty mięsa. Jego podrabianie stało się możliwe niedawno dzięki nowym rozwiązaniom technologicznym i dostępności białek roślinnych. Wyroby holenderskiej firmy Vegetarian Butcher, założonej przez Jaapa Kortewega po epidemii świńskiej grypy, powstają w wyniku rozrywania i ponownego tworzenia struktury białek z soi, grochu lub łubinu (za smak odpowiadają sfermentowane drożdże, wodorosty, pszenica i warzywa). Brytyjski Quorn robi się z  mykoproteiny, białka grzybowego powstającego w procesie fermentacji pleśni Fusarium venenatum.

 

W składzie wędlin polskiej marki Bezmięsny Mięsny znajdziemy: białko pszenne, mąkę sojową i ziemniaczaną, tofu, płatki drożdżowe. Od tego, który scenariusz się upowszechni, zależy to, co stanie się z nami i Ziemią. „Mięso produkowane w sterylnych warunkach laboratoryjnych byłoby – z punktu widzenia zagrożenia bakteriologicznego – bezpieczniejsze dla zdrowia. Poza tym można je „zaprojektować” w taki sposób, aby zawierało więcej tłuszczów nienasyconych” – rozważa Marta Zaraska w książce „Mięsoholicy”. Ma też nadzieję, że jedzenie owadów pozwoli nam odstawić mięso kręgowców i zauważa, że i tak sporo ich nieświadomie jemy (są w czekoladzie, maśle orzechowym, przecierach pomidorowych, soku z cytrusów – jako dopuszczalne zanieczyszczenie biologiczne). Dodawany do żywności barwnik, czyli koszenilę, wytwarza się z pluskwiaków.

ŚWIAT W WERSJI WEGE

Przodkowie ludzi byli weganami przez miliony lat, o czym świadczy nasza anatomia: długie przewody pokarmowe, szerokie zęby trzonowe, miękki język i słabe soki trawienne. Dietę zmieniliśmy, gdy była taka konieczność – Afryka ochłodziła się i wyschła 2,5 mln lat temu, zmniejszyła się dostępność owoców, liści
i kwiatów, a lasy zamieniły się w stepy, na których pasły się zwierzęta. Wedle teorii prof. Leslie Aiello i Petera Wheelera mięso pozwalało „wykarmić” mózg, który mógł się powiększać, zużywa bowiem aż 20–25 proc. energii potrzebnej do działania organizmu. Polubiliśmy je, bo miało sporo białka, mikroelementów,
witamin i kalorii. W pewnym sensie uczyniło z nas ludzi, przyczyniając się do rozwoju kultury (polowania i podział łupów wymagały politykowania), a także zmian w wyglądzie – straciliśmy futro, by podczas pogoni schładzać się przez pocenie, a gdy nauczyliśmy się gotować, zmniejszyły nam się szczęki, zęby i usta.

Załóżmy jednak, że cały świat zdecydował się porzucić mięso. Co by się zmieniło? Dyskusja na ten temat toczy się od lat, a stworzenie wyliczeń opisujących
efekty takiej globalnej transformacji jest trudną sztuką. W symulacjach trzeba uwzględnić masę czynników z różnych dziedzin, w tym różnice kulturowe i konteksty polityczne. Z pewnością świat bez mięsożerców byłby zdrowszy. Znacznie spadłoby ryzyko zachorowania na cukrzycę, chorobę wieńcową, udar i niektóre nowotwory, zwłaszcza okrężnicy. Ponieważ wskaźnik BMI (Body Mass Index) u wegetarian i wegan jest z reguły niższy niż u wszystkożerców, prawdopodobnie zmniejszyłoby się ryzyko chorób związanych z otyłością. Zużywalibyśmy również mniej leków, wzrosłaby też skuteczność antybiotyków, których ogromną ilość zużywa się w hodowli zwierząt.

Według szacunkowych obliczeń emisja gazów cieplarnianych związanych z przemysłem żywieniowym zmalałaby o ok. 35 proc., co oznacza, że nieprzyjemne efekty globalnego ocieplenia uległyby osłabieniu. Ale globalne przejście na dietę wege miałoby również ciemniejsze strony. Wiele pastwisk nie nadaje się do zamiany na pola uprawne ze względu na jakość gleby czy warunki geograficzne. Humanitarny zakaz hodowli zwierząt oznaczałby dla mieszkańców takich terenów konieczność porzucenia siedlisk i tradycyjnego trybu życia. Rezygnacja z mięsa pociągnęłaby za sobą również wzrost bezrobocia. Rolnictwo wymaga mniejszej liczby rąk do pracy, a z hodowli żyje 1,3 mld ludzi, większość z nich to ubodzy z terenów jałowych.

 

Paradoksalnie, biorąc po uwagę wrażliwość ekologiczną wegan, realizacja ich postulatów oznaczałaby również konieczność wycinek lasów pod uprawy i wzrost emisji gazów cieplarnianych. Innym efektem byłby wzrost zużycia nawozów sztucznych – bo naturalnego już by nie było. Rozwiązaniem jest kompostowanie odpadów roślinnych, z których dziś produkuje się paszę. – Wyjście na prostą z bałaganu, który sobie zafundowaliśmy, może zająć nawet 50–70 lat. Musimy zdecydować się na drastyczne zmiany i to jak najszybciej – apeluje Timothy Lang, profesor polityki żywieniowej z London University.

Najistotniejszą zmianą, którą każdy może wprowadzić w życie, jest ograniczanie mięsa, zwłaszcza przetworzonego (parówek, wędlin, kiełbas). Powinniśmy też lepiej organizować sobie zakupy – na świecie marnuje się aż jedna trzecia jedzenia, z czego 20 proc. to mięso. Oznacza to, że wielu ludzi mogłoby kupować go mniej nawet bez zmiany diety.