Wszechświat w kropki

Maluje kropki na przedmiotach, ubraniach, meblach, poduszkach, na masowo sprzedawanych kubkach, na będących hitem, ekskluzywnych telefonach komórkowych i na nagich ciałach tysięcy ochotników. Na cześć Yayoi Kusamy w jej rodzinnym mieście Matsumoto w Japonii nawet autobus jest w kropki. Na swych upstrzonych kropkami obrazach zarobiła miliony, z powodu wirujących w głowie kropek 35 lat temu kazała się zamknąć w zakładzie psychiatrycznym. Do dzisiaj co rano, założywszy czerwoną perukę, udaje się z niego do pracowni w spokojnej dzielnicy Tokio Shinjuku

Malowanie jest esencją życia Kusamy. Esencją jej dzieł są kropki. 83-letnia artystka znajduje się u szczytu popularności. Nie przestaje tworzyć. Kilka miesięcy temu została stylistką francuskiego domu mody Louis Vuitton, dla którego projektuje akcesoria w kropki. Prawie przestała mówić. Na wernisażu swej wystawy w nowojorskim muzeum MOMA, jednej z najważniejszych w jej ponad sześćdziesięcioletniej karierze, siedząc na inwalidzkim wózku w niebieskie groszki, powiedziała tylko jedno zdanie – Ziemia jest kropką we wszechświecie.

Nowojorska bohema

Urodziła się w 1929 roku w Matsumoto na wyspie Honsiu. Jej matka pochodziła się z bogatej, zajmującej się od pokoleń handlem nasionami rodziny Kusama. To jej nazwisko przyjął po ślubie ojciec artystki, spędzający większość czasu w towarzystwie gejsz. Gdy Yayoi była mała, matka kazała dziewczynce go śledzić. Yayoi nienawidziła jej za to. Mając dziesięć lat namalowała obrazek, na którym jej matka jest cała w kropki, jakby była chora na ospę. Nienawidziła też ojca. W jej twórczości oprócz kropek obsesyjnie powracają motywy falliczne.

W 1948 roku Yauoi rozpoczęła w Kyoto kurs tradycyjnego malarstwa japońskiego, ale szybko się zniechęciła. Wiele lat później napisała, że samo wspomnienie tego okresu w jej życiu przyprawia ją o mdłości. Zaczęła interesować się surrealizmem i kubizmem. Pewnego dnia w niewielkim sklepiku znalazła książkę o amerykańskiej malarce Georgii O’Keeffe. Zauroczona obrazami i biografią artystki malującej skały, muszle i kwiaty (o których krytycy mówili, że są apoteozą waginy), napisała do niej list, załączając kilka własnych akwarelek. Ku jej zdumieniu święcąca wówczas  triumfy malarka odpowiedziała. Tak zaczęła się ich przyjaźń.

Poznały się kilka lat później, zimą, w Nowym Jorku, w wyziębionym mieszkaniu wynajmowanym przez Kusamę. Yayoi przyjechała do Stanów Zjednoczonych na przekór rodzicom i wbrew ostrzeżeniom O’Keeffe, która uprzedziła ją, że z powodu ciągle żywej pamięci o wojennym konflikcie z Krajem Kwitnącej Wiśni Ameryka nie jest najlepszym miejscem dla samotnej, młodej Japonki. Pierwsze miesiące pobytu w Stanach były traumatyczne – jeśli wierzyć autobiografii malarki, żyła jak nędzarka, za łóżko służyły jej stare, znalezione na śmietniku drzwi, szperała w odpadach szukając rybich głów, z których gotowała zupę. Aby nie zamarznąć, malowała całymi nocami. Mimo to odmówiła Georgii O’Keeffe, która zapraszała ją do Teksasu. W Nowym Jorku tworzyli Willem de Kooning, Mark Rothko, Andy Warhol, Donald Judd, Joseph Cornell, Claes Oldenburg – Kusama chciała być wśród nich.

Nie brakowało jej uporu ani swady. W pierwszym wywiadzie dla japońskiej prasy powiedziała, że ma zamiar stworzyć dzieło, które wstrząśnie nie tylko Nowym Jorkiem, ale i światem. Była nim praca pod tytułem Infinity Nets, ogromne płótno wypełnione niezliczoną ilością białych pętli. Namalowała ich całą serię, niektóre sprzedała za 200 dolarów; niecałe pół wieku później, w 2008 roku, w domu aukcyjnym Christie’s Infinity Nets osiągnęło cenę 5,1 milionów dolarów – najwyższą, jaką kiedykolwiek zapłacono za pracę żyjącej artystki.

Seks z Nixonem

Na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku Yayoi Kusama zaczęła tworzyć tak zwane miękkie rzeźby, którymi pokrywała wszystko, co ją otaczało. Rzeźby były białe i miały kształt falliczny – wyrażało to zawdzięczaną chutliwemu ojcu awersję artystki do męskich genitaliów. Tematem jednej z instalacji była łódka wypełniona po brzegi fallusami umieszczona w pokoju, którego ściany pokrywały zdjęcia tejże łódki. Yayoi zatytułowała swą pracę: „Aggregation: One Thousand Boats Show”, ale gdy dała się sfotografować na jej tle naga, tyłem do obiektywu, jeden z krytyków nazwał ją „Alicja w krainie penisa”. Posypały się wulgarne i obraźliwe komentarze. W czasach rock’n rolla, pop-artu i wolnej miłości Kusama organizowała też happeningi, o których głośno było w ówczesnej prasie.

Jeden z nich odbył się na Wall Street. Młodzi ludzie, którzy odpowiedzieli na ogłoszenie dane przez artystkę, wtargnęli do budynku Nowojorskiej Giełdy Papierów Wartościowych, wówczas najpotężniejszej na świecie, a Japonka pstrzyła ich nagie ciała cętkami. Później ogłosiła w prasie, że jej celem było symboliczne wymazanie, usunięcie mężczyzn z finansowego centrum globu. Popularność Kusamy osiągnęła szczyt, gdy w ramach prowokacji artystycznej zaproponowała amerykańskiemu prezydentowi Richardowi Nixonowi seks w zamian za wycofanie się z wojny z Wietnamem. Wydawała wtedy pismo Kusama Orgy i z pewnością było o niej głośniej niż o Warholu. Zresztą, zawsze mówiła, że Andy Warhol ją kopiował. Dziś wielu krytyków przyznaje jej rację. – Nie ulega wątpliwości, że jako kobieta i na dodatek cudzoziemka z wrogiego kraju w powojennej Ameryce była trudniej akceptowana i surowiej oceniana – napisał amerykański krytyk Andrew Solomon.

Sen wariata

Po latach tłustych nastąpiły chude. W 1973 roku załamana i bez grosza wróciła do Japonii, gdzie zgłosiła się z własnej woli do tokijskiego szpitala psychiatrycznego Seiva Hospital. Mieszka w nim do dzisiaj. Zaczęła pisać poezje, które przyniosły jej uznanie rodaków. Na międzynarodowej scenie artystycznej zrobiło się o niej jednak cicho. Dopiero zorganizowana w 1989 roku w nowojorskim Centrum Międzynarodowej Sztuki Współczesnej wystawa wylansowała ją na nowo. W 1993 roku zaproszono ją na Biennale do Wenecji. Pokazała pokój wyłożony lustrami i wypełniony srebrnymi dyniami – dziś każda z nich kosztuje około pół miliona dolarów. Po raz pierwszy zawitała do Wenecji 27 lat wcześniej, bez zaproszenia, pokrywając trawnik we włoskim pawilonie tysiącami lustrzanych kulek, które sprzedawała po 1200 lirów, czyli w cenie małej porcji lodów (praca nosiła tytuł Ogród Narcyza).

Najważniejsza w jej ponad sześćdziesięcioletniej karierze była z pewnością retrospektywna wystawa zorganizowana w 1998 roku w Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Ponad 40 lat wcześniej Kusama bez autoryzacji urządziła w tej słynnej placówce happening, rozpędzony brutalnie przez policję. Na wernisaż wystawy odbywającej się wiosną tego roku w londyńskiej galerii Tate Modern, na który przygotowała ponad sto prac, nie pojechała. Twierdziła, że musiałaby przestać malować, a jest to dla niej tak ważne, że nic innego nie ma znaczenia.

Na wariackich papierach

W przypadku Yayoi Kusamy bardzo trudno powiedzieć, co jest autentyczną obsesją, a co kreacją artystyczną – napisał amerykański krytyk Andrew Solomon. Daniela Rosi, dyrektorka Narodowego Obserwatorium Sztuki Outsider Art przy Akademii Sztuk Pięknych w Weronie, badająca zależności między sztuką i chorobą, uważa, że choroba Kusamy nie jest jednoznaczne z jej kreatywnością, bo to oznaczałoby, że każdy szaleniec jest artystą. Pozostaje jednak faktem, że schizofrenicy mają poszerzoną percepcję, doznają halucynacji słuchowych i wzrokowych, urojeń i omamów – co,  tłumaczy D. Rosi, może być pożywką dla twórczości.

Sama artystka w swoim dzienniku wyznała, że stany halucynacyjne i obsesje towarzyszą jej od wczesnego dzieciństwa. Jako mała dziewczynka bawiąc się w ogrodzie nagle zaczęła się bać, bo kwiaty ożyły, rozmawiały ze sobą, widziane na płótnie zygzaki zmieniały się w mrowie robaków. Pytana o rolę kropek w swojej twórczości niejednokrotnie odpowiadała, że malując je nieskończoną ilość razy zapomina o niepokojach. Przyznała, że dotyczy to również fallusów. – Tworzę je i tworzę, dzięki czemu przezwyciężam mój strach. Nazywam ten proces obliteracją (unicestwieniem) – stwierdziła. Kusama nigdy nie ukrywała, że nie chciała leczyć swej choroby, raczej wolała wykorzystać ją jako siłę napędową dla swej sztuki. 

Szaleni artyści

Sędziwa japońska artystka nie jest zjawiskiem odosobnionym. Wśród chorych psychicznie malarzy króluje Vincent van Gogh, który sam obciął sobie ucho. Na liście znajdują się również cierpiący na zaburzenia osobowości Francisco Goya, dotknięty depresją Michał Anioł, dziewiętnastowieczny malarz angielski Richard Dadd, który całe życie tworzył baśniowe postacie: krasnoludki, elfy, księżniczki, aż nagle trafił do domu wariatów, bo podczas spaceru zabił ojca nożem w przekonaniu, że ma do czynienia z diabłem. Pod wpływem halucynacji wzrokowych zdeformowane twarze malował James Ensor, autor „Krzyku” Edward Munch cierpiał na schizofrenię, podobnie polski malarz Edward Monsiel, Włoch Antonio Ligabue na rozdwojenie jaźni i manię samookaleczania się, malujący portrety kotów Louis Wain na paranoję, psychicznie niezrównoważony był Francis Bacon (1909-1992), Jean Michel Basquiat i wielu innych.

Niemiecki psychiatra i historyk sztuki Hans Prinzhorn w swej monografii na temat sztuki chorych umysłowo z 1922 wysunął tezę, że proces twórczy u zdrowych i u chorych przebiega tak samo – wtedy budziło to spore kontrowersje, ale dziś jest to powszechnie panująca opinia. Włoski psychiatra Claudio Agostini, ordynator Unita Operativa 1 w Trento, znawca pop-artu, od lat pracujący z chorymi psychicznie artystami, nie raz spotkał się z potwierdzeniem tej teorii. – Jeden z naszych najlepszych, najbardziej wyrafinowanych artystów współczesnych Carlo Zinelli, którego znałem osobiście, cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Był człowiekiem w potocznym rozumieniu nienormalnym; to, co mówił, było absolutnie niezrozumiałe, ale jego prace są prawdziwymi arcydziełami. Tak jak istnieją artyści piękni i brzydcy, wysocy i niscy, grubi i chudzi, tak istnieją chorzy i zdrowi. Moim zdaniem określenia – art brut, Outsider Art itp. są niepotrzebne i w odniesieniu do Zinelliego oraz innych artystów, krzywdzące. Sztuka jest sztuką, dzieło dziełem, niezależnie od choroby swego twórcy – stwierdził psychiatra.

Zdaniem eksperta:

Prof. Grażyna Borowik z Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, wiceprezydent Stowarzyszenia „Psychiatria i Sztuka”

– Rozwój uzdolnień specjalnych uwarunkowany jest możliwościami funkcjonowania układu nerwowego, zależy również od zadatków wrodzonych, czynników dziedzicznych, od aktywizującego wpływu środowiska zewnętrznego. Ponadprzeciętne umiejętności korzystania ze środków plastycznych dla wyrażania tego, co przynależne obiektywnej rzeczywistości, i tego, co odnosi się do indywidualnych i niepowtarzalnych przeżyć i uczuć, nazywamy twórczym talentem. Siłą stymulującą proces kreacji są wyobrażenia i intuicja, które prowokują efektywność działań bez względu na zewnętrzne przeszkody i ograniczenia, biedę, choroby, społeczną izolację. Potrzeba tworzenia, aczkolwiek nie do końca jasna, jest immanentną cechą człowieka. Sztuka i związane z nią artefakty towarzyszą ludzkości od początku istnienia gatunku. Neurolodzy wskazują na wytwory estetyczne jako źródło silnych doznań przyjemnościowych, a tym samym pobudzających do działań kreatywnych. Trzeba jednak pamiętać, że twórcą nie jest ten, kto odtwarza, ale ten, kto tworzy, a więc z założenia jest niepowtarzalny, niepokorny, naruszający wartości, obrazoburczy i z tych właśnie powodów zazwyczaj niezrozumiany,  odrzucony i samotny. Jednak prawdziwe dzieło ma cechy generatywne, prowokujące do kolejnych poszukiwań obrazów, które wcześniej nie istniały, urealnienia marzeń i fantazji oglądanych „wewnętrznym okiem”.