Wytypuj sprawcę (5)

Jeśli zawsze marzyliście o karierze śledczej, a nie mieliście odwagi wstąpić w szeregi policji – mamy coś dla was.

Znajdź złoczyńcę – już po raz piąty. Reguły gry są następujące: przedstawiamy sylwetkę znanego przestępcy (złodzieja, aferzysty, mordercy), ale z odmienioną tożsamością – inne są personalia naszego bohatera, a także rzeczywistość historyczno-geograficzna. Zgadza się jednak modus operandi jego zbrodniczej działalności. To, co opisujemy, jest oparte na twardych faktach. Nie zdziwcie się więc, jeśli Jan Kowalski, pseudonim Złowieszczy Brunon, mordujący kobiety na przedmieściach Katowic w latach 70. XX wieku, okaże się… Kubą Rozpruwaczem. Wy macie odgadnąć, o kogo chodzi.

Następnie wyślijcie SMS o treści FS.WS. (po kropce wpiszcie swój typ z krótkim uzasadnieniem wyboru, bez polskich liter) pod numer 71001. Cały SMS może mieć maks. 160 znaków. Koszt wysłania SMS-a to 1 zł netto (1,23 zł brutto, obsługuje MNI Premium S.A.). Na SMS-y z odpowiedzią dotyczącą „Śmierć pod czerwoną latarnią” czekamy do 31.05.2012. Regulamin konkursu znajduje się na www.focus.pl/informacje/ regulaminy-konkursow.

Na autora najlepszego uzasadnienia czeka nawigacja samochodowa TomTom start (mapa regionalna), a na pozostałych pięciu wybranych przez nas śledczych – kryminały wydane przez G+J.

Prawidłowe rozwiązanie zagadki z poprzedniego numeru to: Nikodem Skotarczak „Nikoś”.

Śmierć pod czerwoną latarnią

Nicky Scott przyglądał się powoli dogasającemu ognisku – co chwila lufą winchestera rozrzucał spopielone gałęzie sosen w nadziei, że jeszcze wypełzną spod nich płomienie. Uwielbiał pustynię późnym wieczorem, gdy otaczające ją góry kryły się w mroku, spalona ziemia pachniała wyprawioną skórą, a kojoty zaczynały swój przejmujący koncert. W oddali, nad El Paso, unosiła się łuna, która też za chwilę miała zgasnąć.

Scott miał za sobą kolejny udany tydzień – stado koni, które jego banda ukradła w Tularozie, bezpiecznie dotarło do kupca za Wielką Rzeką – w Juarez. To już chyba setny raz Scott i jego ludzie przemierzyli tę trasę, kpiąc i z niebezpieczeństw, i z kulawego wymiaru sprawiedliwości (choć warto dodać, że Scott zajmował się także odzyskiwaniem koni – nie dla pieniędzy, ale raczej w celach wizerunkowych. Że niby w sumie porządny z niego gość).

Według niektórych Nick zajmował się wyjątkowo podłym fachem. Ale przecież wtedy nie było zbyt wielu szlachetniejszych zajęć. Owszem, można było zostać pastorem, ale dobiegający pięćdziesiątki Scott jakoś nie potrafił się przekonać do nauk biblijnych. A jeśli nawet wierzył, że gdzieś tam istnieje jakiś Bóg, to wyobrażał go sobie zupełnie inaczej niż wielebni kaznodzieje. Dla koniokrada rola Najwyższego powinna się ograniczać do częstowania whisky, podsuwania pięknych dziewcząt i umilania czasu zmęczonym bandytom graniem na mandolinie. A dziesięć przykazań? Ech, gdyby tak Bóg musiał żyć na Dzikim Zachodzie, to dałby sobie spokój z tymi przykazaniami. Jak tu nie kraść, nie zabijać, nie cudzołożyć?

No właśnie… Następnego dnia Scott wybierał się do najlepszego burdelu w El Paso, zwanego potocznie przybytkiem Pod Czerwonym Pantofelkiem. Wprawdzie zamierzał tam jedynie porozmawiać o interesach ze swym wspólnikiem Bennym, ale jeśli panienki będą bardzo nalegały, to czemu nie skorzystać z ich wdzięków? One już dobrze wiedziały, że Nick, kiedy wraca zza Rzeki, zawsze jest przy forsie, którą chętnie puszcza na lewo i prawo. I trzeba się spieszyć, bo następnego dnia koniokrad już nie ma grosza przy duszy. Ma jedynie kaca i starą śpiewkę „za stary jestem na te figle”.

Ale potem znowu rusza ze stadem…

Swoją drogą, kilka miesięcy wcześniej słono zapłacił za swoją robotę – zatrzymali go meksykańscy stróże prawa (Meksyk i prawo!) i zamknęli w areszcie. Po trzech miesiącach opuścił więzienne mury – przyjechał do niego brat, który podczas widzenia zamienił się z Nickiem na ubrania. Strażnicy nie wykryli podstępu i otworzyli przed koniokradem drzwi.

Inna sprawa, że w Stanach Zjednoczonych też nie był traktowany jak przyjaciel wymiaru sprawiedliwości – na murach wielu domów pojawiła się jego podobizna z informacją, że Scott żywy lub martwy przedstawia taką, a nie inną wartość. Była to suma na tyle pokaźna, że nawet on sam myślał o przekazaniu się w ręce szeryfa, byle tylko zainkasować tych kilkaset dolarów.

Nastał ranek – Nick, witany entuzjastycznie, wkroczył do przybytku Pod Czerwonym Pantofelkiem. Na szyi zawisło mu kilka skąpo odzianych panien, które liczyły na pierwszeństwo w bezpośrednim kontakcie z koniokradem. On nie odmawiał żadnej z nich, ale przypomniał, że przyszedł tu w interesach, i od rozmowy z Bennym zależy dalszy rozwój wypadków.

Wkrótce zjawił się też kompan, który zaciągnął Nicka w kąt obszernego salonu, gdzie stał niewielki stolik i dwa krzesła. Mężczyźni usiedli, a na stole stanęła butelka burbona. Dochodziło południe i dzień zapowiadał się znakomicie – Benny rozmowę zaczął od cennej informacji: trzeba się kopnąć do La Luz, gdzie kilkaset sztuk bydła aż się prosi o przejęcie.

Scott bardzo się napalił na tę wyprawę i podochocony na chwilę stracił czujność. Gdyby jej nie stracił, zobaczyłby dwóch zamaskowanych desperados, którzy zbliżali się do stolika. Zaniepokojone panienki, widząc, że zaraz rozegra się tu coś niedobrego, z piskiem rozbiegły się po pokojach. Faktycznie – za chwilę dwa peacemakery splunęły ogniem, wysyłając Nicka na łąki, gdzie pasą się wyłącznie Boże owieczki. Benny, trafiony rykoszetem, przeżył, ale na zawsze odechciało mu się niebezpiecznej zabawy w złodzieja koni.

Ani zabójców, ani ich mocodawców nigdy nie wykryto. Zresztą, bądźmy szczerzy, kto na Dzikim Zachodzie szukałby zabójców jakiegoś przestępcy?